Janusz Kamiński wyjechał z Polski jako młody człowiek. Latem 1980 roku spędzał wakacje w Grecji, gdzie dotarły do niego informacje o fali strajków w Polsce. Na wieść o tym podjął decyzję o pozostaniu za granicą na stałe. Po uzyskaniu azylu politycznego i kilkumiesięcznym pobycie w Wiedniu, na początku 1981 wyjechał do Stanów Zjednoczonych. W Chicago podjął pracę zarobkową i studia w Columbia College na Wydziale Filmu i Sztuk Pięknych. W 1987 przeniósł się do Los Angeles, gdzie ukończył roczny kurs operatorski w American Film Institute (A.F.I.). Na przełomie lat 80. i 90., pracując dla producenta Rogera Cormana specjalizującego się w horrorach klasy B, Janusz Kamiński rozpoczął karierę filmową początkowo jako asystent operatora, później autor zdjęć do filmów. Przełomem w jego karierze był film telewizyjny wyreżyserowany przez Diane Keaton "Dziki kwiat" z 1991 roku. Na zdjęcia w tym filmie zwrócił uwagę Steven Spielberg. Nie bez znaczenia było zapewne polskie pochodzenie operatora, jako że Spielberg miał w planach "Listę Schindlera", którą zamierzał kręcić w Polsce. Współpraca ze Spielbergiem otworzyła Kamińskiemu znaczoną kolejnymi sukcesami drogę do międzynarodowej sławy.
Dziś Janusz Kamiński znany jest przede wszystkim jako stały operator Stevena Spielberga, choć pracuje także z innymi reżyserami. Między innymi zrealizował zdjęcia do głośnego filmu Juliana Schnabla "Motyl i skafander". Należy do Amerykańskiego Towarzystwa Operatorów Filmowych. W ostatnich latach Kamiński podjął się również reżyserii: w 2000 roku zrealizował film "Lost Souls" ("Stracone dusze"), a w 2007 stanął za kamerą polskiej produkcji pt. "Hania".
Nagrody
Janusz Kamiński zdobył jako operator wiele ważnych nagród. Dwukrotnie otrzymał Oscara za zdjęcia do filmów Stevena Spielberga. Za "Listę Schindlera" w 1994 i za film "Szeregowiec Ryan" w 1999. Ponadto czterokrotnie był nominowany do nagrody - za zdjęcia do filmu "Amistad" Spielberga w 1998, dziesięć lat później za film "Motyl i skafander" Juliana Schnabla, w 2011 roku za "Czas wojny" i w 2013 za "Lincolna" - oba w reżyserii Spilberga. W roku 2002 otrzymał nagrodę za niezwykłe osiągnięcia w dziedzinie kinematografii na Hollywood Film Festival.
Za zdjęcia do filmu Schnabla Janusz Kamiński został uhonorowany Złotą Żabą na Festiwalu Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage w 2007 roku, a w 2008 - tzw. niezależnym Oscarem, czyli Independent Spirit Award, przyznawaną w Stanach Zjednoczonych prestiżową nagrodą dla twórców kina niezależnego. Wśród innych jego nagród są m.in. tak znaczące, jak nagroda Brytyjskiej Akademii Filmowej (BAFTA Film Award) z 1994 roku za zdjęcia do "Listy Schindlera", a w 1999 za zdjęcia do filmu "Szeregowiec Ryan", nagrody krytyków Los Angeles i Nowego Jorku za zdjęcia do filmu "Motyl i skafander", a w 2012 - Critics' Choice Movie Award za zdjęcia do "Czasu wojny" Stevena Spielberga.
"Lista Schindlera"
- Operator musi zrozumieć scenariusz i przełożyć słowa na obrazy - mówił Janusz Kamiński w jednym z wywiadów. - Niestety, wielu z nas często nie potrafi wyrzec się chęci stworzenia ładnych kadrów. To błąd. Kino jest jak życie. Nie zawsze piękne. Dlatego, żeby odtworzyć rzeczywistość w studiu, trzeba mieć pod powiekami prawdziwe obrazy świata (Wywiad Barbary Hollender, "Rzeczpospolita" 23.11.2007).
Kamiński starał się stosować powyższą zasadę, pracując nad zdjęciami do "Listy Schindlera", filmu, który przyniósł mu pierwszego Oscara. Prawdziwych obrazów świata szukał w albumie fotograficznym Romana Wiśniaka, który fotografował osady żydowskie w latach 1920-1939. Także z tego dążenia do prawdziwości wynikało to, że Kamiński podsunął Spielbergowi pomysł, by użyć w filmie tonacji czarno-białej (za książką Bartosza Michalaka "Polskie Oskary", Warszawa 2000, Prószyński i S-ka.).
- "Lista Schindlera" celowo była realizowana za pomocą oszczędnych środków technicznych - przytacza słowa Janusz Kamińskiego Bartosz Michalak. - Dążyliśmy do osiągnięcia swojego rodzaju chropowatości czy surowości. (...) Potraktowałem ten film w taki sposób, jakbym go realizował 50 lat temu, w skąpym oświetleniu, bez dolki i statywu. Jak bym to realizował? Naturalnie, wiele ujęć kręciłbym z ręki, wiele też kamerą ustawioną na ziemi. Nie zrealizowaliśmy oczywiście tego w ten sposób, nie było to naszym zamiarem. Zachowanie pewnych niedociągnięć w ruchu kamery, złagodzenie ostrości obrazów nadaje walor głębszego realizmu.
Janusz Kamiński podkreśla (wywiad Pawła Guli, "Film" 28/1993), że przede wszystkim chodziło o to, by obraz ludzkiego cierpienia i koszmaru wojny nie był za ładny, by utrzymać konwencję paradokumentu, dlatego wiele zdjęć zostało zrobionych z ręki. W tę ogólną koncepcję autor zdjęć musiał wpisać pomysły reżyserskie, na których zależało Spielbergowi. Była to m.in. scena, kiedy trzeba było podbarwić na czerwono płaszczyk dziewczynki, by ze sceny przedstawiającej dziecko przedzierające się przez czarno-biały tłum ludzi, do których Niemcy strzelali, wydobyć znaczenie symboliczne.
- Spośród wszystkich autorów zdjęć, z którymi pracowałem - mówił Steven Spielberg w rozmowie z Yolą Czaderską-Hayek - Janusz jest z pewnością najlepszy. (...) Gdy go poznałem, uświadomiłem sobie, że oto stoi przede mną prawdziwy artysta. Przy pomocy odpowiedniego oświetlenia jednego dnia tworzy obrazy niczym Chagall, kiedy indziej niczym Goya czy Monet. Pomyślałem: "Muszę zatrzymać tego faceta przy sobie". I tak na razie zostało (www.yola.stopklatka.pl).
"Zaginiony świat" i "Amistad"
Zupełnie inne wyzwania dotyczące komputerowych efektów specjalnych czekały Janusza Kamińskiego, kiedy zastąpił Deana Cundeya jako operator "Zaginionego świata", filmu będącego sequelem "Parku Jurajskiego" Spielberga. Kamiński z dużą elastycznością musiał się przystosować do, z góry narzuconego, stylu pracy.
- Wiele rozwiązań realizacyjnych i technicznych - mówił w rozmowie z Bartoszem Michalakiem - zostało znalezionych już przy poprzednim filmie. Wiadomo było, jaką technologię zastosować, jak wmontować pewne obrazy. Dlatego pracowało się nam szybko.
Kolejną ważną wspólną pracą Spielberga i Kamińskiego był zrealizowany kilka lat później "Amistad", film o buncie pochodzących z Afryki niewolników w 1839 roku, którzy przewożeni byli statkiem o tej nazwie.
- W wypadku "Amistad" - mówi Kamiński w tej samej rozmowie - od razu po przeczytaniu scenariusza wiedziałem, że nie będę mógł zastosować "ładnej" fotografii. Nie chciałem, aby film wpadł w stereotypowy typ fotografowania, używany przy opowieściach rozgrywających się w poprzednich stuleciach.
Janusz Kamiński postawił na taki sposób filmowania, by światło wspierało krwawą, nasyconą emocjami opowieść zawartą w scenariuszu. Pomocnych wskazówek, jak to uczynić, szukał razem ze Spielbergiem w obrazach Goi. Pierwszy raz zastosował system fotografowania spopularyzowany przez Vittoria Storara, zwany ENR. Dzięki specjalnemu procesowi chemicznemu system pozwala w obrazie filmowym wydobyć więcej kontrastu, zwiększa się obszar cienia, miejsca oświetlone są jaśniejsze, a barwy bardziej pastelowe. Efektem artystycznym Kamiński zasłużył na nominację do Oscara. Przegrał jednak z Russelem Carpenterem, który dostał statuetkę za zdjęcia do "Titanica".
"Szeregowiec Ryan"
Rok później więcej szczęścia miał kolejny film Spielberga ze zdjęciami Kamińskiego, "Szeregowiec Ryan". Tym razem film wojenny nakręcony został w kolorze, by - jak mówi operator w cytowanej książce - widać było na mundurze krew, która jest tu bardzo ważnym elementem. Nie były to jednak pełne barwy, lecz, jak to ujął Kamiński, "zanikające". Inspiracji szukał w fotografiach wojennych robionych przez Roberta Capę, znajdując w nich zarówno realizm jak i metaforę.
- Zachowało się - mówił Kamiński - osiem zdjęć, osiem fenomenalnych zdjęć, zrobionych podczas inwazji aliantów w Normandii. On zrobił cały film, ale podczas wywoływania zdarzył się jakiś dziwny wypadek i ocalało jedynie osiem. Na każdym, z powodu oświetlenia, wytworzył się taki podwójny obraz - sylwetki żołnierzy są zamazane. I teraz moim podstawowym zadaniem było wykreować taki obraz, żeby było widać uciekające dusze żołnierzy. Widać, że oni jeszcze żyją, ale zaraz zginą.
"Szeregowiec Ryan" wystylizowany został w obrazie na naturalistyczną relację z frontu, dużo w nim okrucieństwa, obiektyw kamery spryskiwany jest krwią jak na froncie, śmierć wygląda jak prawdziwa. Jednak, mimo że zdjęcia Kamińskiego są naturalistyczne, film - jak konkludowali Zygmunt Kałużyński i Tomasz Raczek ("Wprost" 15/1994) - ma w sobie dużą dozę sztuczności, jej przyczyna jednak leży raczej w sposobie narracji i w patetycznej muzyce, czyniącymi obraz jedynie dobrze skonstruowanym produktem marketingowym.
Ze Stevenem Spielbergiem (bądź jako z reżyserem, bądź producentem) Janusz Kamiński zrealizował kilkanaście filmów, m.in.: "Monachium", "A.I. Sztuczna Inteligencja", "Raport mniejszości", "Złap mnie jeśli potrafisz", jedną z części cyklu o Indianie Jonesie ("Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki"), obraz o Abrahamie Lincolnie ("Lincoln") oraz najnowszy - "Czas wojny". W obecnej chwili Kamiński współpracuje ze Spielbergiem przy filmie "Installer".
"Motyl i skafander"
Janusz Kamiński zasłużył na opinię operatora otwartego na eksperymenty:
- Szukałem operatora, który nie bałby się eksperymentować - powiedział w wywiadzie reżyser Julian Schnabel, reżyser "Motyla i skafandra". - Kilka osób odmówiło mi. Kamiński zapytał tylko: "Kiedy zaczynamy?". To niezwykle odważny operator (Wywiad Barbary Hollender, "Rzeczpospolita", 26.02.2008).
Za sprawą filmu Juliana Schnabla Janusz Kamiński znów otarł się o Oscara, tym razem jako autor zdjęć do francuskiego filmu "Motyl i skafander". Jest to autentyczna historia byłego naczelnego pisma "Elle", Jeana-Dominique'a Bauby'ego, który doznawszy paraliżu, przez wiele miesięcy porozumiewał się z otoczeniem jedynie za pomocą mrugnięć powieką. Kamiński zrobił zdjęcia, w których kamera przyjmuje punkt widzenia sparaliżowanego bohatera. Widz ogląda świat Bauby'ego tak, jak on sam. Obrazy są nieostre, postaci, mając ograniczone pole widzenia, dostrzega częściowo, np. bez głów.
- Chcę robić kino, które gwarantuje widza - mówił Janusz Kamiński tuż po nakręceniu "Motyla i skafandra". - Nie interesują mnie tzw. filmy festiwalowe, które obejrzy 300 osób. Poza tym lubię, przystępując do zdjęć, wiedzieć, że film ma już zagwarantowanego dystrybutora. Ale to nie tak, że gardzę kinem niezależnym. Nakręciłem przecież właśnie film z Julianem Schnablem, to kino niszowe, ale jednocześnie wiem, że ten obraz, ze względu na temat, czy aktorów, trafi do widza." (Wywiad Michała Burszty, www.filmweb.pl, 30.11.2007)