Opowiadanie Marii Terleckiej, opublikowane w miesięczniku "Twórczość", luty 2008
Maria Terlecka
DOBRY CZŁOWIEK
Za trumną szła żona w żałobie, młoda synowa w czarnym mini i z dziurą w rajstopach, jej mąż - basior z opalonym na czerwono karkiem, ich drobne dzieci w ciemnych ubrankach, ludzie ze wsi, przyjaciele zmarłego, znajomi, koledzy, bliższa i dalsza rodzina.
Szli w kondukcie po mszy w miejscowym kościele, w którym zaprzyjaźniony z nieboszczykiem ksiądz mówił, mówił, słów nie żałował na wspominanie dobroci denata, jego inteligencji, gołębiego serca, poczucia humoru, wielkiej uczynności. Zmarły nikomu krzywdy nie zrobił, kochał zwierzęta, dbał o rodzinę i o schedę po przodkach. Ksiądz mówił w zapamiętaniu, czasami zaglądał do kartki, żeby nie przeoczyć dobrego uczynku, zasług dla miejscowych. Z jego to (Dobrego Człowieka) inicjatywy sieroty po zmarłych tragicznie rodzicach nie trafiły do domu dziecka, tylko do rodziny zastępczej. Ciężko chorego starca zmusił do pójścia do szpitala, choć ten (starzec) bał się, że w szpitalu umrze. Nie umarł, wrócił lżejszy o chory organ i nabrał takiej krzepy, że orał i siał bez niczyjej pomocy. Zasługom Dobrego Człowieka nie było końca i zgromadzeni w świątyni zaczęli już się wiercić, podejrzewając, że przyjdzie im siedzieć w kościelnych ławkach do wieczora.
Nawet dobroć ma granice i ksiądz wyczerpawszy listę zasług, zamilkł. Msza żałobna dobiegła końca.
Teraz szli rozgrzaną, piaszczystą drogą między łanami zboża. Kłosy dorodne, droga pylista. Długi kondukt ginął w tumanie kurzu, w słonecznej jaskrawości, która odbijała się od złota żyta. Na samym końcu dreptała starsza, nieduża, szczupła pani w ciemnych okularach. Siostra Dobrego Człowieka. Szła w pantoflach na obcasach. Nie nadążała za konduktem. Nikt z pogrążonych w wielkim smutku nie zwracał na nią uwagi, nikt też jej nie rozpoznał, nie wiedział, kim jest, skąd przybyła i dlaczego teraz idzie. Mało to staruszek oddaje się pasji uczestniczenia w pogrzebowych obrządkach? Więc szła. Nikt do niej nie zagadał. Nikomu do głowy nie przyszło, że ona to ona. W nekrologu było napisane, że pogrążeni w rozpaczy po śmierci Dobrego Człowieka są: Żona, Syn, Synowa i Wnuki. Siostry tam nie było.
Nikt jej nie pamiętał, więc nikt też nie poprosił, żeby usiadła w kościele za trumną. Zajęła miejsce w ostatniej ławce, z lewej strony. Z prawej siedziała samotnie inna staruszka; gdy weszła do kościoła, niektórzy syczeć zaczęli, po co tu ona, jak śmiała, jeszcze jej tu brakowało, bezczelna i tak dalej. Polną drogą szła na końcu, ale przed siostrą zmarłego, ubrana w chustkę, w czarnych, za dużych półbutach na gołe nogi. Siostra niosła jedną białą różę, tamta bukiet polnych kwiatów. - Pewnie narwała w przydrożnym rowie - skomentowała wiązankę jakaś stara baba w czarnym i ciepłym, choć to lato, berecie.
Gdy pewnego dnia (wiele, wiele lat temu) zniknęła z pejzażu wsi młoda, ładna siostra Dobrego Człowieka, pytano, co z nią. Wyjechała, mówił. Dokąd? Nie wiem, odpowiadał. Dlaczego? Chciała, to wyjechała - tu znacząco pukał się w czoło, że niby z nią coś nie tak. Mijały lata i już mało kto wspominał siostrę Dobrego Człowieka. Nie pytali, gdzie żyje, co robi i dlaczego nie odwiedza rodzinnych stron. Może przebywała w psychiatryku? Jeśli nie tam, to gdzieś mieszkać musiała. W jaki sposób dowiedziała się, że brat umarł, nie wiadomo, może wpadł jej w ręce nekrolog z lokalnej gazety? Jednym słowem znalazła się w dniu pogrzebu na mszy w kościele. Gdy ksiądz rozwodził się o wielkiej dobroci Dobrego Człowieka dla zwierząt, przypomniała sobie zakatowanego psa, utopionego kota, bo nie łowił myszy. Ksiądz w euforii wymieniał inne zasługi zmarłego w tym, że krzywdy nikomu za życia nie uczynił. Wtedy pomyślała o sobie. Również o sobie pomyślała ta druga, z bukietem polnych kwiatów i otarła z twarzy łzę. Mogły obie pójść pod ołtarz i opowiedzieć o dobroci nieboszczyka, ale nie poszły. On stoi teraz przed Najwyższym i tłumaczy się, dlaczego zapomniał o siostrze. Jasne, zapomniał, bo chciał nie pamiętać. Wydziedziczył siostrę z majątku ojców, wyrzucił z gospodarstwa. Nic tu do ciebie nie należy, jak chcesz, procesuj się ze mną, ale i tak nie wygrasz, pogroził. Wystawił jej rzeczy za drzwi. Nie umiała, nie miała siły dochodzić swoich praw? Odeszła w poczuciu krzywdy, ale i dumy, że nie pieniła się w sądach, nie skakała mu do oczu, nie zszarpała nerwów i zdrowia. Co robiła przez te wszystkie lata? Otóż ta nieduża starsza pani w ciemnych okularach była znanym i szanowanym endokrynologiem z tytułami naukowymi, publikacjami, międzynarodową sławą. Nazwisko po mężu - znanym kardiologu. Pochowała go kilka lat temu.
Zapach dojrzałego zboża. Kurz i pył. Słońce w zenicie. Idąc, myślała o tym, że gdyby nie tamta historia, byłaby zapewne pielęgniarką w miejscowej przychodni, może uprawiałaby pomidory i buraki, może hodowała krowy i kozy. Domyślała się, kim jest idąca przed nią stara kobieta w za dużych czarnych półbutach na gołe nogi. Kazia. Kiedyś ładna, dorodna, jasnowłosa. Dobry Człowiek zrobił jej dziecko. Nic nadzwyczajnego, zrobił, no i dobrze. Ale nie chciał się ożenić. Romansował już z inną.
Kazia się potknęła, z trudem złapała równowagę. Tymczasem kondukt się oddalił, maszerował bowiem równo. Próbowała go dogonić, nie dała rady, więc wlokła się coraz niechętniej.
Dobry Człowiek dopilnował, żeby oddała noworodka nieznanej kobiecie. Po porodowym szoku Kazia szalała z rozpaczy i tęsknoty za dzieckiem. Chciała je odzyskać, nie wiedziała jak. Oddane, nie szukaj, bo już nie twoje, mówił. W rozpaczy podpaliła mu chałupę. Umieścił ją w psychiatryku. Gdy wyszła ze szpitala, zapadła się w siebie. Zdziwaczała. Spluwała na widok Dobrego Człowieka. O tym wszystkim siostra wiedziała, ale co dalej zrobiła ze swym życiem Kazia, już nie.
Zatrzymała się, zdjęła czarny półbut i wytrząsnęła z niego piach. Widać było, że do cmentarza nie dojdzie. Rzuciła bukiet polnych kwiatów, patrzyła z rezygnacją na oddalający się kondukt, który znikał już za zakrętem pylistej drogi i teraz szedł pod górę, na wierzchołku której był cmentarz. Obejrzała się.
Siostra Dobrego Człowieka też ustała w podróży do krainy wiecznego spokoju. Patrzyły na siebie. Wiktoria? - spytała niepewnie stara kobieta w chustce. - Tak, Kaziu, to ja - powiedziała siostra zmarłego. Podeszła do Kazi. Objęła ją. Trwały w uścisku, może nawet płakały. Tymczasem kondukt dotarł do otwartej mogiły, już ksiądz kropił święconą wodą, co trzeba i kogo trzeba. Synowa biała jak papier wycierała czerwone oczy, Syn Dobrego Człowieka przetarł chustką spocony kark, dzieci zaglądały ciekawie w ciemną czeluść grobowca, po twarzy wdowy spływały łzy. Trumna uniesiona przez grabarzy na solidnych pasach, zjechała łagodnie do grobu. Ktoś westchnął, ktoś zachlipał, ktoś wytarł suche oczy, a tamte dwie na drodze, między łanami żyta, trwały w uścisku, jakby je kto ze sobą zespawał.
Maria Terlecka
© by "Twórczość" 2008