Akcja książki "Kochanie, zabiłam nasze koty" toczy się współcześnie w jednej z metropolii Stanów Zjednoczonych. Punktem wyjścia jest tu spotkanie dwóch podobnie niezależnych, samotnych młodych kobiet. Ich porozumienie przetrwa jednak tylko do czasu, kiedy u boku jednej z nich, Jo (Joanne) pojawi się mężczyzna.
Dla Fah (Farah) powrót do życia singielki okaże się trudniejszy, niż mogła oczekiwać. Nowe nadzieje zacznie wiązać z poznaniem Go (Gosza/Margot), ekscentrycznej hipsterki o nieprawdopodobnym talencie owijania każdego wokół palca.
Siła pióra Masłowskiej nie zawiera się w gwałtownych zwrotach akcji, choć i tych w powieści nie zabraknie, lecz w sugestywnym języku. W grze jego odcieni: pokoleniowych, subkulturowych, popowych. W sieczce komunikatów medialnych. W wypowiedziach celebrytów, rozmaitych pseudotwórców, akolitów i hochsztaplerów trzęsących rynkiem sztuki. W idiotycznych sloganach reklam, które nadają się tylko jako materiał do parodii: ("Przy powiększeniu obydwu piersi lub powiększeniu penisa pomniejszenie mózgu gratis"). Umiejętność wnikliwej obserwacji obyczajów, jakże cenną w pisarskim fachu, ujawnia autorka zwłaszcza przy okazji zwięzłych portretów bliźnich.
Jo miała cienkie nogi i zawsze złachane szpilki na oskubanych, zdecentrowanych, zezujących jakby obcasach, które notorycznie podmalowywała lakierem do paznokci; ta niestabilna konstrukcja nośna gięła się niemal pod masywnym korpusem. Głowa jej tkwiła bezpośrednio w ramionach, jakby Stwórca na jej osobie chciał się był upewnić, czy wynalazek taki jak szyja nie był przypadkiem kompletnym zbytkiem.
Jest to "niestety opinia obiektywna" przyjaciółki o przyjaciółce, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało, że ich drogi się rozejdą. Wtedy, jeszcze razem, chodziły na kawę "do tego kompletnie trendowego Bad Berry, gdzie jak dzień długi wysiadują rozmaite dziwadła, manifestując światu swą wyjątkowość, której trzpień, jak się potem okazuje, zlokalizowany jest w oprawkach okularów…". Niewiele uwagi poświęca autorka osobnikom płci przeciwnej, a jeśli już, to na ogół tak:
Pachniał jak kozioł, który właśnie umył zęby. Ale i tak najbardziej bolało i zawstydzało ją to, że podczas gdy on leci na Jo, to ona, Fah, jakby nie istniała, jakby była z powierza.
Bynajmniej nie lepiej jawił się w jej oczach sąsiad, wyrażający chęć bliższego zaznajomienia się z Fah.
Był to blady chłopak, opasły i przezroczysty jak marcepan, ubrany w czarny T-shirt z wizerunkiem jakiejś plątaniny czaszek i uciekających palących się ludzi. Jego oczy, niby skąpo rzucone bakalie, majaczyły gdzieś głęboko w cieście twarzy; ta, zamazana w tłuszczu, okolona przez kilka symbolicznych długich włosów, wyrażała wielkie pragnienie przytulenia się do poduszki i obudzenia za wiele, wiele milionów lat, wtedy, gdy będzie już zupełnie po wszystkim.
Obraz współczesnego świata, jaki wyłania się z kart książki Doroty Masłowskiej, nie wygląda powabnie. Na przykład studium "terror szalonej piątkowej zabawy" to zwarty miniesej z cyklu: pokaż mi, jak się bawisz, a powiem ci, kim jesteś. W wizji współczesnego spełnienia american dream, narratorka trafiła zapewne na jakąś odległą w czasie i przestrzeni mutację "Ulicy Krokodyli". W brawurze obrazowania przeniesioną jakby z kart prozy Brunona Schulza, acz groźniejszą, bo całkiem realną.
Miasto zaczyna się trząść już koło osiemnastej, a potem buzuje aż do nocy, pełne przekrzykiwań, pisków, głupich śmiechów, łamiących się obcasów, brzęku butelek, strzelających korków od szampana, koki zasysanej z desek klozetowych i naciąganych na członki prezerwatyw… Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego, nieubłaganie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem "mam prawo do odrobiny wolności!!!". Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem z głową w sraczu.
Rozrywki z założenia elitarne, jak wernisaż dla grupki "zwariowanych odszczepieńców", mniej lub bardzie skrycie popalających skręty, również mają swoje drugie dno. Główna bohaterka Fah trafiła tam dzięki zbiegowi okoliczności, co pozwoliło jej poczynić stosowne obserwacje z punktu widzenia outsiderki. Z eksponatów, typu "rower obwieszony gumowymi winogronami z napisem »Guantanamo« i nocnik, w którym leżała kupka niemowlęcia z puszystej włóczki", przeniosła uwagę na grono staruszek z aparatami słuchowymi, które w tym towarzystwie były bodaj najbardziej świadome, po co tu akurat przyszły.
Choć trudno im było ukryć, że ze wszystkich eksponatów najbardziej zafrapowały je darmowe snacki, to zaraz po konsumpcji, by nie zostawić twórcy z niczym, uczciwie obeszły wystawę, wygłaszając parę donośnych, nieraniących nikogo opinii ("to zastanawiające", "i takie nietypowe!").
Obok rewelacyjnie ujętych autorskich spostrzeżeń – "Wiedziała tylko, że nie chce wcale iść do domu, nawet jeśli jutro w drodze do pracy worki pod oczami będą się jej plątać pod nogami"; "JA zaburzona, chociaż ze cztery lata lata chodziłam na terapię!"; "Farah wstała, z pijacką wyniosłością podtrzymując się ścian windy, i zaczęła zbierać do torebki swoje rzeczy, żałośnie rozsypane, jak całe jej jestestwo" – w najnowszej książce Doroty Masłowskiej odnajdujemy to wszystko, z czego pisarka zasłynęła wcześniej.
Choćby z umiejętności wydobywania dziwności istnienia za pomocą obnażania językowych stereotypów. Nie ma sobie równych w gromadzeniu na pozór niewinnych, miałkich komunikatów, które każdego dnia pojawiają się w obiegu informacyjnym. Posiłkowanie się nimi w tekście literackim obnaża bezmiar ich pustosłowia, pseudoerudycji; de facto – bezsensu.
Wydaje się niezastąpiona – choć jej tropem zaczynają podążać i inni wyrobnicy pióra - w sarkastycznej ocenie wytworów współczesnej sztuki. Zarówno tej spod znaku pop, jak i z wyższych półek. Szydzi z nieautentyczności i fasadowości, ze zmanierowania twórców w ich gnuśnym samouwielbieniu.
Kpi również z medialnych targowisk próżności, których przedstawiciele prześcigają się w wyszukiwaniu i kreowaniu nowych, sezonowych talentów, a tym samym – w sankcjonowaniu artystycznej hupcy. Codzienności doczesnego świata Dorota Masłowska podsuwa krzywe zwierciadło. Co w nim dojrzy czytelnik, zależy już od niego.
-
Dorota Masłowska
"Kochanie, zabiłam nasze koty"
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa, premiera 17 października 2012
145 x 235 mm, ss. 160, oprawa twarda
ISBN: 978-83-7392-393-5
www.noir.pl