Bohaterem, które snuje tę opowieść, jest pięćdziesięcioletni Sakis Sallas. Właśnie rzucił pracę w gazecie i postanawia napisać książkę o swoim ojcu, który opuścił Grecję po przegranej przez lewicową partyzantkę wojnie domowej i w 1949 roku osiadł w dolnośląskiej Bielawie. Sakis zostawia za sobą ogarnięte strajkami Ateny i przybywa do domu pracy twórczej na wyspie Lefkes, gdzie – jak sądzi – w spokoju skonfrontuje się ze wspomnieniami z dzieciństwa.
Sakis jest samotny i bezdzietny. Niezwiązany rodzinnymi zobowiązaniami, co mu chyba odpowiada, żyje wspomnieniami z dzieciństwa spędzonego na Dolnym Śląsku. Mitologizuje rodziców. Ojca nazywa "Posejdonem", matkę określa jako "świętą". Rysuje obraz egzotycznych imigrantów żyjących w szarym Peerelu. Pisze o tym, jak łapał koniki polne udające cykady, przywołuje marynarskie opowieści ojca o pobytach w zamorskich lupanarach, z rozrzewnieniem wspomina matkę wyszywającą obrusy w kurpiowskie wzory dla Cepelii, bo na greckie nie ma zapotrzebowania. Dzieciństwo Sakisa, jedynaka i obcego, rysuje się jako idylla, niepozbawiona jednak osobistych tragedii i wiecznego poczucia wyobcowania i wykorzenienia.
Powieść Klimko-Dobrzanieckiego ma strukturę szkatułkową, partie współczesne przedzielają ustępy "książki" pisanej przez Sakisa. Z czasem fragmenty te stapiają się. Przeszłość, która miała być na chłodno obrabianym materiałem książki, niepostrzeżenie wkracza w życie bohatera za sprawą pozostałych lokatorów. Tak, ciągle mu ktoś przeszkadza w pisaniu. A to uwodząca go nauczycielka-poetka z Peloponezu, a to kłótnie podstarzałego pisarza à la Berlusconi z jego o kilkadziesiąt lat młodszą kochanką. W dodatku dziewięcioletni syn gospodyni zaczyna w nim wzbudzać uczucia ojcowskie, zarezerwowane dotąd wyłącznie dla miłości "Posejdona" wobec Sakisa.
Zderzenie nostalgicznych wspomnień ze współczesnością wprowadza w sentymentalną i jak zwykle u Klimko-Dobrzanieckiego smutną prozę elementy humorystyczne, jak na przykład dialog o pewnej greckiej nocy poślubnej:
- Miał kochankę?
- Gorzej.
- To co?
- Miał chrapanie.
- Co?
- No tak, jak pojechali do tych Włoch, to on stale zasypiał, a potem tak chrapał w łóżku, że ona nie mogła oka zmrużyć. To go w końcu wyrzuciła do łazienki i spał w wannie, ale też chrapał, może nawet jeszcze bardziej, i też spać nie mogła."
"Greków…" można czytać przez pryzmat drwiny z "kryzysu męskości". Główna postać łączy w sobie typowo polskie malkontenctwo z gorącą południową krwią. Rozważań Sakisa, który naśladuje mądrości życiowe swojego ojca, nie da się brać poważnie, są przerysowane i przez to zabawne. Pozornie nadaje to "Grekom…" charakter typowo męskiej powieści, w której samotny i wrażliwy mężczyzna w średnim wieku prowadzi niezobowiązujące życie erotyczne, ale nie może się związać z żadną kobietą, bo szuka ideału odpowiadającego obrazowi matki.
Pożądliwość kobiet często skupia się na barwie głosu, jego głębokości. W szczególności żony, gospodynie domowe, w ogóle te, które piorą, bo muszą, lubią albo chcą, mają mokro w majtkach, kiedy bardzo niski, dochodzący jakby z czeluści, a przez to nie do końca wyraźny męski głos, mówiący wolno, reklamuje w telewizji proszki do prania lub werniksy albo płyny zapachowe. Te, które mają pieniądze, czas i pomoc domową, przeżywają to samo, tyle że nie przed telewizorem, lecz w operze. Efekt jest taki sam. Mokre majtki, a potem prośba do męża, narzeczonego, kochanka. "Misiu, mógłbyś mówić trochę wolniej, ciszej, głębiej, niżej?" I jeśli się dostosuje taki jeden z drugim, spełni prośbę, wykona polecenie, to gwarancja na perwersje w sypialni jest w granicach osiemdziesięciu procent".
Pozornie nadaje to "Grekom…" charakter typowo męskiej powieści, w której samotny i wrażliwy mężczyzna w średnim wieku prowadzi niezobowiązujące życie erotyczne, ale nie może się związać z żadną kobietą, bo szuka ideału odpowiadającego obrazowi matki.
Klimko-Dobrzaniecki przyzwyczaił nas do umieszczania akcji swoich utworów w rozmaitych zakątkach Europy. Sceneria pełni jednak u niego rolę geograficznego kostiumu, który ma służyć rozważaniom na uniwersalne tematy. Egzystencję każdego człowieka określają bowiem zawsze te same zagrożenia, tęsknoty i marzenia. Klimko-Dobrzaniecki pokazuje, że mimo zderzenia kultur i konfliktów historii, ludzie wszędzie są tacy sami, a samotność pozbawionego domu migranta boli bez względu na to, gdzie i kiedy w danym momencie przybywa. "Trzeba mieć do kogo wracać", mówi jedna z postaci. Sakis nie ma Grecji krewnych, a przynajmniej nic o nich nie wie, rodzice niechętnie opowiadali o rodzinie.
- Tabletki bierzesz? Chorujesz?
- Nic poważnego, a właściwie nic takiego. To magnez lekarz mi przypisał, bo mam skurcze.
- A od czego te skurcze?
- Od życia.
- Zmyślasz, jak każdy pisarz. Masz żonę?
- Nie.
- No widzisz, jakbyś żonę miał, to nie miałbyś żadnych skurczów. Tabletkami żony nie zastąpisz. Nigdy nie miałeś żony?
- Nigdy.
- To musisz duże mieć te skurcze.
- Jakoś sobie radziłem do tej pory.
- A dzieci? Dzieci masz?
- Nie mam dzieci.
- A brata? Siostrę?
- Ani siostry, ani brata nie mam.
- To weź te tabletki. Ratunku innego dla ciebie widać nie ma."
"Grecy umierają w domu" to z pewnością jedna z najciekawszych pozycji w dorobku Klimko-Dobrzanieckiego: ambitna, poruszająca ogólnoludzkie tematy, a do tego łatwa i przyjemna w odbiorze. Nie lada to sztuka, połączyć wysoki poziom językowej formy z przystępnością. Aż nie chce się kończyć lektury. Ale nie dajmy się zwieść humorystycznym wstawkom i doskonałym dialogom. Przez kartki przebija – oprócz nostalgii i sentymentalizmu – uniwersalnie wanitatywny obraz ludzkiego losu. Nie chcę zdradzać finału, ale umieszczenie akcji powieści w ojczyźnie klasycznej tragedii nie wydaje się przypadkowe.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki
"Grecy umierają w domu"
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013
ISBN: 978-83-240-2073-7
Liczba stron: 244
Format: 140x205
Autor: Jakub Nikodem, lipiec 2013