Dzieciństwo spędził w Wołowie, gdzie zdał maturę. Naukę kontynuował w Państwowym Pomaturalnym Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy we Wrocławiu, na kierunku filmoznawczym, co rozbudziło w nim pasję filmową, dokumentowaną pierwszymi realizacjami, zdobywającymi nagrody na festiwalach filmów amatorskich. Pasja okazała się tak silna, że w 1997 roku Lechki zdał na Wydział Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, który ukończył w 2002 roku.
Swoje twórcze inspiracje określił w jednym ze pierwszych wywiadów udzielonym miesięcznikowi "Kino" (nr 11/2002):
Inspiruje mnie kino poetyckie, nostalgiczne, filmy Tarkowskiego, Michałkowa, Leszczyńskiego, filmy, które nie wyczerpują swego znaczenia po jednym obejrzeniu. Ale przede wszystkim inspiruje mnie życie. (...) Sztuka to chęć bezinteresownego podzielenia się. Bezinteresownego w pierwszym momencie, bo potem oczywiście czeka się, czy film zostanie dobrze przyjęty. Ale najpierw jest impuls: podzielić się tym zachwytem, który cię wypełnia.
Pierwszy film "Moje miasto" (2002), zrealizowany przez Lechkiego w ramach cyklu telewizyjnych debiutów "Pokolenie 2000", zachwycił wszystkich, czego wyrazem były liczne nagrody na festiwalach w Gdyni i Koszalinie. Jest to, ujmując najkrócej, opowieść o mieszkańcach pewnego bloku na obrzeżach miasta, gdzieś na Górnym Śląsku, prowadzona z perspektywy 25-letniego młodzieńca, zastygłego we wszechogarniającym marazmie - a może tylko w zawieszeniu, w oczekiwaniu na impuls, który popchnie go do działania. I takim impuls nadchodzi - wraz z piękną dziewczyną. Kwestie społeczne, nabierające szczególnej wyrazistości w ówczesnym śląskim pejzażu, w filmie Marka Lechkiego stanowią co najwyżej pretekst do refleksji na temat relacji międzyludzkich. Refleksji na temat zdolności człowieka do radzenia sobie w sytuacjach beznadziejnych, do zdolności buntu, który może okazać się krokiem w stronę duchowego rozwoju. Historia sama w sobie wydaje się może i banalna, ale uderza pewien ton osobisty, każący przypuszczać, że jest to opowieść nie tylko autentyczna, lecz wręcz prawdziwa. Istotnie, Lechki przyznawał we wspomnianym wywiadzie, że w podobnym bloku się wychował, zaś relacje bohatera z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, odzwierciedlają jego osobiste doświadczenia. Liczne nagrody, jakie przypadły filmowi w pełni uzasadniają pozytywne oceny krytyki, których wyrazem jest recenzja zamieszczona w miesięczniku "Kino" (nr 11/2002):
"Moje miasto" – niebanalny głos na temat egzystencji człowieka w świecie, w jakim przyszło mu żyć, mówiąc najbardziej górnolotnie. Na szczęście Marek Lechki zdecydowanie stroni od jakichkolwiek górnolotnych tonów. Przygląda się fragmentowi świata z serdecznością i ciepłem, zabarwionym lekką nutą melancholii. I chociaż w ogólnym planie obraz, jaki widzimy, nie napawa radością, w planie indywidualnym przynosi nadzieję.
Mimo tak przychylnego przyjęcia filmu, uznanego za debiut dziesięciolecia i wyróżnionego Super Jantarem na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych "Młodzi i Film" w 2007 roku, na szansę realizacji następnego Marek Lechki czekał aż osiem lat. W opublikowanym w "Kinie" (nr 10/2010) wywiadzie mówił:
Przez dwa, trzy lata żyłem z tego, co zarobiło "Moje miasto". Potem było już gorzej. W międzyczasie konsekwentnie odmawiałem robienia seriali i innych mniej szlachetnych form. W moim domowym budżecie powstała dziura, którą trudno było załatać. Wykonywałem jakieś drobne prace: teledyski, reklamy społeczne, jakieś drobne rzeczy dla Wrocławskiej Wytwórni Filmów. Zarabiałem grosze. Dziś patrzę już na to inaczej. Nie ma gorszej sytuacji niż niemożność pracy oraz niemożność otrzymywania za nią godziwego wynagrodzenia. Tę sprawę sobie wyjaśniłem. Jednak najgorszy przez te wszystkie lata był dla mnie koszmar oczekiwania na decyzję w sprawie realizacji "Erratum", kiedy to docierały do mnie sprzeczne informacje: jednego miesiąca, że jest wspaniale, a następnego, że beznadziejnie. Trwało to kilka lat. Nie życzę nikomu takiej sytuacji. Byłem o krok od rezygnacji z zawodu reżysera. Wydaje mi się, że nakręciłem "Erratum" w ostatniej, możliwej dla siebie chwili.
Były też przyczyny obiektywne: jakkolwiek kolejni renomowani producenci chwalili scenariusz, wsparty pozytywnymi opiniami ekspertów PISF, jednak nie potrafili zamknąć budżetu. W rezultacie reżyser postanowił zaryzykować wzięcie na swoje barki trudów produkcji: