Georg Krammer: W jakim stadium znajduje się praca nad pańskim nowym filmem na motywach powieści Stanisława Lema - Kongres futurologiczny?
Ari Folman: Niedługo kończymy zdjęcia do pierwszej części, która jest filmem aktorskim, osadzonym we współczesnym świecie. Sądzę, że jesienią rozpoczną się na dobre prace nad drugą częścią filmu - ta będzie animowana i osadzona w przyszłości, na początku lat trzydziestych obecnego stulecia.
G.K.: Mógłby pan przedstawić pokrótce fabułę filmu?
A.F.: Jest to historia aktorki, która sprzedała swój wizerunek pewnemu studiu filmowemu. Została zeskanowana elektronicznie przy użyciu specjalnych technik. Utrwalona w ten sposób na zawsze jej postać rozpoczęła niejako nowe, wirtualne życie. Po nabyciu praw do postaci, studio filmowe może więc produkować filmy, korzystając ze swego elektronicznego archiwum postaci aktorskich. I prawdziwi aktorzy nie są już w ogóle potrzebni. To pierwsza część filmu. W drugiej przenosimy się dwadzieścia lat w przyszłość. Akcja rozgrywa się w świecie animowanym, w fikcyjnym mieście, gdzie znajduje się siedziba owej wytwórni filmowej. Rozrosła się, jest ogromnym konglomeratem nie tylko rozrywkowym, ale ma też interesy w innych branżach, zwłaszcza w przemyśle farmaceutycznym. Wyprodukowała też wiele filmów z wykorzystaniem technik komputerowych, posługując się elektronicznym wizerunkiem owej aktorki. Filmy okazały się hitami, a ona gwiazdą. Nie uczestniczy jednak w tym sukcesie. Ma 65 lat, zmieniła się fizycznie i nikt jej nie rozpoznaje. Nie radzi sobie z tą sytuacją. Czuje się oszukana i próbuje odnaleźć swoją prawdziwą tożsamość. Bierze udział w kongresie futurologów zorganizowanym przez ową wytwórnię filmową.
Ta część filmu jest inspirowana powieścią Stanisława Lema Kongres futurologiczny. Jest więc ogromny, liczący sto pięter hotel - miejsce kongresu. Tak jak u Lema, akcja przenosi się do podziemi hotelu oraz całego miasta. Podobnie jak Ijon Tichy z powieści Lema, poszukująca swej tożsamości aktorka znajduje się na przemian w stanie psychicznych urojeń i w świecie rzeczywistym. W tym wyimaginowanym świecie środki halucynogenne są powszechnie dostępne i używane do zaspokajania ludzkich potrzeb, poprzez oddziaływanie na psychikę. Jest to opowieść o poszukiwaniu prawdy i własnej osobowości w przyszłym świecie.
G.K.: Rolę aktorki gra Robin Wright. Gra w dodatku samą siebie.
A.F.: Występuje pod własnym nazwiskiem. Co więcej, okazało się, że ma osobiste doświadczenia z pewną instytucją filmową, która nagrała jej liczne ujęcia z myślą o wykorzystaniu w przyszłości. Kiedy dwa lata temu zaproponowałem Robin rolę w moim filmie, nie wiedziałem o tym. Byłem wtedy w USA z moim poprzednim filmem - Walcem z Baszirem. Miałem zaledwie dwadzieścia stron scenariusza Kongresu i zastanawiałem się, czy nie udałoby się zainteresować rolą Cate Blanchett. Na pewnym przyjęciu spotkałem jednak Robin i zdecydowałem natychmiast, że jest aktorką, która doskonale pasuje do mojego filmu. Następnego dnia przedstawiłem jej swój projekt. Zgodziła się natychmiast, opowiadając przy okazji o swych doświadczeniach. Jednak prawdziwe zaskoczenie przeżyłem nieco później, gdy w trakcie realizacji mój producent odkrył w Los Angeles agencję filmową, działającą w podobny sposób do wymyślonego przeze mnie studia. Tam nakręciliśmy część zdjęć. Fikcja okazała się rzeczywistością. Nie powinno to jednak dziwić, bo wiadomo, że Awatar powstał właśnie przy wykorzystaniu technik komputerowych. Zresztą to właśnie Awatar stanowił dla mnie jedno ze źródeł inspiracji.
G.K.: Z pana opisu wynika, że powstający właśnie film jest dość luźno związany z powieścią Lema.
A.F.: I tak, i nie. Na pewno nie ma nic z Lema w pierwszej części filmu. W drugiej jest zdecydowanie inaczej, ale Kongres futurologiczny wykorzystuję raczej jako źródło inspiracji, a nie jako podstawę scenariusza. Prezentuję moją wizję przyszłości, którą ukształtowałem jednak w dużej mierze pod wpływem lektury Lema.
G.K.: Stanisław Lem nie był specjalnie zadowolony z ekranizacji Solaris Andrieja Tarkowskiego. Jak pan sądzi - jak oceniłby pana pomysł?
A.F.: Nie wiem. Ale jestem przekonany, iż Lem rozumiał, że jego wizjonerstwo i profetyzm nie muszą być koniecznie rozumiane dosłownie i mogą stanowić źródło inspiracji. Zawsze uważałem Lema za geniusza.
G.K.: Kiedy zetknął się pan z jego pisarstwem?
A.F.: Gdy miałem dziewiętnaście lat. Służyłem wtedy w armii izraelskiej. Pochłaniałem wówczas wszystko, co było dostępne z literatury fantastycznej po hebrajsku.
G.K.: Nie próbował pan czytać Lema po polsku? Zna pan polski, ojczysty język pana rodziców.
A.F.: Moi rodzice wyemigrowali z Polski po wojnie, w kilka lat po utworzeniu Izraela. Urodziłem się w Hajfie i wychowałem w środowisku emigrantów z Polski. Mam zresztą polski paszport i w tym sensie jestem obywatelem Polski, kraju, w którym moi przodkowie mieszkali od dziesięciu pokoleń. Używam go zresztą całkiem często. Nie mówię po polsku, ale rozumiem niemal wszystko. Bywam w Polsce rzadko, ale utrzymuję kontakty i wydaje mi się, że wiem o kraju sporo. Gdy byłem tam ostatnio, prezentując film Walc z Baszirem, odpowiadałem po angielsku na zadawane po polsku pytania. Lema czytałem jednak po hebrajsku.
G.K.: Zna pan polskie kino?
A.F.: Oczywiście. Znam doskonale takich klasyków polskiego kina, jak Roman Polański, Krzysztof Kieślowski czy Andrzej Wajda. Nie miałem, niestety, nigdy okazji spotkać się z nimi.
G.K.: Korzysta pan z ich doświadczeń?
A.F.: W wielu warstwach. Korzystam z ich doświadczeń także na co dzień. Operator mojego obecnego filmu, Michał Englert, używa tak zwanej soczewki Romana. Jest to soczewka o ogniskowej 42 milimetry, którą Roman Polański najbardziej lubi. Tak uzgodniliśmy.
G.K.: Czy znajomość polskich realiów pomogła panu w lekturze Lema?
A.F.: Traktuję go jako pisarza-wizjonera i filozofa. Solaris uważam za najwybitniejszą powieść, jaka kiedykolwiek powstała. Kongres futurologiczny Lem pisał pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, ale przewidział wiele zjawisk, które potem nastąpiły. W gruncie rzeczy przedstawił świat taki, jaki jest dzisiaj. Także niektóre zdarzenia - jak zamach na papieża, o czym pisał w Kongresie futurologicznym. Zastanawiam się teraz, jak wpleść tę konkretną rzecz do mojego filmu...
Lem zapowiadał powstanie wirtualnej rzeczywistości, powszechność dostępu do środków halucynogennych oraz środków psychotropowych. Zastanawiał się, gdzie są granice ludzkiej tożsamości w takim świecie. Gdzie kończy się rzeczywistość, a gdzie zaczyna się świat urojeń i imaginacji? Te pytania zawsze mnie fascynowały. Zdaję sobie sprawę z tego, w jakich warunkach powstawała powieść Lema, i że była to w pewnym sensie satyra nawiązująca do realiów państwa totalitarnego. Podejrzewam, że pisarz nie mógł napisać wszystkiego w taki sposób, w jaki zapewne by chciał. Posługiwał się więc często metaforą, którą zapewne rozumiałem lepiej niż czytelnicy nieznający warunków, w jakich tworzył Stanisław Lem.
G.K.: Czy świat przyszłości będzie światem obfitości w sferze materialnej, gdzie poziom życia znacznie się poprawi, ale kosztem ubóstwa intelektualnego? Tak też można rozumieć Lema.
A.F.: Nie sądzę, aby z punktu widzenia jednostki wiele się zmieniło. Bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi. W tej sferze postęp technologiczny niewiele zmienia. Moja wizja dotyczy przemian w funkcjonowaniu jednostki osaczonej w świecie coraz bardziej skomplikowanym. Weźmy na przykład powszechny dostęp do informacji. Ludzie korzystają z tego na co dzień. Nie jest to informacja ocenzurowana, ale w jakiś sposób jednak opracowana, gotowa, podana często w sposób wybiórczy. Prowadzi to do zmian zachowań i być może nawet do pewnego lenistwa umysłowego. Moi rodzice znali kilka języków, z których korzystali niemal na co dzień, wzbogacając swoją wiedzę niejako u źródła. Obecnie nie jest to już konieczne, ale czy tak jest lepiej?
G.K.: Pana film nie jest więc manifestem na rzecz postępu i rozwoju?
A.F.: Nie odczuwam nostalgii, nie tęsknię za przeszłością. Doceniam możliwości techniczne, jakie daje postęp. Korzystam więc z komputera i jestem zadowolony, że nie muszę pisać na maszynie. Już to jest wielkim udogodnieniem, ale przecież wiemy, że tenże sam komputer niszczy bezpośrednie kontakty międzyludzkie. Prosty przykład. Gdybyśmy skorzystali ze wszystkich nowych możliwości, nasze spotkanie w tej kawiarni mogłoby nigdy nie dojść do skutku. Moglibyśmy się spotkać niejako wirtualnie, używając internetu. Ale takie spotkania są uboższe w doznania emocjonalne. Są pozbawione bezpośrednich wrażeń i natychmiastowych, spontanicznych reakcji. Ale do tego zmierza świat i jest to rzecz nieunikniona. Moim zamiarem nie jest cofnięcie czasu, pragnę jednak zwrócić uwagę na to wszystko, czego się pozbywamy, co nam umyka i co tworzy nową jakość w życiu społecznym i politycznym.
G.K.: To jest przesłanie pańskiego filmu?
A.F.: Można go tak odbierać, ale unikam moralizatorstwa czy formułowania oczywistych i prostych wniosków.
G.K.: Do tej pory robił pan właściwie filmy polityczne, osadzone w realiach izraelskich. Czy Kongres jest także filmem politycznym?
A.F.: W pewnym sensie z pewnością tak. Ale odchodzę w nim po raz pierwszy od kontekstu spraw państwa i regionu, w których wyrosłem. Po Walcu z Baszirem i licznych podróżach z tym filmem po niemal całym świecie, doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, aby odpocząć od tej tematyki. Świat fantastyki jest tym odpoczynkiem.
G.K.: Czy pana osobiste doświadczenia wyniesione z wojny w Libanie i generalnie świat widziany z perspektywy Izraela, państwa uwikłanego w konflikt zbrojny ze swymi sąsiadami, czynią z pana pesymistę w postrzeganiu przyszłości?
A.F.: Byłem całe życie optymistą, jeżeli chodzi o sprawy polityczne. Jednak wydarzenia ostatnich lat zmieniły mój punkt widzenia. Nie znaczy to, że stałem się pesymistą, ale patrzę bardziej krytycznie na przyszłość. Na ile znajdzie to odzwierciedlenie w Kongresie, trudno mi ocenić.
G.K.: Kiedy film trafi na ekrany?
A.F.: Sądzę, że zdążymy na festiwale w Cannes i Wenecji w 2013 roku. Przed nami - cała część animowana, która zostanie zrobiona techniką klasyczną. To pracochłonne zajęcie. Główna część zostanie zrealizowana w studiu w Izraelu, tym samym, w którym powstał Walc z Baszirem. Pozostałe części będą dziełem animatorów z Hamburga, Belgii, Luksemburga i, oczywiście, studia w Bielsku.
G.K.: Gdzie powstaje pierwsza część filmu?
A.F.: Głównie w Stanach Zjednoczonych - w Los Angeles, na pustyni Mojave w Kalifornii - oraz w Berlinie, a także w Dortmundzie, gdzie kręciliśmy niektóre sceny w opuszczonych kompleksach przemysłowych. Mój film to koprodukcja wielu krajów: USA, Niemiec, Luksemburga, Francji, Belgii, Izraela i Polski. O tym, gdzie się kręci zdjęcia, decyduje, oczywiście, nie tylko potrzebne filmowi zaplecze, ale i wkłady finansowe partnerów całego przedsięwzięcia. Takie są realia.
G.K.: Tytuł roboczy pana filmu to po prostu Kongres. Czy zachowa pan ten tytuł?
A.F.: Nie wyobrażam sobie innego. To bezpośrednie nawiązanie do Lema i tak zapewne zostanie.
G.K.: Walc z Baszirem utorował panu drogę do sławy. Nie miał pan obecnie problemu ze zdobyciem środków na ekranizację Kongresu. Do ekranizacji Kongresu futurologicznego przymierzał się kiedyś Andrzej Wajda. Znalazł nawet odpowiedni hotel, w którym zamierzał umiejscowić akcję. Projekt jednak upadł z braku środków finansowych.
A.F.: Wbrew temu, co się sądzi, nie jestem wielkim celebrytą i sławnym filmowcem. Jednak Walc z Baszirem otworzył przede mną drzwi, które wcześniej były zamknięte. Dlatego mogłem dla swojego filmu pozyskać takie sławy, jak Robin Wright, Harvey Keitel czy Paul Giamatti.
Rozmawiał Georg Krammer, marzec 2011.