Można czytać poezję Ludmiły Marjańskiej jak ogromny wąwóz doświadczeń, słów, obrazów wyryty przez jednego człowieka we wspólnej ziemi ludzkiej mowy, powszechnego ludzkiego losu. Stajemy nad takim wąwozem podziwiając jego piękno, lękając się rozpadliny. Czasami wąwóz jest niewidoczną nieomal szczeliną - i dopiero tuż nad nim widzimy jego głębokość.
Poezja Ludmiły Marjańskiej jest dzisiaj ceniona, głęboko przeżywana. Dlaczego tak długo jej nie zauważano? Dlaczego dopiero ostatnie tomy z jej dorobku stały się dla wielu późnym objawieniem? Przecież i dawniej, jak pokazał to retrospektywny wybór z 1998 roku, pisała wiele wierszy pięknych i mądrych!
Powodem niedocenienia był lekki anachronizm jej poetyki, delikatny pogłos "Skamandra", może nawet pogłos pogłosu - coś ze Staffa, Iłłakowiczówny? Taką twórczość zagłuszały wiersze awangardowe. Poezja Marjańskiej musiała czekać aż upowszechniła się świadomość, że to właśnie wiele poetyk następnych, im bardziej wyrazistych, tym bardziej doktrynerskich, stało się anachronicznymi, staroświeckimi. Jaskrawe poetyki najszybciej się starzeją.
Ludmiła Marjańska ze swoją poezją stała milcząc w cichych przedpokojach, tuż za pyszniącymi się frontonami mód. Kto wie, czy razem z innymi poezjami podobnej natury, nie gwarantowała architektonicznej spójności wystrojowi nowoczesnych poetyk, choć one wcale nie wiedziały o istnieniu tych cichych, schowanych... Teraz poezja Marjańskiej wychodzi na fasady poetyckich budowli, jest obecna na łamach czasopism literackich. I tam w najlepszej zgodzie (choć i w poruszającym napięciu) towarzyszy poezjom pokoleń najmłodszych, średnich i najstarszych, obraca się swobodnie pośród poetyk przed-awangardowych, awangardowych, post-awangardowych. Potrafi rozmawiać ze wszelkimi poetykami. Zawdzięcza to własnym walorom i czytelnikom, którzy dojrzeli do estetycznego pojmowania i do przeżywania najróżniejszych konwencji poetyckich. To nie jest postmodernistyczne pomieszanie, to raczej umocnienie się wśród czytelników poetyckiej m ą d r o ś c i lektury! Ludmiła Marjańska była cierpliwą, wieloletnią nauczycielką tej mądrości.
Jej poezja ma swoją historię - i są to dzieje naturalnego rozwoju, a nie katalog kolejno przybieranych masek.
Pierwszy był tom Chmurne okna z 1958 roku. Debiut późny, bo Marjańska należała do tej formacji wewnątrz okaleczonego pokolenia wojennego, która długo musiała czekać na ozdrowienie. Ani żywiołowa radość z faktu, że się przeżyło, ani urzędowy optymizm odbudowy kraju nie stał się lekiem. Poetka w sobie samej poszukiwała lekarstwa, a opatrunek musiał być położony głęboko, na nagim sercu, nie na powierzchni wrażeń. W tomie tym dwa wiersze zwracają uwagę: Obok i Polewa.
W wierszu Obok pisze:
Oniemiała, zwrócona ku grobom,
przez lat wiele przechodziłam o b o k,
nim o brzasku dnia, w szarym świcie
przywrócone pokochałam życie.
A w Polewie tak mówi o wojnie ujmowanej przez doświadczenie powojenne:
I z lat tamtych wypalonej gliny
nieudolną, pytającą ręką
lepię życia skutki i przyczyny
mądrym szczęściem polewane cienko.
To życie lepione jest z szarego popiołu, z oparzonych zmysłów, popalonych uczuć. Takiemu życiu zawsze będzie potrzebna czułość formowania. Stąd delikatne strofki i rymy Marjańskiej.
Następny był tom Gorąca gwiazda (rok 1965). Połowa jego utworów to zapisy z podróży do Ameryki.
Tu dygresja. Także w następnych książkach podróże są inspiracją i motywem tej liryki, aż do chwili, gdy późnym tomie Prześwit znajdziemy ich metę. Tam mówi poetka:
Czy to wciąż ja - ta sama,
która wiozła peemkę spod Gorzkowic,
gryps z łódzkiego więzienia,
bochen chleba z Supraśla,
antyradziecki poemat z Chicago?
Teraz
koniczynka z Irlandii,
niebieski wiatraczek z Delft (...)
i światło -
światło nad wodami.
W przejmującym skrócie znajdujemy tu najpierw etyczną podróż przez świat ryzyka i niebezpieczeństw historii, później estetyczną podróż przez piękno świata - jej ryzykiem jest już tylko niewrażliwość ludzi. Na drodze wspomnień z tych podróży, u początku wspominania, najpierw pada pytanie o tożsamość podróżnika w tak zmiennych losach. Na końcu nie ma odpowiedzi, a raczej trzeba uznać, że Ktoś zmienia odpowiedź na pytanie o jednostkową tożsamość w odpowiedź wszechstronną, w wielkie Objawienie "światła nad wodami". Po to była podróż od narodzin do starości, żeby u jej kresu odkryć Boże światło stworzenia świata, światło c a ł y świat oświetlające, nie tylko nasze indywidualne okoliczności uczestnictwa w świecie.
Taka jest poetycka i ludzka podróż Ludmiły Marjańskiej: od okrutnych doświadczeń, przez piękno, do skromnej, wiarygodnej mistyki.
Wróćmy do tomu Gorąca gwiazda. Znajdziemy w nim jeden z najpiękniejszych wierszy poetki, Wielki Kanion Kolorado. Jest on opisem trzech sfer wyłączonych, świętych, chronionych. Pierwsza to kosmiczne piękno natury. Druga jest dzieciństwem. Trzecia to sen. Poetka wzbudza w sobie i w czytelnikach poczucie sakralnej nienaruszalności tych sfer - i zarazem lęk przed ich naruszeniem: naturę można zniszczyć, dzieciństwo zdradzić, po przebudzeniu sen wyszydzić racjonalną myślą. I ten właśnie lęk jest zbawienny dla człowieka! Miłość wzmacnia się przechodząc przez jakże ludzki lęk, a nie przez kosmiczną, nieludzką religię natury, do której mógłby skusić nas (i niejednego skusił!) widok Wielkiego Kanionu. Zresztą właśnie przechodząc przez ludzkie uczucie lęku nieludzki kosmos uczłowiecza się, jego katastroficzne formy mogą cierpieć i radować się, mogą być porównane do pękniętego macierzyńskiego łona we krwi. - To jeden z najbardziej dramatycznych pejzaży jakie zna nowożytna polska poezja!
Tom Rzeki (z roku 1969) rozpoczyna w twórczości Marjańskiej proces zagęszczania, wiersze powoli - tak będzie do dzisiaj - stają się ziarnami doświadczeń, skupienia.
Książka Druga podróż (1977 rok) niefortunnie przerywa ten spokojny proces kondensacji. Spoiste ziarna poezji autorka zaprawia magmowatą, luźną mową potoczną, w gruncie rzeczy gazetową jednak, nie własną, nie przepracowaną poetycko. Ale i to zapewne było potrzebne w jej poetyckiej drodze: pewna sztuczność, pewna premedytacja założeń zostały na szczęście odrzucone przez naturalny i zgęszczony w swojej naturalności stan tej liryki.
W koronie drzewa z roku 1979 to bardzo ważny tom w dorobku Marjańskiej. Skupienie doprowadza do pełnej dojrzałości. Doświadczenie zaświadcza się przez ogromną pracę duchową i przez ból zmysłów, ból radości i cierpienia. Także przez wspomnienie.
Wyróżnia się w książce wiersz Jest - o kimś (czymś?) kogo nie ma... A więc jest "przez negację". To znikome ale metafizycznie wielkie słowo "jest" nie mogłoby istnieć, nie mogłoby być słownym synonimem ponad-słownego Istnienia, gdyby nie było ciałem, nie miało ciała, nie tęskniło do cielesności...
Metafizyka pojawia się w tym tomie zawsze jako łaska nie wiadomo skąd danej wyrazistości materii, ciała, obrazów i uczuć, łaska nagła jak trafne porównanie, celna metafora.
W tomie Blizna (rok 1986) niezwykłą wagę ma Modlitwa:
(...) Naucz mnie bólu.
Naucz mnie śmierci.
Zbaw mnie od skarg,
choćbym cierpiał.
To jest modlitewna prośba o męstwo. Nigdy go w poezji Ludmiły Marjańskiej nie brakowało. Ale od tomu Blizna ton męstwa staje się wyrazisty i dominuje w późnych wierszach ze zbiorów Zmrożone światło i Prześwit.
Zanim o nich powiem, muszę zdać sprawę z dwóch wielkich przyjaźni Ludmiły Marjańskiej. Bez nich poetycka podróż przez życie nie byłaby prawdziwa - Osoby nas prowadzą, a nie idee!...
Wieloletnia przyjaźń z Anną Kamieńską dała Ludmile Marjańskiej czyste lustro - nie szklane, nie bezduszne, ale lustro współczującego serca; ta przyjaźń dała poczucie równoległości doświadczeń, braterstwa losu - oczywiście nie w układzie zdarzeń życiowych, ale w ich sensie; albo w dramatycznych chwilach, gdy o sensie się wątpi... Przez lata ukryta za sławniejszą i wcześniej poetycko dojrzałą przyjaciółką i mistrzynią, powoli gromadziła własny skarb doświadczenia, a jego kruszce okazały się po śmierci Kamieńskiej zastanawiająco podobne, z podobnych substancji wydestylowane: w wierszach Marjańskiej, jak u Kamieńskiej, harmonizuje się sprzeczność trudna do uzgodnienia: pełnia życia - i lakoniczność wyrazu tej pełni. I wreszcie lakoniczność aż tak daleko posunięta, że negująca to, co wyraża - żeby przez negację nazwać Niewyrażalne. W wierszu Szósty zmysł poświęconym pamięci Anny Kamieńskiej czytamy:
(...) W tych pięciu zmysłach była radość życia.
Szósty odkrywał jej to, co zakryte,
wiązał z cierpieniem i przywracał zmarłych,
przygotowywał
na zrzucenie ciała.
Lakoniczne są nawet dramaty istnienia i nieistnienia. I podobny u obu poetek jest charakterystyczny wzór metafizyki sprawdzanej życiowym doświadczeniem. Obie cechy mają walor tak głęboko osobowy, są tak nieodzownymi cechami osoby w pełni dojrzałej, że choć podobne, to przecież najmocniej gwarantują i n d y w i d u a l n o ś ć. W ich przyjaźni nie sposób poetek pomylić!
I druga, poprzez wiersze przeżywana, przyjaźń: z XIX-wieczną poetką amerykańską, Emilią Dickinson. Marjańska jest jej tłumaczką, a to najintymniejszy sposób poetyckiej przyjaźni poprzez czas, poprzez różnice języka, kultury, obyczaju. Właściwym sposobem zrozumienia, co ta przyjaźń dała Ludmile Marjańskiej jest porównanie jej tłumaczeń z przekładami dwojga innych znakomitych poetów.
Kazimiera Iłłakowiczówna przekładała Dickinson nadając lakonicznym formułom tej poezji swoistą zmysłową gorycz, szorstkość rytmów i rymów, szorstkość wyrównującą głos do szeptu.
Stanisław Barańczak wierszom Dickinson w polszczyźnie dał krystaliczną strukturę składniową, każdy z utworów to przejrzysty i ścisły paradoks metafizyczny, diamentowa aporia.
A cóż Ludmiła Marjańska? - Intuicyjnie, bez oglądania się na równoległe przekłady Iłłakowiczówny i Barańczaka, poszła najtrudniejszym traktem, m i ę d z y nimi. Tą tak dobrze znaną z teoretycznej i życiowej filozofii ś r o d k o w ą, z ł o t ą drogą. Między goryczą, zgrzebnością, cichym szczęściem doświadczenia a splendorem, nieludzkim nieomal blaskiem metafizyki. I w tym m i ę d z y jest wszystko, co człowiek ma ze świata, razem z jego granicami: ziemskim bytem i nadziemskim światłem. Jak w takiej skali odnaleźć własną osobę, indywidualność? Nie można zdobywać, można "tylko" nią być! W Zmrożonym świetle, czyli w świetle życia już unieruchomionego starością, nieszczęściem; w Prześwicie, czyli w świetle nadziei.
I w ten sposób doszliśmy do tomów najczystszych i najbardziej skupionych w dotychczasowym dorobku Poetki. W melodyce wierszy czujemy pewność siebie. Mądre rymy zastępują sztuczną mądrość point. - Tak wyraża się mądrość i pewność duchowa.
Najwyraźniej słyszy się w tych książkach ton męstwa. I chrześcijańskiego stoicyzmu, czyli cierpliwości życia ochronionej nadzieją Łaski. A nawet ton sceptycyzmu, trudnego zakorzenienia się duszy między pewnością a zwątpieniem, jak w wierszu Wątpliwości:
Między pewnością a zwątpieniem
przechodzisz przez letejskie wody,
w której pogrzeby i porody
toną świetlistym cieniem.
Sprzeczne jest samo nagie życie człowieka między narodzinami a śmiercią, sprzeczna jest jego sytuacja między pewnością a zwątpieniem, sprzeczna jest nawet sama świadomość życia - "świetlisty cień". To wszystko utonie w rzece zapomnienia, ale naturalnie sakralna poezja Ludmiły Marjańskiej pozostawia sobie i nam, czytelnikom, jakąś przezroczystość duchową, która nie przepada w świecie ani w zaświatach, lecz świat lepiej uwidocznia a zaświatom nie zastawia drogi do człowieka.
Kilka właściwości tego dzieła godnych jest ponownego przypomnienia.
Jest ono historią duszy. Duszy, która ma swoją historię, chociaż jest wieczystą teraźniejszością. Powinno się mówić o tej poezji jako o duchowej biografii równoległej do okoliczności życia. Perypetie duszy i biografii dane są "na raz", jednocześnie w wierszach dawnych i nowych, jak o tym mowa w utworze Jednocześnie z tomu Prześwit, gdzie w głębokim tle wydarzeń z życia, skupionych nagle w błysku snu albo przypomnienia, w tle nie określonym słowami, wyczuwamy milczące, wieczyste t e r a z duszy.
Ma to dzieło swoją własną melodię - jedyną tożsamość daną poetom. Śpiewność wierszy Marjańskiej jest na nowoczesną modłę temperowana, przytłumiona. Za to jest tak wyrazista i niezatarta jak geometryczna sinusoida. Melodyka subtelna i twarda zarazem. Wspólna wszystkim poetom duchowa idea dźwięku - i śpiew kobiecych ust. Jedynych, niepowtarzalnych.
Ta powściągliwa poezja zatrzymuje w wierszach wszystkie ślady inspiracji, nie zapomina o porywach, o ryzyku duchowym, z którego się nieustannie rodzi. Stoicyzm i sceptycyzm nie zabiły ducha nowości, niespodzianki.
I jest w tej poezji czujne sumienie. Wiersz Godzina Piotrowa jest jego wstrząsającym świadectwem. Poetka mówi:
Piej kogucie, w godzinie Piotrowej.
Zapieram się swojej przeszłości (...)
A przede wszystkim zapieram się strachu,
lat uległości, przemilczenia, zgody.
Zapieram się po trzykroć:
nie znam tej osoby,
której ciało już noszę
siedemdziesiąt lat.
Dlaczego tę sytuację osobistego buntu przeciw starości wolno bez bluźnierstwa porównać do zaparcia się Apostoła? - Bo i tu i tam mamy do czynienia z podwójnością uczuć: ktoś kocha Pana - i zapiera się Go. Ale zapierającego się zbawia wiara, która nie zna podwójności. Podobnie poetka: wie, że jest sobą - i zapiera się siebie. Ale zbawia ją poczucie i pewność tożsamości z tą duszą, która swoje życie znosiła; a duszę zbawia On.
Takie jest trudne chrześcijaństwo Emilii Dickinson, Anny Kamieńskiej. Ludmiła Marjańska jest mu wierna.
Sumienie jest kolcem bólu, jest zawsze obecnym przypomnieniem chrześcijańskiego obowiązku bycia Osobą, a przez Osobę - całym światem. Jest coś symbolicznego i ostatecznego w uniwersalizującym powtórzeniu dawnego wiersza Wielki Kanion Kolorado przez wiersz Wąwozy z tomu Zmrożone światło:
Już milczenie tylko i sen,
płynność rzeczy, smak czarnej soli.
Wisła, Loara, Ren
do tych samych niosą okolic.
Woda mówi tym samym językiem,
jednakowo wołają trawy,
dopóki w tętnicę nie wniknie
ostrze pustynnej agawy.
Wtedy przestrzeń daleka i bliska,
którą kolec bólu odmroził,
stapia się - i krwią wytryska
Wielki Kanion w lessowym wąwozie.
Tomy poezji:
- Chmurne okna (1958),
- Gorąca gwiazda (1965),
- Rzeki (1969),
- Druga podróż (1977),
- W koronie drzewa (1979),
- Blizna (1986),
- Zmrożone światło (1992),
- Prześwit (1994),
- Stare lustro (1994),
- Wybór wierszy (1998),
- Spotkanie z Weroniką (wybór) (1999),
- Żywica (2001),
- Córka bednarza (2002),
- Otwieram sen (2004).
Autor: Piotr Matywiecki, grudzień 2006