O tym aspekcie twórczości literackiego duetu w "Małym słowniku pisarzy polskich. Część II" [Warszawa 1981] pisał Józef Zbigniew Białek: "W prostych, łatwych rymach dziecięcych mocno wyeksponowane są treści wychowawcze dotyczące zachowania, postępowania, stosunku do obowiązków w domu i szkole. Nie brak tu składników humoru, a nawet delikatnej satyry".
Karol Szpalski, właściwie Karol Spielman, urodził się 19 sierpnia 1908 roku w Tarnowie, zmarł 25 stycznia 1963 w Brukseli. Z wykształcenia był prawnikiem. W latach 1945–1956 związał się z krakowskim tygodnikiem "Przekrój" Mariana Eilego, w którym publikował swoje utwory.
Interesującym epizodem był jego udział – wraz z Ludwikiem Jerzym Kernem, Stefanem Otwinowskim, Adamem Polewką, Marianem Załuckim i Witoldem Zechenterem – w inicjatywie założenia krakowskiego Teatru Satyryków (1952–1956). Z kolei w 1956 roku wraz z Lidią Wysocką oraz Kazimierzem Pawłowskim stworzył kabaret satyryczno-literacki Wagabunda, w którym pełnił funkcję kierownika artystycznego. Profesor Izolda Kiec w swojej książce "W kabarecie" [Wrocław 2004] odnotowała:
Kabaret Wagabunda był dziełem krakowskiego satyryka Karola Szpalskiego. Przez jedenaście lat działalności (1956–1967) występowali na jego scenie najlepsi z najlepszych – aktorka Lidia Wysocka, która reżyserowała wszystkie programy, piosenkarka Maria Koterbska, satyryk Janusz Osęka oraz gościnnie: Kazimierz Rudzki, Edward Dziewoński, Jeremi Przybora, Zbigniew Cybulski, Bogumił Kobiela, Mieczysław Czechowicz, Tadeusz Chyła, Wojciech Młynarski, Zdzisław Leśniak, Wiesław Michnikowski, Jacek Fedorowicz, Mieczysław Wojnicki…
Zespół Wagabunda był znany z występów w całej Polsce, a także za granicą – między innymi w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie (1957), Wielkiej Brytanii, Izraelu (1963), Czechosłowacji (1956) i ZSRR (1968). Wiesław Michnikowski w rozmowie z Jolantą Ciosek ["Dziennik Polski", 13 sierpnia 2005] mówił, że do kabaretu zaangażował go sam Szpalski i zapewniał, że: "Programy Wagabundy cieszyły się wówczas dużą popularnością, bo też sam ten kabaret był nowatorskim zespołem literacko-aktorskim […]. Zjeździliśmy z programami kawał świata, byliśmy pierwszym zespołem, który tak często wyjeżdżał za «żelazną kurtynę». To była dla nas wielka frajda i dodatkowa atrakcja". Warto zauważyć, że sporej części występujących tam aktorów Wagabunda otworzyła drzwi do telewizyjnego Kabaretu Starszych Panów.
Zbigniew Adrjański w swoim "Kalejdoskopie estradowym 1944–1989" zapewnia, że: "Trwa wśród kabaretologów spór: Kto tu był ważniejszy? Pierwszy program prowadził Karol Szpalski z Januszem Osęką. Natomiast wszystkie programy reżyserowała Lidia Wysocka". Słowacki autor Ján L. Kalina w swojej książce "Svet kabaretu" [Bratislava 1966] oceniał: "Kiedy w 1956 roku dane mi było ujrzeć po raz pierwszy Wagabundę, zachwycił nas ten program [«Kult śmiesznostki»] swoją artystyczną doskonałością i odwagą".
Niezwykle ciepły portret Karola Szpalskiego odmalowali koledzy po satyrycznym piórze z Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich i z redakcji "Przekroju". Ludwik Jerzy Kern w "Moim abecadłowie" [Kraków 2000] wspominał:
Poznałem go w pierwszych miesiącach 1945 roku. Przyjeżdżał do Łodzi do "Szpilek", bo wtedy wszyscy ci, którzy zajmowali się hecnym pisaniem, ciągnęli do "Szpilek". Jeśli dobrze pamiętam, to przyjeżdżał z Bielska, gdzie pełnił rolę quasi-rzecznika prasowego tamtejszego przemysłu włókienniczego. Przywoził za każdym razem jakiś rymowany utwór albo kilka fraszek, ale, prawdę mówiąc, bardziej od zawartości jego autorskiej teki interesowała nas zawartość jego walizki. Bo zawsze przyjeżdżał z dużą walizką, a w walizce znajdowały się kupony nadzwyczajnych, jak na tamte czasy, słynnych bielskich materiałów, normalnie nie do kupienia. A my wszyscy po okupacji byliśmy kompletnie wydarci. […] Otwierał walizkę i mówił: "Wybierz sobie, może coś ci się spodoba". Ceny miał umiarkowane. Sporo ludzi wtedy odział.
Stefan Kisielewski w "Dziennikach" [Warszawa 2001], we wpisie z 9 lipca 1973 roku, zamieścił zdanie: "Pamiętam Bielsko sprzed wojny, pamiętam i po wojnie (dyrektorem jednej ze słynnych fabryk włókienniczych był tu wtedy… satyryk Karol Szpalski), miasto zawsze ruchliwe i zasobne, dziś niby też, ale to «niby» z poprawką na komunizm: w komunizmie postęp idzie sztucznymi inwestycyjnymi skokami, nawet w dziedzinach, gdzie wskazany jest rozwój stopniowy, ale organiczny, idący od dołu. No cóż – taki to ustrój".
Jak wynika z dalszych zapisków Ludwika Jerzego Kerna o Karolu Szpalskim:
Pisał i drukował dość regularnie. Zyskał sobie opinię autora wyjątkowo dowcipnego. Wkrótce przeniósł się do Krakowa i tu niespodziewanie zabłysnął jako konferansjer w powstałym właśnie Teatrze Satyryków. Miał doskonałą prezencję i swobodny styl bycia. Z miejsca stał się ulubieńcem publiczności. Sam pewnie nawet nie zauważył, jak został wziętym estradowcem. Jeździł z imprezy na imprezę, pisał co prawda coraz mniej…
I kolejne spostrzeżenie Kerna: "Karol najbardziej z nas wszystkich był zżyty z Marianem Załuckim. Być może pod jego wpływem też stał się estradowcem. I to wysokiej klasy. Ale zanim do tego doszło, obaj stworzyli tandem piszący książeczki dla dzieci, co wtedy zapewniało całkiem niezły dochód. Ich współpraca polegała głównie na tym, że Karol, mający tę smykałkę i znajomości, załatwiał w wydawnictwach umowy, a Załuckiemu kazał je realizować, czyli pisać. Miał jeszcze w dodatku pretensje, że coś nie napisane, a terminy tuż tuż. Załuckiego to w końcu wkurzyło i spreparował przyjacielowi taką oto zupełnie prywatną fraszkę: «Ty mi wyznaczasz terminy i stawki, / o mój ty przełożony… z lewej do prawej nogawki»".
Pewnego razu Karol Szpalski zniknął z Krakowa, dzień za dniem mijał, a jego, właśnie wtedy, kiedy akurat był potrzebny, nie było. W domu nie wiedzieli, gdzie się udał, ani kiedy wróci. Zjawił się po tygodniu "zmaglowany jakiś, przygaszony, wręcz nie Szpalski". I dalej, wciąż według relacji Ludwika Jerzego Kerna:
Karol pochodził z Tarnowa, gdzie jego ojciec, stary Spielman, miał wytwórnię świec. Ta wytwórnia świec okaże się bardzo ważna. […] Okazało się, że z okazji jakiegoś kolejnego zawirowania na odcinku partia–Kościół Karola, jako partyjnego, zmuszono do napisania czegoś głupkowatego na biskupów. Sterroryzowany partyjną dyscypliną, napisał jakiś pamflecik i wydrukował go pod wymyślonym ad hoc pseudonimem, którego absolutnie nikt nie znał, bo nie mógł znać. I nagle stary Spielman wzywa syna, aby natychmiast stawił się w Tarnowie.
Ja miałem tydzień Sodomy i Gomory – relacjonował mi potem Karol. – To ty się za ich pieniądze wychowałeś, zdobyłeś wykształcenie, zostałeś człowiekiem, a teraz tak mi się odwdzięczasz? Parę diecezji kupowało nasze świece! A ty zrobiłeś taki rozbój! Fuj! Brzydactwo! – Powiadam ci, Ludwiś, drugi raz czegoś takiego nie chciałbym przeżyć – zapewniał Karol. – Tylko powiedz mi, skąd oni dowiedzieli się, że to ja? Popatrz, jaki ci Żydzi mają wywiad!
Z kolei Tadeusz Kwiatkowski w swoim "Panopticum" [Kraków 1995] swojego kolegę przedstawił następująco:
Karola Szpalskiego trudno było nie lubić. Wysoki, przystojny, zawsze dobrze ubrany, tryskający humorem, uprzejmy aż do przesady. Pisał wiersze satyryczne, a później poświęcił się konferansjerce i chyba obok Kazimierza Rudzkiego był najbardziej popularnym i lubianym estradowcem. Zawsze ubolewał, że nie pozostał przy swoim prawdziwym zawodzie – był fabrykantem bielskiej manufaktury. Kiedy zapytałem go dlaczego w takim razie porzucił tę profesję, odpowiedział: – Jak nie można dobrać sobie rządu do zawodu, to trzeba dobrać zawód do rządu. Mniej bezpieczne jest zajmowaniem się handlem aniżeli satyrą, kontrolowaną przez cenzurę. Mniejsze ryzyko.
Maria Dąbrowska w "Dziennikach powojennych. 1945–1949" [Warszawa 1996], we wpisie z 28 grudnia 1948 roku, skomentowała pewną, dosyć wymowną, sytuację towarzyską: "W czwartek przed Wilią byli Linkowie [Maria i Bronisław Linke] i przynieśli nam jak co roku małą choineczkę na stół. Ona jest już zupełnie pod urokiem [Jerzego] Borejszy. On opowiadał mi o kongresie satyryków (o którym też nie puszczono sprawozdania w prasie). Po referacie Borejszy, który dowodził, że satyra jest potrzebna i że «my się satyry nie boimy» – Szpalski (czy któryś tam) przytoczył szereg tematów, zapytując, czy one mogą być przedmiotem humoru i satyry. Na to Borejsza zawołał z patosem i żałośnie: «Czy pan Szpalski nic już innego w naszej działalności nie zobaczył?» I gadaj tu z takimi ludźmi".
Publikowane w "Przekroju" utwory Karola Szpalskiego niekiedy zaraz po tytule nosiły adnotację "według Jakowlewa". Co zadziwiające, w jego publikacjach zwartych, jak "Rym w rym" [Warszawa 1953] czy "Półsłówka" [Kraków 1955], te same wiersze nie nosiły już owych dopisków. Prawda była bowiem taka, że to sam Szpalski od początku do końca był samodzielnym i pełnoprawnym autorem tych satyr.
A dlaczego pojawiło się tam rosyjskie nazwisko? Wielu twórców radziło sobie wówczas tak zwanym sposobem. O pionierskim okresie satyry za kultu Stalina – wtedy jeszcze z cenzorami bez jakiegokolwiek intelektualnego zaplecza – opowiadał Ludwik Jerzy Kern w rozmowie, jaką z nim przeprowadziłem ["Rzeczpospolita", 28–29 grudnia 1996].
Uprawianie satyry w naszych warunkach nie było proste... Często, by się ratować, uciekaliśmy w bajkę. To taki rodzaj literacki, który się pojawia, gdy jest zamordyzm i totalitarny ustrój. Wówczas podstawiało się jakiegoś zwierzaka za człowieka i cenzorzy puszczali. Już w starożytności tak było, a i w naszym wieku tak samo. Za stalinizmu pisaliśmy bajeczki. Żeby cenzura puściła jakąś ostrzejszą bajkę, to my, piątka krakowskich satyryków – Marian Załucki, Karol Szpalski, Witold Zechenter, Bogdan Brzeziński i ja – używaliśmy wybiegu. Dopisywaliśmy pod tytułem bajki np. "według Malenkowa" czy "według Czaraputkina". Byle rosyjskie nazwisko i już był święty spokój, bo żaden cenzor by się nie przyznał, że nie wie, kim jest ten towarzysz Czaraputkin, który pisze takie ostre bajeczki.
Przez jedną kadencję zarządu krakowskiego oddziału związku literatów Karol Szpalski sprawował funkcję sekretarza i "był bardzo czynny, organizując wiele imprez i spotkań literackich". Niestety, uległszy namowom żony i córki, w 1957 roku wyjechał wraz z nimi na stałe do Belgii. Zdaniem Tadeusza Kwiatkowskiego: "Narastające napięcia antysemickie wywołały panikę w jego rodzinie i mimo że Karol w swym wyglądzie nie miał nic semickiego, mimo że był przecież uwielbiany przez publiczność i dobrze mu się powodziło – poddał się naciskowi obu kobiet. Opuścił kraj z wielkim żalem, jak mi później powiedział w Brukseli. Stał się nieco apatyczny, zaczął rozkręcać handel kamieniami szlachetnymi. Nie szło mu to najlepiej, tęsknił za swą polską przeszłością, a tymczasem toczył go rak i zmarł na obczyźnie".
Ludwik Jerzy Kern w "Moim abecadłowie" do relacji kolegi dorzucił co nieco szczegółów:
Po Październiku Karol zaczął się szykować do odlotu. Bardziej to była presja jego żony, Ireny, niż chęć jego samego. Ostatecznie sprawę przesądził drobny incydent, jaki w szkole miała ich córka. Dopatrzyli się w tym incydencie cech antysemickich, a to, jak się zdaje, chodziło tylko o to, że pokłóciły się czy potrąciły dwie koleżanki. W każdym razie Szpalscy wyjechali do Brukseli, zabierając ze sobą ojca i matkę z Tarnowa. Karolowi ta emigracja dobrze nie zrobiła. Poczuł się samotny. Nie znał języka, nie był żadną towarzyską atrakcją jak w Polsce, a w dodatku choroba, której pierwsze symptomy dały o sobie znać w kraju i nie stanowiły podstaw do niepokoju, w warunkach stresu zaczęła przybierać niepokojące objawy. Tracił głos. Nawet najbliżsi sąsiedzi z Bruxelles-Ixelles nie wiedzieli, że zmarł człowiek, który na przedstawieniach Wagabundy potrafił rozśmieszać komplety widzów.
Nieszczęściem literackich prześmiewców jest całkowite ignorowanie ich przez krytykę. W podręcznikach czy innych kompendiach historyczno-literackich próżno szukać istotnych informacji o Karolu Szpalskim. Honor uczonych ratują nieliczni: Ewa Kahn – wymieniając go wśród inicjatorów Teatru Satyryków w leksykonie "Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Tom I" [Warszawa 1984] (hasło: Kraków); oraz profesorowie Henryk Markiewicz i Andrzej Romanowski, którzy w "Skrzydlatych słowach. Wielkim słowniku cytatów polskich i obcych" [Kraków 2007] zamieścili tytuł książki "Ananasy z naszej klasy" – autorstwa Karola Szpalskiego i Mariana Załuckiego.
Jeśli idzie o tego pierwszego, to do dalszych wydań tegoż słownika, czy też licznie ukazujących się zbiorów aforyzmów, proponuję dorzucić choćby takie oto przemyślenia samego satyryka ["Przekrój", numer 6/1949]:
- Jakże powolny jest rozwój dziecka! Ile lat nauki musi ono mieć za sobą, by dojrzeć i móc czynić te wszystkie głupstwa, które ma prawo czynić tylko dorosły.
- Pewien milioner zapewniał, że jest życzeniem wszystkich bogaczy, aby Bóg pomagał biednym.
- Dyrektorzy itp. ludzie na odpowiedzialnych placówkach muszą okazywać stanowczość w postępowaniu. Szczególnie w tych ważnych momentach, w których nie wiedzą, co robić.
Pozostają na szczęście świadectwa ludzi dobrze znających Karola Szpalskiego jako podporę tygodnika "Przekrój", późniejszego estradowca. Nie zapomniał o nim Tadeusz Kwiatkowski, o czym świadczą dykteryjki z jego zbioru "Od kuchni. Anegdoty literackie" [Kraków 1990]:
Kiedy redaktor Jerzy Turowicz przemawiając na zebraniu Okręgowego Komitetu Frontu Narodowego w 1952 roku starał się zręcznie wykręcić od jakichkolwiek koncesji na rzecz ówczesnych stosunków politycznych, Karol Szpalski pokiwał głową i rzekł:
– Turowicz zrobił Afront Narodowy.
Kolejna:
Jedna z młodych poetek topiła się w Wiśle. Wyratował ją z wody Jerzy Broszkiewicz. W niedługi czas później pisarz ten otrzymał Państwową Nagrodę Literacką II stopnia za powieść z życia Chopina pt. "Kształt miłości". Sprawa próby samobójstwa młodej poetki osłonięta była tajemnicą ze względów towarzysko-dyskrecjonalnych. Tadeusz Kwiatkowski, spotkawszy na ulicy satyryka Karola Szpalskiego, wyraził zdziwienie, że Broszkiewicz dostał tylko II nagrodę. Szpalski się roześmiał:
– To ty nie wiesz? I tak miał szczęście. Chciano mu przyznać III, tylko potem doliczono nagrodę za ratowanie tonących.
I następna:
Mocno wstawiony Konstanty Ildefons Gałczyński spotkał przypadkowo w Warszawie Karola Szpalskiego i ciągnął go od knajpy do knajpy, zmuszając do picia wódki. Dobrze już zapluskani znaleźli się w jakimś trzeciorzędnym szynku. Gałczyński zażądał pół litra. Kelner jednak zorientował się, że ci dwaj panowie są już dobrze zawiani i skłonni do nieskoordynowanych odruchów, odmówił więc podania alkoholu. Gałczyński rozzłościł się, zerwał z krzesła i krzyknął:
– Komu nie chcecie podać wódki? Wiecie, kim ja jestem? Największy poeta polski Konstanty Ildefons Gałczyński, a to jest – wskazał na Szpalskiego – mój uczeń Karol Szpalski.
Wtedy zza lady wytoczył się opasły właściciel knajpy, z brzuchem, który mógłby mu służyć do wypędzenia gościa z lokalu przez samo natarcie i huknął wskazując palcem najpierw na siebie, a potem na drzwi:
– A ja jestem Antoni Kowalski i won stąd, gówniarze!
Konstanty wziął Karola pod rękę i szepnął mu do ucha:
– Chodźmy, facet nie zna się na literaturze.
Karola Szpalskiego można śmiało nazwać klasykiem polskiej satyry. Świadczą o tym liczne jego fraszki evergreeny, z których część przytoczymy tu wraz z datami. Czyta się je i wyciąga wnioski dokładnie takie same, jak w czasach ich powstania:
"Do pewnego polityka"
Przestań pan wreszcie w polityce błądzić,
To rzecz niepewna i krucha.
Jest pan za mało głupi, by rządzić,
Za bardzo głupi, by słuchać.
1937
"O dwóch programach"
Na świecie są państwa, mocarstwa i trony,
I tysiąc idei, ale dwa programy:
Jeden – oszukuje nieuświadomionych,
Drugi uświadamiać chce oszukiwanych.
1938
"Do fabrykanta wiecznych piór"
Zastanów się, mój przyjacielu,
A fakt ten stwierdzisz niezbicie,
Że jesteś jednym z niewielu,
Co piórem zarabia na życie.
"O fabrykancie broni"
Gdy umarł biedaczek, pomyślał, że trzeba
Sposobem jakowymś dostać się do nieba.
Więc puka w niebiosa poranka pewnego…
– Chętnie – rzecze klucznik – podwoje otworzę,
Lecz mów, czy robiłeś swym bliźnim coś złego?
Ów odparł: – B r o ń, Panie Boże!
"Zarozumiały liryk"
– Spójrz, każda księgarnia me książki wystawia
I każda wystawa me dzieła rozsławia…
I w kioskach je znajdziesz, i po wsiach, i w miastach,
O sławo ty moja, co sięgasz do gwiazd, ach!
Tak chełpił się jeden poeta i chełpił,
Co spojrzał w wystawę, to rozkosz z swych dzieł pił…
Gdy przestał się puszyć, zapytał złośliwie:
– A czemu twych książek nie widzę właściwie?
– Daremnie – odparłem – ich szukasz, kochany,
Mych książek nie znajdziesz… już dawno sprzedane!
"O mądrych i głupich"
Spójrz na ich życie i spójrz na ich czyny –
Głupcy cierpią z własnej – mędrcy z głupców winy.
"Do Artura Marii Swinarskiego"
Że bardzo szczerą mam naturę,
Chcę rzecz wyjaśnić konsekwentnie:
Nie chciałbym nigdy nic z Arturem,
Natomiast z Marią bardzo chętnie.
"Wskazanie"
Ta fraszka jest pełna mądrości,
Choć pełna jest niecnoty,
Lepsza pieszczota bez miłości,
Niż miłość bez pieszczoty.
"Do jednej"
Zechciej ten wierszyk w pamięci zachować,
Przeczytasz i będzie ci miło:
Lepiej jest grzeszyć – i potem żałować,
Niż żałować, że się nie grzeszyło.
"Stary i młody"
Pewien starzec młodemu chciał raz wybić z głowy
Wina, tańce, hulanki i cudze alkowy.
Ów młodzian siwym włosom oddając szacunek,
Skromnie odparł: Porzucę ów szkodliwy trunek,
Tudzież panny, swawole i inne narowy,
Boś mnie, starcze, przekonał czcigodnymi słowy.
Ucieszył się dziadyga i rzecze do niego:
Dzięki ci, młodzieńcze, że słuchasz starego.
Ów mruknął: Nie masz za co dziękować człowieku,
Bardzo chętnie to zrobię. Ale w twoim wieku.
Twórczość
Satyra i poezja
- "Rym w rym", Warszawa 1953
- "Półsłówka, Kraków 1955
Literatura dziecięca (z Marianem Załuckim)
- "O dwunastu krukach i białym gołąbku", Warszawa 1950
- "O dzięciole, pelikanie, żabie, jeżu i bocianie", Warszawa 1951
- "Raz się z rakiem spotkał rak", Warszawa 1951
- "Nasi chłopcy na boisku", Warszawa 1952
- "Małe bajeczki o wielkich zwierzętach", Warszawa 1952
- "O Antku co wioskę porzucił", Warszawa 1953
- "Dziwne przygody płynącej wody", Kraków 1954
- "Ananasy z naszej klasy", Kraków 1954
- "Uszanowanie, panie bocianie", Kraków 1961
- "Kilka sportowych wierszy pod tytułem «Kto pierwszy»", Kraków 1962