"Oh noh" to spektakl wizualny skonstruowany na podstawie japońskiego dramatu Izutsu autorstwa Zeami, jednego z pierwszych i czołowych dramatopisarzy klasycznej szkoły teatru Noh. Jak mówi Kaya Kołodziejczyk, akcja rozgrywa się na granicy snu i jawy. - Jest to spektakl multimedialny przetwarzający we współczesny sposób zasady obowiązujące w tradycyjnym japońskim teatrze. Miarą czasu jest nie tylko struktura dramatu czy tempo muzyki wykonywanej na żywo przez pięcioosobowy Kinematic Ensemble, ale też i obraz. Zależało nam na uchwyceniu sensualności, niestałej, zmiennej atmosfery.
Refleksję nad klasyczną polską tradycją, folklorem i możliwościami ich nowego odczytania Kaya Kołodziejczyk połączyła w "Harnasiach" do muzyki Karola Szymanowskiego. Taneczną, widowiskową wersję jednego z najznakomitszych dzieł symfoniki baletowej zaprezentowała w sierpniu 2012 roku w zakopiańskim plenerze - pod Wielką Krokwią. Do udziału w projekcie zaprosiła kilkudziesięciu twórców z całej Polski reprezentujących różne taneczne style. - Dostałam zadanie uwspółcześnienia opowieści o tatrzańskich zbójnikach, którzy w mojej wersji zamiast ciupag mają m.in. czapki bejsbolowe. Dlatego na scenie obok rdzennych podhalańskich artystów, takich jak znany 80-letni gawędziarz, choreograf i tatrzański przewodnik Józef Pitoń czy zespół Trebunie Tutki, występują także artyści klasyczni związani z polskimi teatrami tańca i sceną niezależną. Był też energetyczny breakdance i grupa parkourowców z Łodzi. Wszyscy razem stworzyliśmy obraz balansujący na granicy tradycji i nowoczesności. I zebraliśmy bardzo dobre recenzje - mówi w rozmowie z culture.pl Kaya.
Swoimi wrażeniami z tańczących pod Krokwią Harnasi podzielił się z czytelnikami na łamach Gazety Co Jest Grane Tomasz Handzlik:
"Drzemiący w kompozycji Szymanowskiego ogrom emocji Kołodziejczyk pokazuje bez patosu i przerysowania. Wie, że największą siłą jest tu sama muzyka i czysty taniec. Jakby znała słowa Szymanowskiego, który pisał, że "gdy się pojmie prawdziwą góralska pasję do nadawania plastycznych kształtów wszystkiemu, co Górala w życiu otacza, gdy się przeniknie te chropawe, kanciaste, jakby w opornym głazie kute formy, ukazuje się w tej muzyce prawdziwe oblicze nieugiętego, twardego, specyficznie góralskiego liryzmu, przedziwna epickość spokojnie falującej powierzchni i głęboko na dnie ukryta, teatralna niemal dramatyczność treści, znajdująca swój wyraz w tańcu". Artystce udała się jeszcze jedna rzecz. Tradycyjne tańce (i stroje) góralskie kapitalnie połączyła z tańcem nowoczesnym (tańczący breakdance i atakujący w stylu wschodnich sztuk walki zbójcy), dodając nie tylko barwny sceniczny element, ale też odrobinę więcej ognia i energii.
Pomiędzy odtwarzaną z nagrania muzykę wpleciono występującą na żywo kapelę Trebunie-Tutki i śpiewaków. I to był strzał w dziesiątkę. Nie ma bowiem nic bardziej prawdziwego od grających "góralskie nuty" muzyków lokalnych, o czym sami przekonali się bardzo szybko, zbierając od publiczności gorące brawa."
Piruety w operze
Oprócz własnych projektów choreograficznych realizowanych w Belgii, Francji, Niemczech, Holandii i Polsce, od 2012 roku Kaya jako tancerka i performerka bierze udział w operze "Latający holender" Richarda Wagnera w reżyserii Mariusza Trelińskiego i choreografii Tomasza Wygody. Spektaklem, który można oglądać na deskach warszawskiego Teatru Wielkiego Opery Narodowej powraca do ważnego w jej życiorysie klasycznego repertuaru. Dlaczego? - Mariusz Treliński zmienił format opery, nigdy nie zapomnę jego "Madame Butterfly" czy "Króla Rogera". On jest wizjonerem, wpuścił do opery świeże powietrze, wstrząsnął tą instytucją. Ta rewolucja nadal trwa, a Treliński konsekwentnie zmienia myślenie o operze. Wprowadza bogatą paletę barw i odcieni. Ja się w takiej operze bardzo dobrze czuję. Współpracując przy "Latającym Holendrze" nie byłam tylko od wykonywania zaprojektowanych przez kogoś kroków, figur czy choreografii. Postaci, którą grałam, dałam kawałek swojej osobowości.
W 2009 roku Kaya została uznana przez krytyków niemieckiego czasopisma ballettanz za najciekawszą tancerkę młodego pokolenia. Od roku 2011 jest związana z europejskim networkiem twórców sztuk performatywnych APAP. Wykłada taniec współczesny i ruch sceniczny na uniwersytetach w Niemczech, Belgii, Stanach Zjednoczonych i Japonii.
W 2013 roku wzięła udział w warsztatach na farmie Mad Brook Steve´a Paxtona i Lisy Nelson, podczas których poznała dorobek prekursorów tanecznej techniki kontakt improwizacji. Przy okazji zainteresowała się ekologicznym i kontestacyjnym ruchem back-to-the-land. Tak powstał spektakl "SOL", którym artystka zadebiutowała na festiwalu Ciało/Umysł. Przy tworzeniu choreografii współpracowała także z legendarnym, radykalnym politycznie amerykańskim zespołem Bread and Puppet Theatre, który obchodził swoje 50. urodziny. Jak pisze Kołodziejczyk, przedstawienie jest krytycznym spojrzeniem na taniec współczesny kilkadziesiąt lat po rewolucji pionierów post-modern dance i jednocześnie osobistą wypowiedzią i próbą podsumowania jej dotychczasowej kariery.
Wszystko zaczyna się od fascynacji ruchem
Kaya Kołodziejczyk unika klasyfikacji i definicji swojej sztuki. - Interesują mnie przestrzenie interdyscyplinarne, jestem niezależna, ale lubię działać w kolektywach. To co robię nazywam spektaklami autorskimi, tańcem performatywnym, teatrem ruchu. U mnie wszystko zaczyna się właśnie od tego. Od fascynacji ruchem.