Twórcy kabaretowi, choćby z Teya czy Kabaretu Moralnego Niepokoju, wielokrotnie stwierdzali w wywiadach, że Jerzy Dobrowolski był ich największym nauczycielem i bez niego historia polskiego kabaretu potoczyłaby się zupełnie inaczej. Wielu znanych satyryków przyznaje, iż miał on niezaprzeczalny wpływ na kształt rodzimej sceny kabaretowej. Stanisław Tym, współautor stworzonej wraz z Jerzym Dobrowolskim sztuki "Ciemny grylaż", w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" [11 maja 2012] przytoczył taką oto opowieść o swoim przyjacielu i mistrzu:
Kiedy mnie pytają o studia, to mówię: "Oficjalnie nie mam żadnych, ale tak naprawdę ukończyłem dwie wyższe uczelnie, które nazywają się STS i Jerzy Dobrowolski, a potem jeszcze zrobiłem dyplom eksternistyczny u Staszka Barei".
Po takiej rekomendacji jeszcze słów kilka od Wojciecha Młynarskiego. On również uważał Jerzego Dobrowolskiego za swojego przyjaciela i mistrza, o którym wypowiedział się w poświęconym mu filmie dokumentalnym "Pasażer na gapę" w reżyserii Roberta Kaczmarka (1999):
On miał taki swoisty wdzięk, taki trochę łobuzerski. Miał coś takiego… Był taki napromieniowany… od wewnątrz. Czuło się, że te iskierki strzelają z niego, że tu za chwilę może strzelić coś dowcipnego.
Jerzy Dobrowolski urodził się 15 marca 1930 roku w Warszawie, gdzie też zmarł 17 lipca 1987 roku. Był synem Władysława i Janiny z domu Góreckiej. Ojciec aktora był zawodowym wojskowym, a także sportowcem – reprezentantem Polski na trzech olimpiadach. W Paryżu (1924) brał udział w biegu na 100 metrów; później startował jako szablista: w Los Angeles (1932), skąd wrócił z brązowym medalem i w Berlinie (1936). Po wojnie został trenerem szermierzy, m.in. Jerzego Pawłowskiego, Wojciecha Zabłockiego, Ryszarda Parulskiego i Witolda Woydy. Aktor Damian Damięcki, który w młodości uczył się władać białą bronią, wspominał w rozmowie z "TeleRzeczpospolitą":
Byłem pod opieką majora Władysława Dobrowolskiego, twórcy współczesnej polskiej szkoły szermierki sportowej. Pojedynek, z którego jednak najbardziej jestem dumny, odbyłem na scenie Teatru Narodowego jako Laertes, z Danielem Olbrychskim, Hamletem w spektaklu Adama Hanuszkiewicza. W znakomicie ustawionym przez Waldemara Wilhelma starciu walczyliśmy do ostatecznego zmęczenia, unikając ran. Tę istotę każdego pojedynku widziałem później w wielkim filmie według prozy Conrada w reżyserii Ridleya Scotta. W jego "Pojedynku" przeciwnicy zwijają się jak w ukropie, by uniknąć ciosu. O wiele więcej wysiłku wkładając w ich odparowanie, niż w zadawanie. To jakby moje przesłanie na życie.
Śmiało można przyjąć, że podobne założenie przyświecało również synowi szablisty, Jerzemu Dobrowolskiemu. Dorastał w okupowanej Warszawie, jako kilkunastolatek należał do Szarych Szeregów. Podczas powstania warszawskiego był łącznikiem na Żoliborzu.
15 sierpnia ogarnięty przez Niemców, zostałem wraz z ludnością tego rejonu wyprowadzony do obozu w Pruszkowie. W obozie pruszkowskim odszukany przez Gestapo, zostałem aresztowany (wraz z grupą 15 osób), wyprowadzony z obozu i osadzony w piwnicach ówczesnej siedziby Gestapo w Pruszkowie. Po dwóch dniach zostaliśmy wywiezieni do Westfalii.
Zachowaną w osobistych notatkach wypowiedź aktora zacytował Roman Dziewoński w monografii "Dla mnie bomba Jerzego Dobrowolskiego" [Łomianki 2009]. Z niemieckiego obozu w Potulicach bohater książki wyszedł 21 stycznia 1945 roku. "Ciężko chory znalazł się w punkcie repatriacyjnym w Toruniu" – czytamy dalej w książce.
W latach 1949–1952 Jerzy Dobrowolski występował jako adept w Teatrze Młodego Widza we Wrocławiu. W 1954 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Już w dyplomowych przedstawieniach Dobrowolski zarówno grał (Fon Kostryna w "Balladynie" Słowackiego, Daantje w "Nadziei" Heijermansa), jak też asystował reżyserom Aleksandrowi Bardiniemu i Marianowi Wyrzykowskiemu. Również Erwin Axer dostrzegł inscenizatorskie zdolności młodego aktora i w debiucie Dobrowolskiego na scenie Teatru Narodowego ("Niemcy"; 1955) obsadził go w roli urzędnika policyjnego, a jednocześnie uczynił swoim asystentem.
Czas potwierdził, że pojęcie o reżyserii Dobrowolski miał niebłahe. Czemu dał wyraz m.in. Lucjan Kydryński w recenzji zatytułowanej "«Cień» przesłonił Warszawę" ["Przekrój", 1979]:
Pierwszym salonem stolicy stał się Teatr Rozmaitości, gdzie dyrektor Jarecki wystawił bajkę muzyczną dla dorosłych "Cień", napisaną przez trzech autorów i jednego kompozytora. W salonach Teatru Rozmaitości zbiera się co wieczór najlepsze towarzystwo, bowiem człowiek, który "Cienia" nie widział, przestaje się w Warszawie liczyć […]. Wyreżyserował całość Jerzy Dobrowolski, obalając zakorzeniony w pewnych kręgach mit, że mamy u nas ludzi, którzy się znają na wystawianiu musicali. Dowiódł, że tak naprawdę, to zna się tylko jeden: Jerzy Dobrowolski. Poprowadził spektakl na uroczym, zabawnym tonie, sypał pomysłami sytuacyjnymi jak z szerokich rękawów, a jego układ finału jest jednym z najpiękniejszych, najprostszych i najbardziej wzruszających, jakie zdarzyło mi się oglądać na scenie.
Praca na scenach stołecznych: w Teatrze Ludowym (1954), Teatrze Narodowym i Współczesnym (1955–1957), Teatrze Dramatycznym (1957–1959), Teatrze Rozmaitości (1972–1984) nie wyczerpywała możliwości artysty. Prawdziwe powołanie odnalazł w satyrze. Sformował kabarety Koń (1957–1959) i Owca (1966–1969).
W książce "STS. Tu wszystko się zaczęło" Pawła Szlachetko i Janusza R. Kowalczyka [Warszawa 2014] Jan Matyjaszkiewicz, kolega po fachu aktora Dobrowolskiego, oddaje mu swoisty hołd:
Po połączeniu się STS-u z Teatrem Rozmaitości 1 lutego 1972 roku następuje pęknięcie ideologiczne na wyżynach władzy. Jurek Markuszewski reżyseruje jeszcze dwa opowiadania Kazimierza Brandysa "Sobie i państwu" oraz "Bardzo starzy oboje", Andrzej Jarecki staje zaś na czele teatru o świetnej nazwie: Rozmaitości. Za ideologa bierze sobie fenomenalną postać dwudziestego wieku, Jurka Dobrowolskiego. Był to przedziwny człowiek. Gdy przyszedłem do szkoły był na trzecim roku razem z Wiesławem Gołasem, Franciszkiem Pieczką i Mieczysławem Czechowiczem, choć nie bardzo do nich pasował. Jeśli chodzi o tak zwane granie postaci, był cały czas cywilem. Ubrany w jakikolwiek kostium wyglądał żałośnie. Zresztą mowę miał szybką i bardzo współczesną. I fenomenalny refleks i poczucie humoru. Ripostował błyskawicznie i celnie. Był też patriotą. Jego kabarety z Owcą na czele były kąśliwe i trafiające logiką w samo serce winnego. Nadawał się więc jako przeciwwaga do Markusza, choć oczywiście był całkiem inny. Rzutki i błyskotliwy jak płomień. Myślę, że przerósł sam siebie i spalił się w rozkoszy. Jak na moje możliwości był nazbyt kontrowersyjny, niebezpieczny.
Koń powstał na fali październikowej odwilży 1956 roku. Jego program składał się z sekwencji mini scenek, do tekstów promieniujących żywiołem inteligentnej zabawy, podkreślanej przez artystów mimiką, gestem, intonacją głosu czy dźwiękowo-muzycznym akcentem. Cały kształt sceniczny Konia, podobnie jak później Owcy, był zawsze przez Jerzego Dobrowolskiego głęboko przemyślany.
Występowali: Jerzy Dobrowolski, Zbigniew Bogdański, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Gołas, Zdzisław Leśniak, Mieczysław Stoor (zastąpił Czechowicza), Stanisław Wyszyński (zastąpił Bogdańskiego). Program, skomponowany z autorską przenikliwością i wykonawczą precyzją, przypominał funkcjonowanie szwajcarskiego zegarka. To, co na scenie stanowiło złudzenie swobodnej improwizacji, co wieczór grane było tak samo.
Owca, powstała prawie dekadę później. Występowali w niej: Józef Nowak, Wojciech Pokora, Andrzej Stockinger, Jerzy Turek (Polska), Stanisław Tym i prowadzący Dobrowolski. W "TeleRzeczpospolitej" Jerzy Turek wspominał:
Chciałem u niego występować, choć bałem się śpiewania, w którym nigdy nie byłem mocny. A w Owcy śpiewali Józef Nowak, Andrzej Stockinger i Wojciech Pokora – no, to daj Boże zdrowie! Ja śpiewałem jeszcze gorzej niż Dobrowolski… Kiedy rozpadł się Teatr STS i Andrzej Jarecki został dyrektorem Rozmaitości, to mnie zaangażował. Wróciłem do koleżeństwa z Dobrowolskim. W moim przekonaniu to była nawet przyjaźń. Dużo grałem pod jego reżyserską ręką. Praca z nim była wielką przyjemnością, bo był nieprawdopodobnie wyczulony na fałsz, niezborność i udawanki.
Owca miała tylko jeden program zatytułowany "Dla mnie bomba!" – nieustannie aktualny, szedł przy nadkompletach widzów. Toteż po trzech latach władze zakazały jego grania. Kabaret Dobrowolskiego wykpiwał bowiem absurdy życia codziennego, piętnował niekompetencję, chamstwo, głupotę, prymitywizm i nowomowę rządzących, na równi z konformistycznymi postawami rządzonych.
Jerzy Dobrowolski spełniał się w tym kabarecie jako autor większości tekstów – pozostali to Andrzej Bianusz i Stanisław Tym – oraz jako konferansjer, wyrzucając z siebie szybki potok słów. Treści przezeń wygłaszane, najeżone rzucanymi ad hoc dygresjami, zmierzały zawsze do intrygującej puenty, zaskakując widza żelazną konstrukcją przesłania.
Jan Tadeusz Stanisławski przyznał się kiedyś, że zanim trafił na scenkę Owcy, obejmując tam zastępstwo, obejrzał jej program jako widz ponad 80 razy. Niestety, po zlikwidowanych przez władze kabaretach Koń i Owca nie zachowały się prawie żadne nagrania. Atmosferę Owcy przywrócił niegdyś Wojciech Młynarski w swoim przedstawieniu "Zaświadczenie o inteligencji" (Teatr Ateneum; 2002). Przypomniał w nim m.in. wspaniałą scenę testu skojarzeniowego, który wyłaniał kandydatów na żurnalistę.
Prowadzący rzucał hasło, na które pretendenci reagowali stosownymi określeniami. Interesy? – żywotne; masy? – szerokie; zasady? – niewzruszalne; grunt? – twardy; odpór? – zdecydowany. Przyswojenie tych terminów pozwalało pisać, że "cały naród, stojąc na twardym gruncie niewzruszalnych zasad, dał zdecydowany odpór szerzącym się pomówieniom, godzącym w żywotne interesy szerokich mas". Z grona bezbłędnie odpowiadających, wyłamywał się jedynie absolutnie niezdatny do pracy dziennikarskiej osobnik, głośno zastanawiający się nad faktem, że skoro są szerokie masy, to powinny być też wąskie.
Równie znakomita była sekwencja zebrania. Po wysłuchaniu przemówienia szefa szefów przyszła kolej na delegatów: "my z kolegami w terenie omawialiśmy już tę sprawę i mnie osobiście wydaje się, że teraz wymaga ona pogłębionej dyskusji, tak na gorąco, w codziennej praktyce". W podsumowaniu zaś szef szefów wyraził zadowolenie, że "omówił z kolegami tę sprawę, która wymaga teraz pogłębionej dyskusji wśród kolegów w terenie, tak na gorąco, w codziennej praktyce". Kolejne spotkanie ustalono za miesiąc, "by omówić wyniki pogłębionej dyskusji wśród kolegów w terenie, tak na gorąco, w codziennej praktyce".
Wywodzący się z STS-u aktor i pisarz Jerzy Karaszkiewicz w swoich quasi wspomnieniach "Pogromca łupieżu" [Wrocław 2002] odnotował:
Ten marzec '68 był też bałaganiarski i niekonsekwentny. Biedni cenzorzy nie chcieli w niczym ryzykować, blokowali więc wszystko, ale szły rzeczy, które premiery miały wcześniej. A więc grał STS, występował kabaret Kofty i Pietrzaka Hybrydy, a przede wszystkim rewelacyjny, najlepszy, jaki w życiu widziałem, kabaret Owca Jerzego Dobrowolskiego. Treścią bowiem tego kabaretu była ostra, polityczna kpina z żurnalistów "robiących" w propagandzie. I to, na przykład co "Trybuna Ludu" pisała na serio, to w tym samym kabarecie wzbudzało entuzjazm, lecz z zupełnie innego powodu. Typowym przykładem takiej paranoi były śpiewane przez Józka Nowaka piosenki. A to o Warszawie, a to o wojsku lub o ludowej ojczyźnie. Józek był przemiłym kolegą, członkiem partii, ale szczerze powiedzmy – politycznym analfabetą, pojęcia nie miał, co się tak naprawdę dzieje dookoła. I dlatego był ozdobą wszelkich Kołobrzegów, gdzie śpiewał jakieś wojskowe grafomanie. I te same pieśni śpiewał w kabarecie Owca. Była to rozkoszna różnica. W oficjalnych fetach Józek jawił się jako przemiły cymbał, a z tym samym tekstem w kabarecie Owca jako wyrafinowany, inteligentny kpiarz. I tu, i tu zbierał owacje. A przecież o to aktorowi chodzi najbardziej. Józek nie czuł więc żadnego dyskomfortu. Ważne były brawa. I nieistotne, czy oklaski walił skretyniały generał, czy rechotał warszawski profesor. Liczył się sukces.
Widz Owcy mógł otrzymać oficjalne "zaświadczenie", że "jest człowiekiem inteligentnym i kulturalnym, śmiał się mniej więcej we właściwych miejscach, przez co przyczynił się do życia kulturalnego Kraju". Podstemplowane okrągłym godłem kabaretu i podpisane przez jego kierownika artystycznego, "uprawniało do uważania się za intelektualistę i częściowo zwalniało od pracy zawodowej". Sam twórca Owcy tempa pracy raczej nie zwalniał.
W latach 1959–1962 Jerzy Dobrowolski kierował redakcją rozrywki w TVP, co zapamiętano jako jej złoty okres. Zastąpił go Witold Filler, dyplomowany aktor, wieloletni dyrektor teatrów, działacz PZPR, krytyk i publicysta, autor m.in. takich książek jak "Teorie i praktyki paryskiej Kultury" (1969) i "Literatura małej emigracji" (1970). Roman Dziewoński umieścił w swojej książce notatkę Dobrowolskiego z 8 grudnia 1982 roku:
Niejaki Witold Filler, podsumowując swoją 10-letnią działalność Naczelnego Redaktora Programów Rozrywkowych przechwalając się i biorąc swobodnie na własne konto zasługi innych, mówiąc o swoich wszechstronnych zainteresowaniach, powiedział m.in.: […] "Dwóch tylko twórców świadomie nie dopuszczałem przez cały czas na antenę z przyczyn politycznych. Byli to: Antoni Słonimski i Jerzy Dobrowolski. Te dwa wielkie nazwiska, powiedzmy jedno wielkie i jedno popularne, nie miały dostępu do TV, jako twórcy niepewni politycznie". Kto dał prawo temu urzędnikowi z TV oceny twórczości innych ludzi i ferowania na nich wyroków. To już nie jest sprawa prywatnej oceny czyjejś twórczości w recenzji z książki czy widowiska. To jest sprawa sądowa o publiczne znieważenie (chociaż oczywiście subiektywnie nie czuję się znieważony), to jest również sprawa finansowa, dotycząca ewentualnych strat honorariów wstecz za ubiegłe lata i w przód, przy dalszej twórczości. (Która instytucja państwowa zechce narażać się na współpracę z twórcą niepewnym politycznie?). To jest wreszcie sprawa artystyczna. Kto wie, jakie straty poniosło społeczeństwo decyzją jednego bydlaka.
Także w latach 50. rozpoczęła się przygoda Dobrowolskiego z filmem. Romans z X Muzą trwał ponad ćwierć wieku i zaowocował rolami m.in. w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka (1960), "Hydrozagadce" Andrzeja Kondratiuka (1970), "Rejsie" Marka Piwowskiego (1970), "Motodramie" Andrzeja Konica (1971), "Poszukiwanym, poszukiwanej" Stanisława Barei (1972). Do legendy zaś przeszła grana przezeń postać Dąbczaka w filmie do scenariusza Jacka Fedorowicza (podobnie jak poprzednie z wymienionych dzieł ekranowych) "Nie ma róży bez ognia" (1974), o czym profesor Dorota Skotarczak nadmieniła w swojej książce "Stanisław Bareja. Jego czasy i filmy" [Łódź 2022]:
Aktor wystąpił już u Barei jako "zawodowy dyrektor" w "Poszukiwany, poszukiwana", jednak w "Nie ma róży bez ognia" dał prawdziwy popis gry aktorskiej. Jego powiedzonka filmowe: "Yogi-ba-boo" (nawiązanie do kreskówki dla dzieci o misiu Yogi, pokazywanej wówczas w poniedziałkowym programie dla najmłodszych "Zwierzyniec"), "dzielny Jasiu" i "biedny miś" weszły do repertuaru w mowie potocznej. Jerzy Dąbczak jest kombinatorem, który bez skrupułów wykorzystuje absurdalne przepisy dla własnej korzyści. W interpretacji Dobrowolskiego nie jest jednak pozbawiony pewnej sympatyczności. Początkowo miała to być postać zdecydowanie negatywna, zamierzano zawrzeć sugestię, że – być może – Dąbczak należy do jakiejś organizacji (państwowej, do partii?), z czego wyciąga profity, które zapewniają mu bezkarność. Ostatecznie, pod wpływem samego Jerzego Dobrowolskiego, postać ta uległa zmianom. Zrezygnowano z aluzji o posiadaniu […] jakiejś legitymacji, zaś Dąbczak nabrał uroku. Zapewne dobrze się stało, bo podczas kolaudacji pewnie zakwestionowano by fragmenty o "przynależności" Dąbczaka, a interpretacja Dobrowolskiego lepiej pozwoliła wskazać na absurdy systemu.
Genialny wykonawca postaci drugiego planu w 1978 roku doczekał się wreszcie roli głównej. Reżyser Marek Piwowski opowiadał o tym Jackowi Szczerbie [wyborcza.pl, 2009]:
Do roli Philipa Marlowe'a w spektaklu "Kłopoty to moja specjalność" wziąłem go właśnie z powodu języka. Dobrowolski mówił prywatnie tak samo ironicznie jak Marlowe. Pod niego dopisywałem Chandlerowi nowe dialogi – np. policja znajduje trupa z dziurą w głowie. Pytają Marlowe'a: – Znał go pan? – Nie znałem nikogo z taką dziurą w głowie.
Aktor przez lata był związany z Polskim Radiem. Współtworzył m.in. ze Stanisławem Tymem i Wojciechem Młynarskim Radiokronikę "Decybel" (1970–1972), nadawaną raz w miesiącu w cyklu "Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego" pod redakcją Jacka Janczarskiego i Adama Kreczmara.
Jak Jerzy Dobrowolski wyjaśniał, "redakcja to nieokreślona z nazwy, enigmatyczna i fikcyjna redakcja niby-radiowa, na której czele stoi groźny i głupi szef, mający pod sobą grupkę pracowników, ni to lektorów, ni to dziennikarzy, ni to redaktorów, ni to spikerów, ni to sprawozdawców". Dobrowolski był autorem pomysłu, a wśród współtwórców audycji znaleźli się m.in. Stanisław Tym oraz Wojciech Młynarski, który jako gość audycji Haliny Szopskiej z cyklu "Ludzie radia" wspominał:
Przez jakiś czas i ja współpracowałem z Jurkiem w tworzonej przez niego satyrycznej audycji radiowej tuż na początku lat siedemdziesiątych. Nazywała się Radiokronika "Decybel". Napisaliśmy razem dwa zatrzymane przez cenzurę scenariusze. Jeden z nich, "Wiesław Gołas show" cenzura zatrzymała dlatego, że wtedy przy władzy był Gomułka i nosił pseudonim "Wiesław". To była dla nas prawdziwa tragedia, że jacyś kretyni, z takich powodów, zatrzymują nam scenariusz.
Dobrowolski był także aktywny jako aktor radiowy. Brał udział w kilkudziesięciu słuchowiskach nadawanych głównie w Radiowej Trójce, większość z nich reżyserował. Ściśle współpracował z Marią Czubaszek; to on właśnie namówił ją do pisania purnonsensownych słuchowisk z cyklu "Z wizytą u Kazia", o zmienionej później nazwie – "Dym z papierosa". Był w nich aktorem i ich reżyserem.
Grał w seryjnych skeczach autorstwa Czubaszek: "Serwus jestem nerwus" i "Dzień dobry jestem z Kobry" emitowanych w "Ilustrowanym Tygodniku Rozrywkowym". Z nich właśnie wzięły się powtarzane do dziś powiedzonka Dobrowolskiego: "ale się porobiło", "dokładnie nie wiadomo", "normalka", "dla mnie bomba!" i "nie twoja broszka!".
Występował m.in. z Ireną Kwiatkowską, Barbarą Wrzesińską, Jolantą Zykun, Bohdanem Łazuką, Wojciechem Pokorą, Marianem Kociniakiem i Piotrem Fronczewskim; wiele z tych słuchowisk reżyserował.
Jeremi Przybora we wspomnieniach "Przymknięte oko Opaczności. Memuarów części wszystkie" [Kraków 2016] pisał:
Bardzo lubiliśmy Jurka Dobrowolskiego, a ja szczególnie ceniłem jego poczucie humoru jako twórcy i jako osoby prywatnej. […] Przez całe swoje, krótkie co prawda, życie doprowadził do realizacji tylko dwóch pełnospektaklowych przedsięwzięć, chociaż celował też w drobiazgach. Cenzura mu w tym pomogła, bo robiła co mogła, żeby przedsięwzięcia te były jak najrzadsze. Do wspomnianych drobiazgów zaliczyłbym bardzo śmieszny "Decybel" radiowy, emitowany w Trójce, a potem drukowany w "Szpilkach", i radiowy "Kabarecik reklamowy", który Jurek reżyserował, udzielając się w nim jako aktor lub konferansjer. Pisali do kabareciku: Minkiewicz, Osęka (Janusz), Marianowicz, Potemkowski i ja. Redaktorką "Kabareciku" była Maria Czubaszek, stawiająca wtedy pierwsze kroki humorystka (wybitna, jak się miało z czasem okazać) […]. W Warszawie podtrzymywaliśmy z Jurkiem Dobrowolskim naszą przyjaźń telefonicznie. Dzwoniliśmy do siebie nawzajem od czasu do czasu, przy czym on skrupulatnie przestrzegał kolejności. Któregoś wieczoru dzwonię:
– Dobry wieczór, panie Jurku.
– Dobry wieczór… Ale to chyba moja kolej.
– Być może – odpowiadam. – Skoro już jednak zadzwoniłem…
– Nie, nie, panie Jeremi! Niech pan odłoży słuchawkę, zaraz oddzwonię.
Do końca życia, dopóki pozwalał mu na to stan zdrowia – cierpiał na chorobę alkoholową – występował samodzielnie lub z innymi kabaretami, np. z Elitą czy Pod Egidą. Jerzy Dobrowolski zmarł 17 lipca 1987 roku. Został pochowany na Starych Powązkach (kwatera 170-3-6).
Był dwukrotnie żonaty. Z pierwszą żoną miał córkę Dominikę. Z drugą, aktorką Jolantą Zykun – Aleksandrę.
Mistrzostwo jego ciętego pióra tylko częściowo ocalało w książkowych czy prasowych zapisach. Trzeba jednak brać poprawkę na to, że ten sam tekst w lekturze, bez aktorskiej interpretacji autora i aktora, sporo traci na wyrazie. Oto kilka wybranych cytatów / fragmentów:
Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję.
["Szpilki", 11/1974]
Parę lat temu mieliśmy z kolegą X wystąpić wspólnie w dwóch programach telewizyjnych. Nazwijmy je dla ułatwienia A i B. Pani redaktor z TV przysłała nam dla wygody teksty do domów, aby zapoznać się z nimi przed próbami i trochę opanować pamięciowo. Mnie przysłała dwa egzemplarze programu A, natomiast koledze dla odmiany dwa egzemplarze też programu A. Gdy nazajutrz wyszło to na jaw, w czasie telewizyjnej próby, pani redaktor serdecznie przeprosiła nas za niedopatrzenie, wyjaśniając jednocześnie, że goniec jak zwykle musiał wszystko pokręcić, ale że teraz pani redaktor osobiście przypilnuje i dosłownie za chwileczkę przyniesie właściwe teksty. Proszę państwa – powiedziałem wtedy – biorę tu obecnych na świadków. Za chwilę pani redaktor pobiegnie korytarzami do redakcji, nie będzie jej pół godziny, a gdy wróci, przyniesie rozpromieniona dwa egzemplarze A. Kto się ze mną zakłada? Śmiechom nie było końca. Pamiętam jednak, że wygrałem wtedy parę tysięcy złotych. Skąd wiedziałem, że tak się stanie? Czy byłem zmówiony z panią redaktor? Czy mam zdolności hipnotyzerskie? Nie. Natomiast znam trochę zasady naboru pracowników do pracy w redakcjach TV.
["Wspomnienia moich pamiętników", Warszawa 2009]
Panie Ministrze Ciepłej Wody! Korzystając z okazji, że takie ministerstwo nie istnieje, pragnę tą drogą dać wyraz temu, co sądzę o pańskiej pracy i o panu osobiście. Ja, proszę pana, na ciepłą wodę czekam już zbyt długo! Ja rozumiem, że za sanacji, kiedy ciepłą wodę trzeba było dzielić na czworo, było to nieosiągalne. Gdy w czasie okupacji okupant wywoził całą wodę do Rzeszy – milczałem. Nie będę milczał jednak dzisiaj. Ja, od dwudziestu trzech lat wolny obywatel swojego kraju, żądam dostarczania do mojego mieszkania podległymi panu rurami, ciepłej wody w ten sposób, żebym mógł z niej korzystać w godzinach i w ilościach jakie ja, a nie pan, uznam za stosowne!
[tekst monologu "Ciepła woda" dla kabaretu Dudek, program "Naokoło czterech Dudków", Warszawa 1969, wykonawca Zdzisław Leśniak]
Np. młody marksista średniego pokolenia Ryszard Marek Groński wydał niedawno książkę pt. "Jak w przedwojennym kabarecie" (Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe – dziwne rozgraniczenie – Warszawa 1978). Co się okazuje? Otóż przed wojną jedynym kabaretem, który istniał naprawdę, kabaretem żywym, słusznym, prawdziwym, masowym, kabaretem o niebywałym zasięgu i sile oddziaływania, kabaretem doprowadzającym do łez rozpaczy bezsilną granatową policję, razem z rządem, sejmem i skorumpowaną burżuazją, był robotniczy kabaret Czerwona latarnia. (Co ciekawe – rzeczywiście istniał taki kabaret). Aby jednak również być w zgodzie z historią, Groński przyznaje uczciwie, że istniał również marginalnie profesjonalny kabaret, pochlebczy i obstalunkowy, w którym kilku sprzedajnych autorów i bezideowych wykonawców uprawiało, na zamówienie burżuazji, swój tani proceder poprzez popisy poetyckich linoskoczków, tworząc pustosłowie podkultury (lub podobnie). Mowa tu o Tuwimie, Hemarze, Światopełku Karpińskim, Słonimskim, Minkiewiczu oraz Dymszy, Járosym, Ordonównie, Zimińskiej, Krukowskim, Sempolińskim, Olszy, Boguckim, w takich nędzach, jak Qui Pro Quo, Stańczyk, Czarny Kot, Cyrulik itp., a i to tylko dzięki wzorcom, jakie zaczerpnęli z kabaretów rosyjskich. Do całości niejaki W. Filler napisał posłowie, które tak kończy: "Studium Grońskiego uznać należy za pierwszy krok ku prawdzie. Może w następnej swej książce tenże autor dotrze do niej jeszcze bliżej. Może zrobi to ktoś inny...". No, panie Groński – do roboty. Bo ktoś inny to zrobi. Mogę pomóc. Zróbmy następny krok ku prawdzie. W AK na przykład było tylko dwóch, a Słonimskiego w ogóle nie było. Co panu szkodzi?
["Wspomnienia moich pamiętników", Warszawa 2009]
I czego oni chcą właściwie? Przecież sam widzę, obiektywnie, że mam wszystkie dane. Proszę bardzo. Głos mam? Nie mam. Końcówki zjadam? Zjadam. Wdzięk? Nic. Absolutnie, właściwie przeciwnie. Wykształcenia muzycznego też nie. O interpretacji pojęcia nie mam. Nie mam po prostu zdolności w tym kierunku i nigdy się czegoś takiego nie uczyłem w ogóle. No więc? Jako niewykształcony amator mam chyba wszystkie dane, żeby uprawiać piosenkę zawodowo. I co? I nic. Głupia ludzka bezmyślność podcina mi skrzydła. Mnie, który tyle ma do powiedzenia. Czy oni nie oglądają żadnych giełd i festiwali? No nic. Trudno. Tu mi nie wyszło, to zacznę pisać audycje rozrywkowe dla telewizji. Też się na tym nie znam, więc powinni przyjąć. Tak, tak, proszę państwa. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, i wszystko dobre, co się dobrze kończy – a mój występ kończy się właśnie i to jest bardzo dobre.
["Magnes", tekst do radiowego "Podwieczorku przy mikrofonie" w: "Podwieczorek bez mikrofonu", Warszawa 1979]
Oskarża się co pewien czas inteligencję polską o to, że w poprzednim okresie nie zapobiegła kolejnym idiotyzmom. Dotyczy to zawsze poprzedników. I zawsze tylko wstecz. Natomiast nigdy na bieżąco. Ponieważ na bieżąco nie wolno zapobiegać idiotyzmom.
["Wspomnienia moich pamiętników", Warszawa 2009]
Z własnych wspomnień przypominam sobie nieustannie aktualne pytanie z troską rzucane przez Jerzego Dobrowolskiego po czyjejś żenującej wypowiedzi:
A co na to lekarze?
Pocieszam się nim – a im bardziej posuwam się w latach tym częściej, niestety – gdy osacza mnie ta czy inna ludzka głupota. Nie sądzę, żeby to wyłącznie była wyłącznie kwestia wieku. Jerzego Dobrowolskiego trzeba umieć czytać, a zwłaszcza słuchać.
Twórczość
Film
- 1953 – "Piątka z ulicy Barskiej" – rola: student
- 1959 – "Awantura o Basię" – rola: fotograf
- 1960 – "Zezowate szczęście" – rola: protokolant w więzieniu
- 1964 – "Rozwodów nie będzie" – rola: fotograf (nowela I)
- 1967 – "Paryż–Warszawa bez wizy" – obsada aktorska
- 1968 – "Stawka większa niż życie" – rola: rykszarz (odc. 3)
- 1969 – "Nowy" – rola: naciągacz pod biurem zatrudnienia
- 1969 – "Jak zdobyć pieniądze, kobietę i sławę" – rola: reporter
- 1970 – "Hydrozagadka" – rola: tłumacz "żon maharadży"
- 1970 – "Dziura w ziemi" – rola: Józef Gibasiewicz, zastępca przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej
- 1970 – "Rejs" – rola: pasażer bez biletu
- 1971 – "Kłopotliwy gość" – rola: kierownik wydziału lokalowego Powiatowej Rady Narodowej
- 1971 – "Motodrama" – rola: prezes klubu motorowego
- 1972 – "Poszukiwany, poszukiwana" – rola: wieczny dyrektor
- 1974 – "Nie ma róży bez ognia" – rola: Jerzy Dąbczak, były mąż Wandy
- 1974 – "Czterdziestolatek" – rola: fotoreporter "Życia Warszawy" (odc. 4)
Teatr Telewizji
- 1963 – "Dom otwarty" Bałuckiego – reżyseria
- 1964 – "Kaprysy Marianny" Musseta – reżyseria
- 1964 – "Biedermann i podpalacze" Frischa (reż. Erwin Axer) – obsada aktorska
- 1967 – "Cabaret Warietano czyli XI Muza" Tuwima – reżyseria, obsada aktorska
- 1972 – "Chryja" Radiczkowa – reżyseria
- 1975 – "Światła wieczoru" Arbuzowa (reż. Jan Kulczyński) – rola: Palczykow
- 1978 – "Kłopoty to moja specjalność" Chandlera (reż. Marek Piwowski) – rola: Philip Marlowe
Sztuki teatralne
- 1956 – "30 lutego", (reż. Jerzy Rakowiecki), Teatr Polskiego Radia, premiera: 28 stycznia 1956
- 1971 – "Stary kolejarz", reż. autora, Teatr Polskiego Radia, premiera: 21 listopada 1971
- 1974 – "Nie wiadomo" (z Marią Czubaszek, Anatolem Potemkowskim, Stanisławem Tymem), reż. Jerzy Dobrowolski, Teatr Polskiego Radia, premiera: 13 czerwca 1974
- 1975 – "Dwa plus dwa", reż. autora, Teatr Polskiego Radia, premiera: 11 maja 1975
- 1980 – "Ciemny grylaż" (ze Stanisławem Tymem), reż. autora, Teatr Rozmaitości, Warszawa, premiera: 17 grudnia 1980
- 2002 – "Zaświadczenie o inteligencji", reż. Wojciech Młynarski, Teatr Ateneum, Warszawa, premiera: 20 grudnia 2002
Nagrody
- 1978 – Wybrzeżowa Nagroda Teatralna za role w operach "Lord Jim" i "Jolanta"
Bibliografia
- Jerzy Dobrowolski, "Wspomnienia moich pamiętników", Warszawa 2009
- Jerzy Dobrowolski, "Decybel. Radiokronika Decybel", opracowanie i przygotowanie Roman Dziewoński, Łomianki 2012
- Roman Dziewoński, "Dla mnie bomba Jerzego Dobrowolskiego”, Łomianki 2009
- "Podwieczorek bez mikrofonu", antologia, wybór tekstów Roman Sadowski, Warszawa 1979