NORYMBERGA została wystawiona w 2006 roku w Teatrze Narodowym w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Druk w "Dialogu" 2005, nr 6.
Osoby:
Pułkownik
Hanka
Żona
AKT I
Mieszkanie w bloku z wieloma elementami myśliwskimi, takimi jak wieszak na ubrania z kłów dzika czy wyprawione skóry dzika i borsuka. Na ścianie zegar z kukułką, arcyruski w formie.
Zegar co piętnaście minut kuka czwartą.
Szczupły, sprężysty, wyprostowany pułkownik w wieku więcej niż średnim kręci się po mieszkaniu. Z szuflady wyciąga notes i wieczne pióro, napełnia pióro i odkłada je. Ubiera marynarkę, a potem brązowe półbuty od munduru wyjściowego. Po wykonaniu jeszcze kilku innych prozaicznych czynności zaczyna mówić sam do siebie, jakby ćwicząc przed występem. Widać, że czeka na kogoś. Mówi m.in.: "Czy pani wie, co to jest kłamstwo oświęcimskie?". Rozlega się dzwonek do domofonu. Mężczyzna odbiera słuchawkę i naciska guzik domofonu, nadal ćwiczy "kwestię" o kłamstwie oświęcimskim. Kiedy słyszy pukanie i dzwonek do drzwi, z udawanym ociąganiem wpuszcza gościa do środka. Wchodzi dziennikarka. Przedstawia się, mówi, że nazywa się Hanna Stachowska. Okazuje się, że to nazwisko po mężu. Pułkownik - Stefan Kołodziej - sugeruje, że zna panieńskie nazwisko kobiety - to Hanna Wizner. Pułkownik proponuje coś do picia. Hanka prosi o kawę, nie zgadza się natomiast na "coś mocniejszego". Zaczynają rozmawiać. Pułkownik jest zadowolony, że dziennikarska się nie spóźniła - "(...) Wie pani, kiedyś się mówiło, że istnieją dwa podstawowe objawy zbolszewizowania. Pierwszym z nich jest niepunktualność. (...)". Kiedy Hanka pyta o drugi objaw, mężczyzna wskazuje na radość z faktu, że inni "mają gorzej niż ja". Pułkownik proponuje cukier do kawy i długo nie może wyjść z podziwu, że kobieta nie słodzi. Kiedy dziennikarka wyjmuje dyktafon, Kołodziej - jak się okazuje emerytowany oficer kontrwywiadu wojskowego - początkowo nie chce się zgodzić na nagranie, ale szybko ulega i żartuje ze współczesnych "technik operacyjnych" dziennikarzy. Pułkownik chce się dowiedzieć, kto skierował kobietę do niego. Hanka powołuje się na Krzysztofa Jankowskiego. Kołodziej zaczyna opowiadać historię Jankowskiego z czasów stalinowskich. Jankowski wyrzekł się swojej rodziny, aktywnie i gorliwie działał w partii, urządzał nagonki na ludzi, zwoływał sądy koleżeńskie. Dziennikarka mówi "miękko" o błędach Jankowskiego i twierdzi, że mężczyzna później za nie zapłacił - był internowany w stanie wojennym. Zwraca też uwagę, że to właśnie pułkownik służył komunie całe życie i nie ma prawa osądzać innych. Upomina Kołodzieja, chce bowiem tak naprawdę rozmawiać o innej osobie, którą Kołodziej dobrze znał - pułkowniku, który miał swój udział w upadku muru berlińskiego i zakończeniu zimnej wojny. Rozmówca Hanki zbywa dziennikarkę i próbuje skierować rozmowę na siebie. Podsuwa kobiecie swoje życiorysy z różnych okresów, a potem opowiada o działalności w latach 40. i 50., kiedy razem z kolegami działał w podziemiu przeciwko władzy ludowej. Wpadł i jako chłopak, po wielu przesłuchaniach i torturach, przyznał się i dostał wyrok śmierci. Mówi, że wówczas został zastrzelony. Przesłuchujący go ubek był kryminalistą, mordercą, w czasie niemieckiej okupacji szantażował Żydów. Kołodziej wsypał wtedy wielu ludzi, nie kolegów, którzy i tak już siedzieli, ale nieznajomych, bo jak twierdzi "(...) Tak było łatwiej. Przynajmniej potem mi się nie śnili. Nieznajomi nie mają twarzy." Kiedy Kołodziej siedział w celi śmierci zwerbowano go do współpracy, poszedł do szkoły oficerskiej i jednocześnie donosił na swoich kolegów, dostał niejawny etat. Pułkownik nazywa siebie agentem, donosicielem, prowokatorem. O Stalinie mówi, że to największy zbrodniarz, a PZPR porównuje do NSDAP. Dziennikarka reprezentuje o wiele bardziej umiarkowane stanowisko, mówi, że w PZPR było wielu porządnych ludzi. Wkrótce ponownie próbuje namówić swojego rozmówcę, by ten zaczął wreszcie mówić o pułkowniku. Jednak Kołodziej nadal opowiada o sobie, by wreszcie wyjawić prawdziwe cele, jakie nim kierowały, kiedy godził się na rozmowę. Chce nowej Norymbergii dla siebie. Chce zostać osądzony w prawdziwym sądowym procesie i dostać wyrok za swoją wieloletnią zbrodniczą działalność i zdradę ojczyzny. Nie chce osądu moralnego czy politycznego. Pułkownik mówi, że chodzi mu o "Normalny sąd. Taki, przed jakim stają mordercy i gwałciciele. Tak jak oni mam prawo do sprawiedliwego procesu" - kontynuuje Kołodziej - "(...) Tylko ktoś musi złożyć zawiadomienie o przestępstwie. I to będzie pani, pani Hanno. Właśnie pani." Kobieta jest wstrząśnięta takim postawieniem sprawy, mówi, że nie będzie donosić. Radzi, aby Kołodziej zgłosił się do lekarza. Wtedy pułkownik wytacza najcięższy oręż. Wspomina o ojcu Hanny, majorze Michale Wiznerze, którego "wykończył", dlatego, jako prawdziwemu przestępcy należy mu się proces. Hanka chce usłyszeć tę opowieść. Zamieniają się rolami. Teraz pułkownik zaczyna pytać. Daje do zrozumienia, że doskonale orientuje się w życiu osobistym dziennikarki. Przez wiele lat miał ogromny wpływ na jej życie, ingerował w nie wykorzystując swoje znajomości i techniki operacyjne. "Pomógł" w rozwodzie dziewczyny. Kiedy jej mąż wyjechał do Brukseli, sprawił, by jego dawna sympatia dostała pracę w filii banku w Paryżu. W ten sposób wkrótce ich "połączył", mają teraz dwójkę dzieci. Zrobił to, jak twierdzi, w trosce o Hankę, która nie zasługiwała na męża dziwkarza. Wkrótce okazuje się, że protektor dziennikarki internowany w stanie wojennym Krzysztof Jankowski, który pomógł jej w karierze, to zaufany i podwładny pułkownika. Jankowski był tajnym współpracownikiem wojskowego wywiadu. Kontrwywiad ułatwił Hance nawet zdobycie prawa jazdy, egzamin zdała przy pierwszej próbie, a kredyt z banku otrzymała na preferencyjnych warunkach. Pułkownik przyznaje się, że przez całe życie w sposób niewidzialny pomagał dziennikarce, dlatego nieco wcześniej, na początku ich rozmowy proponował jej pomoc w załatwieniu zagranicznego stypendium. Robił to wszystko, by dokonać zadośćuczynienia - czuje się bowiem winny śmierci jej ojca. Postanowienie takie podjął, kiedy zobaczył ją jako ośmiolatkę na pogrzebie Wiznera. Tutaj wreszcie pada, trenowana przez pułkownika, kwestia o kłamstwie oświęcimskim. Takim samym oszczerstwem jest, sugeruje Kołodziej, negowanie zbrodni komunistycznych. Ponawia prośbę o złożenie zawiadomienia o przestępstwie, chce trafić do więzienia. Tymczasem mówi, że musi wyprowadzić psa na spacer.
AKT II
Hanka i pułkownik stojąc spełniają brudernszaft, pocałunki, charakterystyczne gesty, kuka zegar z kukułką.
Pułkownik jest zadowolony z pisma Hanki do prokuratury, mówi, że czytał je cztery razy. Dziennikarka ostrzega Kołodzieja przed więzieniem, w którym może zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach w wyniku zemsty byłych towarzyszy, którzy poczują się zagrożeni, kiedy pułkownik zacznie mówić. Pułkownik obstaje jednak przy swoim pomyśle, chce dla siebie sprawiedliwości i wyroku. W wolnej Polsce pragnie odzyskać, jak mówi, nie tyle godność i honor, ale człowieczeństwo. Poza tym liczy na Hankę, która po jego śmierci będzie mogła opublikować o nim książkę. Rozmowa toczy się nadal. Kołodziej zdradza niektóre tajniki pracy kontrwywiadu, który zajmował się przede wszystkim walką z opozycją. Proponuje kobiecie kawę, tym razem z kupionego niedawno specjalnie dla niej ekspresu. Kołodziej wie, że kobieta podczas poprzedniej wizyty, kiedy on wyszedł na chwilę z pokoju, wylała kawę z fusami do doniczki z kwiatkiem. Teraz razem przygotowują kawę w ekspresie i nadal rozmawiają. Pułkownik zaczyna opowiadać o ojcu Hanki. W tym czasie dzwoni telefon, pułkownik odbiera, rozmawia z synem, potem woła do telefonu żonę. Kontynuuje opowieść, tłumaczy, że wobec majora Michała Wiznera zastosowali środki wyjątkowe. Najpierw rozpuścili plotkę, że jego matka w czasie okupacji podpisała reichslistę i pracowała na gestapo. Potem napisali powieść kryminalną z głównym bohaterem, pedofilem i zwyrodnialcem, który nazywał się Henryk Wizner. Chcieli, aby pod presją ojciec Hanki sam odszedł z wojska. Kiedy to nie pomogło, skontaktowali Wiznera z niejakim Kiryłowem - rosyjskim radcą handlowym rezydującym na terytorium Polski, a w rzeczywistości szpiegiem. Wkrótce okazało się, że panowie mają wspólne pasje - żeglarstwo i szachy. Zaprzyjaźnili się, a służby rozpuściły pogłoskę, że major jest agentem GRU. Hanka dowiaduje się także od pułkownika, że w czasie stanu wojennego, kiedy czołgi - wówczas kapitana Wiznera - stały pod stocznią, on zachował się porządnie. Oświadczył stoczniowcom, że jego czołgi ich nie zaatakują. Później oczywiście wojska dowodzone przez Wiznera wycofano. Równocześnie Hanka i pułkownik rozmawiają o losach powojennej Polski. Kiedy kobieta stan wojenny nazywa mniejszym złem, pułkownik mocno temu zaprzecza. Maluje obraz zbrodniczego systemu, przywołuje wydarzenia w Budapeszcie, w Czechosłowacji. Kołodziej ponownie podchodzi do telefonu. Z rozmowy z synem wynika, że ten zachęca go do przyjazdu, jednak pułkownik wykręca się. Mówi, że ma tu jeszcze coś do załatwienia. Powraca do rozmowy. Wspomina śmierć Wiznera, który zastrzelił się pod Cytadelą. Wstrząśnięta Hanka mówi, że nigdy mu nie przebaczy, wychodzi ze słowami: "Będzie pan miał swoją Norymbergę".
AKT III
Żona pułkownika oprowadza Hankę po mieszkaniu.
Hanka mówi, że chce kupić mieszkanie. Żona robi jej kawę z ekspresu. Kobiety omawiają cenę. Okazuje się, że żona sprzedaje mieszkanie, bowiem wyjeżdża do syna do Australii, aby opiekować się dwójką wnuków. Mówi także o śmierci pułkownika, który zginął tragicznie w wyniku nieszczęśliwego wypadku podczas polowania. Przez przypadek zastrzelił go jego przyjaciel. Z opowieści żony wynika, że kolegą był oficer, który przed laty egzaminował Hankę, kiedy ta zdawała egzamin na prawo jazdy. Żonie również pomógł w zdaniu egzaminu. Zresztą żona przyznaje, że Kołodziej zginął w samą porę, bowiem tuż po jego wyjeździe na polowanie przyszło wezwanie z prokuratury. Kobiety nadal omawiają sprawy związane z mieszkaniem. Hanka w końcu przyznaje, że go nie kupi, bowiem wyjeżdża teraz na czteromiesięczne stypendium do Stanów. Sugeruje, że może zdecydowałaby się po powrocie. Żona jest wściekła, ponieważ odmówiła już innym klientom. Nagle kobieta zaczyna się zastanawiać nad nazwiskiem Hanki. Pyta, czy Michał Wizner to przypadkiem nie jest jej rodzina. Dziennikarka przyznaje, że to jej ojciec. Żona w euforii zaczyna opowiadać o Michale jak o największym przyjacielu pułkownika, który bronił go po jego zachowaniu pod stocznią gdańską. Z jej relacji wynika również, że Kołodziej zaprzeczał plotkom dotyczącym matki Wiznera i jego domniemanej agenturalnej pracy dla GRU. Żona z okrzykiem "moje dziecko" rzuca się na szyję kobiecie. Mówi, że poczeka na nią z mieszkaniem, bowiem muszą się wzajemnie wspierać. Hanka wzbrania się, krzyczy, żeby ją puścić, że nie chce żadnej pomocy. W tym momencie w drzwiach wejściowych staje nagle pułkownik i struga patyczek. Domniemana żona dostaje od Kołodzieja pieniądze i wychodzi. Hanka jest wstrząśnięta i zdezorientowana. Pyta, o co tutaj chodzi. "Nie chciałaś poznać swojej historii - mówi pułkownik - to ja ci ją musiałem opowiedzieć. Teraz już nigdy się nie dowiesz, co jest twoim życiem, a co ubecką fikcją. Idź, żyj..."
Podczas ostatniej wymiany zdań pojawiają się maszyniści, usuwają dekoracje, wjeżdża ściana monitorów, na których widać pułkownika w różnych strojach i flesze z dziejów PRL. Pułkownik stoi obok monitorów, nadal struga patyczek. Kłania się publiczności, dalej struga.
Kurtyna
Monika Mokrzycka-Pokora
luty 2007