Każdy człowiek, jeśli ma coś do przekazania, szuka swojego stylu – uważa Leszek Długosz. – Na to się składa taka a nie inna ekspresja, zabarwienie głosu, sposób wykonania. Trzeba samemu spostrzec, z czego można budować. Co jest we mnie silne, a co jest moim słabym punktem. Piwnica, zwłaszcza w tamtym okresie, była środowiskiem szalenie hermetycznym, gdzie wszystkie role były już rozdane wśród osób o określonych stylistykach. Żeby w niej zaistnieć, trzeba było znaleźć pozycję dla siebie – nikogo nie powielać i jeszcze coś dorzucić.
W pejzażu Krakowa Leszek Długosz mieści się równie swojsko, jak legendy o Lajkoniku czy hejnale mariackim. Na taki obraz składa się zawartość filozoficzna oraz specyficzna forma muzyczna utworów znanego barda, wykonywanych niepodrabialnym głosem.
Moim tworzywem jest zestaw ludzkich niepokojów, różnie wyrażających się w poszczególnych epokach i cywilizacjach. Są to rzeczy uniwersalne i ahistoryczne, znacznie mniej się starzejące. Piosenki, które śpiewałem dwadzieścia lat temu, doskonale się sprawdzają i dzisiaj. Czas ich nie obnażył – nie ma w nich doraźności, aluzyjności.
Od lat piosenki i tomiki poetyckie Długosza mają krąg stałych, wiernych odbiorców. Choć śmiało mógłby zyskać sobie przychylność znacznie szerszych kręgów, wcale o to nie zabiega.
Kawiarniano-uliczna popularność nigdy nie była moim celem. Od szerokiego poklasku bardziej zależało mi na akceptacji ludzi, których opinia była dla mnie ważna. Może jest to snobizm, a może ambicja ustawiania sobie poprzeczki na określonych wysokościach.
Leszek jest niezwykłą przygodą mego życia i Piwnicy pod Baranami – zdradził niegdyś Piotr Skrzynecki. – Uważałem go za swojego cudownego podopiecznego, bo piwniczanie odnosili się do niego niezbyt sympatycznie. Wynikało to, jak myślę, z jego inności, samotności i niemożliwości pełnego zintegrowania się z całą ówczesną czeredą piwniczną. Szczególnie go lubiłem za tę jego odmienność towarzyską i artystyczną, zwłaszcza że i mnie nie wszystkie obyczaje Piwnicy odpowiadały. Leszek był w tym względzie moją bratnią duszą i pociechą.
Szczególny rozdźwięk wśród piwniczan wywołały jawnie okazywane sympatie polityczne Leszka Długosza. Dla mnie jest to nie do pojęcia. Nie widzę powodu, żeby nie szanować artysty za odwagę uczciwego wyrażania i obrony swoich poglądów. A czy je wraz z nim podzielam, czy też nie, stanowczo nie ma tu nic do rzeczy.
Na rynku estradowym Leszek Długosz jest osobą rozpoznaną jako twórca piosenek o swoistym profilu i klimacie, co w nim samym wywołuje jednak poczucie dyskomfortu:
Funkcjonuję jako romantyczny, niekontrowersyjny pieśniarz. To oczywiście jest prawda, choć niepełna. Krytyka przystawiła mi na czole stempel, który przesłonił inne moje propozycje – trudniejsze, o wiele bardziej skomplikowane pod względem artystycznym, intelektualnym, etycznym. Mówię tu o całej mojej twórczości poetyckiej – poza bardzo powierzchownymi, załatwiającymi odczytaniami w kilku gładkich, kulturalnych zdaniach, nigdy porządnie nie opisanej.
Skoro krytyka literacka nie zawsze nadąża za bieżącym życiem poetyckim, nie od rzeczy będzie przytoczenie głosu Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. Aktorka wypowiedziała się przy okazji ukazania się wyboru wierszy "Dusza na ramieniu" – wraz z płytą z piosenkami autora – nakładem krakowskiego Wydawnictwa Literackiego w 2003 roku.
Brałam udział w pięknym wieczorze promocyjnym tej książki. Leszek rozmawiał z ludźmi swoimi wierszami, śpiewał piosenki, grał – tego wieczoru był naprawdę artystą. Ludzie, którzy nie mieścili się w sali, byli, podobnie jak ja, poruszeni jego osobą. On wie, skąd wyrósł i dokąd zmierza. Nie jest obrazoburcą, który chciałby wszystko rozpoczynać od nowa. Jego wiersze mówią o korzeniach. Jest w nich szacunek dla innych, wcześniejszych, lepszych, a to nie jest popularna postawa wśród współczesnych. Leszek jest w naszej epoce niezwykłym, cudownie niedzisiejszym człowiekiem. Jednak wierzę, że jego wrażliwość, sposób odbierania i komentowania świata jest bliski wielu ludziom. Umie zatrzymać chwile, w których słychać ciszę. Umie przystanąć przy obsypanym diamentową rosą krzaczku, jak w wierszu "Przy franciszkańskiej sieni". Z czułością, wrażliwością, a jednocześnie powściągliwie i prosto. Pięknie opowiada o świecie, o życiu, o ludziach, o sztuce.
Rekomendacja wspaniałej polskiej aktorki wyłamuje się z medialnej ciszy wokół poetyckiego dorobku Długosza. Poety i muzyka, który z wykształcenia jest polonistą i aktorem.
Na początku lat sześćdziesiątych rektorem UJ był wybitny historyk Kazimierz Lepszy – mówi Michał Jagiełło. – Jako studenci polonistyki mieliśmy u niego egzamin z historii Polski. Z Leszkiem Długoszem odczekaliśmy do samego końca i późnym wieczorem wkroczyliśmy obaj do rektorskiego gabinetu.
– Proszę, niech pan siada – słyszymy.
– Ale nas jest dwóch.
– Proszę pojedynczo.
– Ale my wszędzie tylko we dwóch.
– Co to za żarty? – zniecierpliwił się rektor. – Nazwiska panów?
– Długosz.
– Jagiełło.
Rektor kupił nasz dowcip. Leszka pytał z Jagiellonów, a mnie z kroniki Długosza. Później jeszcze wielokrotnie powtarzaliśmy ten numer na egzaminach, ale nie wszyscy profesorzy mieli poczucie humoru rektora Lepszego.
Poza sporadycznymi przygodami grania w filmach Andrzeja Żuławskiego "Trzecia część nocy" i "Na srebrnym globie" Leszek Długosz nie wykonuje zawodu aktora.
Postanowiłem wypowiadać się w pełni. Jestem osobą, która w koncercie czy na spotkaniu autorskim mówi własnym tworzywem – tekstem i muzyką. W teatrze byłbym człowiekiem do wynajęcia, musiałbym mówić słowami autora akurat granego, w roli, w której by mnie obsadzili i wykonywać określone polecenia reżysera. Najpierw instynktownie, a później zupełnie świadomie, uniknąłem tego rodzaju uzależnień. Udało mi się wywalczyć niezależność istnienia.
Do Piwnicy pod Baranami trafił Długosz jako jeszcze nie odkryty, młody artysta studencki. Jego flirt z kabaretem trwał lat trzynaście. Później śmiało mógł już sobie pozwolić na niezależność, ale Piwnica jeszcze w nim tkwi, jest poniekąd niespełnioną miłością, może i kompleksem.
Na pewno były fascynacje i urazy, czego wcale nie chcę taić. Myślę, że pod każdym względem było to jedno z moich najważniejszych, długoletnich doświadczeń życiowych. Przede wszystkim Piwnica to fascynujące środowisko dla człowieka zdobywającego artystyczne ostrogi. Trzeba było wykazać się oryginalną, interesującą propozycją i kupić sobie publiczność. Każdy, kto przychodzi do bardzo hermetycznego zespołu, jest poddawany najsurowszej weryfikacji. I to mi się powiodło. Ale cóż, zmieniałem się, zmieniała się też Piwnica, zrobiło się tam ciasno i jak w każdym zespole, musiałem funkcjonować jako jeden z elementów konstrukcji, co przestało mi wystarczać. Chciałem się wypowiadać więcej i szerzej, na co już tam zabrakło miejsca. Wspominam Piwnicę jako doskonałą szkołę. Jest to już dla mnie zamknięta, ale ważna karta.
Pod Baranami też już dzisiaj inny czas
Inną muzykę dziś kto inny gra
śmiech, gwar jak zwykle niby ten, a nie ten sam
Odpływa bar w wieczną noc
Lecz nie ma już aniołów czarnych
Porwał je daleki świat
Pod Baranami też już dzisiaj inny czas
Turystów tłum zalicza swój wieczorny trakt
Nieźle sprzedaje się legenda tamtych lat
Autor tych słów zastrzega się, że nie chce oceniać dzisiejszej Piwnicy.
Dla mnie pozostanie ona zestawem określonych twarzy i produkcji artystycznych, które przynależały do pewnego czasu. To minęło, jak wszystko, co dla nas bardzo czułe i piękne. To był szalenie intensywny czas na wielu planach towarzysko-twórczych. Rozmowy, próby, dyskusje, podróże, szaleństwo. Dużo się tego uskładało i za to jestem Piwnicy wdzięczny.
Zawsze pozytywnie odbieram poetę, który komponuje muzykę do własnych wierszy i jeszcze ją wykonuje – stwierdza Zygmunt Konieczny. – Niewątpliwie największą zaletą twórczości Leszka Długosza jest jej integralność i interdyscyplinarność. Publiczność oczekuje takiego właśnie Długosza i jest to ta forma wypowiedzi artystycznej, w której ten autor i wykonawca w jednej osobie najlepiej się czuje.
Leszek Długosz, jeden z czołowych współtwórców legendy tamtych lat, złotego okresu Piwnicy pod Baranami, wciąż daje nam poczuć na nowo, że "Jesień, jesień już", a "Dzień w kolorze śliwkowym berberysu i głogu ma smak". Z dramatyczną, porażającą szczerością potrafi uświadomić, że po latach "Już tak nas ta nasza, nasza miłość" nie tak bardzo nas obchodzi, chociaż:
Wciąż by chciała tak do rana
Gdzieś poskakać i szampana
Godzinami, jak ci młodzi
jak ci młodzi
stać po bramach
Ale po co? Po co nam wystawać ciągle w bramie, mamy w końcu to mieszkanie... I cóż z tego, że:
Na łąkach mej pamięci
Króluje zwiewna twa sukienka
I tamto lato sprzed ilu, ilu lat?
skoro:
Pocięłaś kwiatki już na szmatki
Żeby pościerać z mebli kurz.
Wciąż przyprawia mi się gębę piosenkarza studenckiego – gorzko śmieje się Długosz. – Choć o co innego już się biję, cała moja twórczość została schwytana w klatkę i ludzie znają mnie tylko z tej jednej strony: jesień, przemijanie, kilka podobnych motywów. Wierzgam przeciwko temu. Generalnie krytyka interesuje się kimś o tyle, o ile ta osoba może się jej przydać w konstruowaniu samej siebie. Wierzgam przeciw niej oraz koteriom i przejawom tak zwanego życia artystycznego. Nie występuję na festiwalach, na wielkich imprezach piosenkarskich, nie należę do żadnego stowarzyszenia ani związku, nie biorę udziału w literackich konwentyklach, nie wysiaduję przy kawiarnianych stolikach, nie jadam w stołówkach dla twórców, ani też nie jeżdżę do przeznaczonych dla nich domów wypoczynkowych.
Z czego więc żyje artysta Leszek D.?
Żyję z gardła, czyli ze śpiewania. Żyję bez żadnych agencji i organizatorów, z opinii, jaką wyrobiłem sobie swoją sztuką, dzięki czemu rozmaite placówki kulturalne co pewien czas zapraszają mnie na koncert czy spotkanie. Jest to moje główne źródło dochodu, z którego, w sposób bardzo nerwowy, utrzymuję rodzinę i siebie. Oprócz tego podpieram się jakimiś dochodami z nagrań i publikacji, ale to wszystko jest szalenie nieregularne i wymaga mocnego systemu nerwowego.
Długosz jest utalentowanym poetą, który znakomicie czuje styl chanson – uważa Alosza Awdiejew, dawny kolega artysty z Piwnicy i językoznawca z UJ. – Napisał kilka bardzo ładnych piosenek, które przeżyją nas wszystkich.
Żona, Barbara Długosz wspomina fascynację męża twórczością Edith Piaf:
Na samym początku naszej znajomości w komisie na Rynku wypatrzył jej bajońsko drogą płytę. Kupiłam mu tę Piaf z ostatnich pieniędzy i schowałam. "Popatrz, nie ma już tej płyty" – martwił się Leszek, gdy przechodziliśmy obok komisu. Gdy wręczyłam mu ją przy najbliższej okazji, nie posiadał się ze szczęścia. Nie mieliśmy jeszcze gramofonu, więc poszliśmy jej słuchać do znajomych. Płyta, niestety, okazała się zdefektowana i po pierwszych piosenkach zaczęła falować. Zdesperowany Leszek wziął żelazko i... wyprasował ją. Po tym zabiegu, nawet tych pierwszych czterech piosenek nie było już słychać. Kiedy indziej, tuż przed moimi imieninami, Leszek wziął pieniądze na węgiel. Zamiast opału kupił mi za nie broszkę, różę z kości słoniowej. No, i całą zimę przesiedzieliśmy w nieogrzewanym pokoju.
Artysta pracuje, kiedy ma więcej wolnego czasu, co jest, oczywiście, niemożliwe podczas wyjazdów. Ale mają one tę zaletę, że bywają inspiracją.
Spotykam nowych ludzi, znajduję się w nowych, nie znanych mi okolicznościach, patrzę na inne pejzaże i wydarzenia, co często staje się dla mnie tworzywem. Poza tym, z czysto ludzkich powodów, ciekawie jest być tam, gdzie człowieka oczekują, poznawać osoby, których się jeszcze nie znało.
Zmieniające się warunki rynkowe sprawiły, że udział zespołu w trasach stał się właściwie niemożliwy. Trudno sprostać kosztom przejazdów, hoteli, honorariów dla muzyków. Pogłębiła się więc samotność wyjazdów Długosza. A melodyka jego piosenek wyrasta – w najszerszym rozumieniu – z muzyki klasycznej.
To jest moja baza, najlepiej mi znany krąg estetyczny, który też w sposób świadomy ogrywam, wskazując na kontynuacje pewnych korzeni, ciągłości kultury. W tym sensie jestem konserwatystą.
Piosenki Leszka Długosza bliższe są z ducha filharmonii niż stadionom czy amfiteatrom festiwalowym. Ale najlepsze są w domu.
Marzeniem moim jest nagrać taką płytę z muzyką domową – wyjawia. – Tak, jak rano siadam do fortepianu, kiedy chce mi się pograć.
To zarazem powrót do wspaniałych tradycji dworku, w którym zawsze stał taki instrument i z pokolenia na pokolenie ktoś obowiązkowo potrafił na nim grać. Nieprzypadkowo właśnie w atmosferze święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocy telewizja często gościła w domu Długoszów. Zaczęło się od programów Magdy Umer. Przez dłuższy czas niejaki L. D. był człowiekiem niezastąpionym na świąteczne okazje, chociaż bynajmniej nie czuje się wykorzystywany.
Nie mogę narzekać. Na mnie, czy to w dużych miastach, czy w małych miasteczkach, przychodzi podobna publiczność. Ludzie stawiający sobie podobne pytania, szukający określonego nastroju. Jest to raczej kwestia wrażliwości danego człowieka niż wykształcenia, choć im publiczność intelektualnie wyższa, tym więcej odczytuje i mecz jest ciekawszy, bardziej iskrzący. Na moich recitalach – nawet w czasach największego biadolenia na upadek ideałów wśród młodzieży i jej zapędzenia w stronę konsumpcji - zawsze bywali ludzie bardzo młodzi, licealiści, studenci, ale także ich rodzice i dziadkowie. Jeśli miałbym wymieniać swoje lepsze oazy, to miastem, gdzie szczególnie ciepło bywam odbierany, jest Poznań.
Cóż więc w tych czasach przeobrażeń rynkowych, kiedy ani radio, ani telewizja, ani wytwórnie płytowe nie wykazują zainteresowania rzeczami kameralnymi, nie przeznaczonymi do ustawicznego przemiału, ma począć artysta?
Artyście pozostaje być artystą. Udowodnić, że ma prawo nim być. Że stwarza coś, co jest wartością, która się wcześniej czy później obroni. Kwestia cierpliwości. Być może moja wiara jest nazbyt idealistyczna, ale inaczej myśleć nie potrafię. Rolą artysty jest czuć się nim autentycznie, jeśli tylko ma coś do powiedzenia, to powinien to robić w sposób jak najbardziej uczciwy, prawdziwy i tak zaciekły, jak tylko potrafi.
Czasem jednak poeta odrywa się od klawiatury i wierszy, by zmienić się w publicystę. I w felietonach ogłaszanych w krakowskiej prasie zająć się bardziej bezpośrednim komentowaniem tego, co uważa za istotne albo zastanawiające.
Robię trochę programów radiowych, gdzie nie tylko prezentuję muzykę, ale przedstawiam impresje z moich podróży – dodaje Leszek Długosz. – Jest mi to potrzebne jako pewnego rodzaju uzupełnienie właściwej twórczości, bo życie płynie szerszym pasmem, niż sądzimy i warto mieć z nim pełniejszy kontakt.
(Fragment większej całości)