W "Pianiście" Władysław Szpilman zdaje szczegółową relację z wojennych doświadczeń brata, zaczynając od 3 września, dnia, w którym Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę III Rzeszy:
Trudno opisać wzruszenie, które nas wówczas ogarnęło. Matce stanęły w oczach łzy, ojciec po prostu szlochał, a Henryk, mój brat, korzystał z sytuacji, by wymachiwać mi przed nosem w zwycięskim geście ręką i w podnieceniu wykrzykiwać:
— Widzisz? Przecież mówiłem!
Relacja między braćmi była ewidentnie napięta, ale Władysław wspomina też kompletnie inną stronę brata, przywołując sytuację, gdy zostali we trójkę z ojcem złapani przez Niemców podczas godziny policyjnej:
— Jesteście Żydami?
Pytanie miało charakter raczej retoryczny, bo nie czekał na odpowiedź:
— No tak...
W jego głosie dało się wyczuć zarówno nutę triumfu, że udało mu się upolować tak wspaniałą zwierzynę, jak też groźbę i drwinę. Zanim zdołaliśmy zorientować się, co zamierzają, postawili nas twarzami do ściany, odeszli parę kroków i odbezpieczyli karabiny. Tak więc miała wyglądać nasza śmierć... Nadejdzie za parę sekund. Potem będziemy jeszcze leżeli w kałużach krwi z roztrzaskanymi czaszkami do następnego dnia, zanim nie dowiedzą się o wszystkim siostry z matką i tu nie przybiegną. […] Usłyszałem, jak ktoś powiedział:
— To jest już koniec!
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że był to mój własny głos. Ktoś głośno zapłakał. Odwróciłem głowę i w świetle latarek ujrzałem ojca klęczącego na mokrym asfalcie. Szlochając, błagał żandarmów o darowanie nam życia. Jak mógł się tak poniżać! Henryk stał pochylony nad ojcem, szeptał coś do niego i próbował go podnieść. Henryk, mój brat, z jego wiecznie sarkastycznym śmiechem, miał w tym momencie w sobie coś rozbrajającego i delikatnego. Nigdy go takim nie widziałem. Musiał w nim tkwić najwyraźniej jeszcze jeden, zupełnie inny człowiek, z którym mógłbym się nawet dobrze rozumieć i z którym nie kłóciłbym się nieustannie, gdybym tylko miał okazję go wcześniej poznać. Odwróciłem się z powrotem do ściany. Nasza sytuacja była nadal beznadziejna. Ojciec płakał, Henryk próbował go uspokoić, a Niemcy nadal w nas celowali. Nie widzieliśmy ich zza ściany światła.
Nagle, w ułamku sekundy poczułem instynktownie, że śmierć już nam nie grozi. Minęło parę sekund i usłyszeliśmy wrzask:
— Kim jesteście z zawodu?
Henryk, z niezwykłym opanowaniem, głosem tak spokojnym, jak gdyby nic niezwykłego się nie działo, odpowiedział w naszym imieniu:
— Jesteśmy muzykami.
Jeden z żandarmów podszedł bliżej, złapał mnie za kołnierz i potrząsał z wściekłością, mimo że nie mógł mieć już żadnych ku temu powodów, skoro postanowił darować nam życie.
— Macie szczęście, że trafiliście na muzyka!
Uderzył mnie tak, że zatoczyłem się pod ścianę.
— Uciekać!
Rzuciliśmy się przed siebie w ciemność, by jak najszybciej zniknąć z zasięgu latarek, w obawie, że mogą jeszcze przemyśleć swoją decyzję.