Krzysztof Rutkowski, "Kładka" (Przepowieść o Daenie - Przepowieść o dziewczynce z fotografii). "Twórczość" styczeń 2006.
Krzysztof Rutkowski
KŁADKA
PRZEPOWIEŚĆ O DAENIE
1. Agamben przypomniał w jednym ze swych najbardziej olśniewających esejów, że Rzymianie nazywali Geniuszem boga, któremu powierzano każdego człowieka w chwili jego narodzin. Słowo "Geniusz" pozostaje w wyrazistych związkach z generacjami, z genezą, z generowaniem, z genealogią, a więc również z genitaliami. Dla Rzymian "przedmiotem genialnym" było łoże: genialis lectus, ponieważ w nim - stosunkowo najczęściej - spełniał się akt pozwalający na przedłużenie generacyjnej ciągłości. Dlatego dzień urodzin był dniem Geniusza. Współczesne prezenty i przyjęcia urodzinowe to cień po pradawnych ofiarach składanych Geniuszowi, po obiatach składanych przez rzymską rodzinę z okazji pojawienia się na świecie potomka. Horacy wspomina o składaniu w ofierze mlecznego prosiaka lub jagnięcia, ale wydaje się, że na początku były tylko kadzidła, wino i wyborne pieczywo z miodem, ponieważ Geniusz - bóg narodzin - nie lubił ofiar krwawych. "Geniuszem moi go zwą, bo mnie spłodził" (Genius meus nominatur, quia me genuit). Sergiusz Chądzyński, mój przyjaciel, filolog klasyczny i geniusz od komputerów Apple, podał mi frazę prawdopodobnie z Afustiusa: Genius est deorum filius, et parens hominum, ex quo homines gignuntur. Et propterea genius meus nominatur quia me genuit. Geniusz jest dziecięciem bogów i ojcem ludzi, z niego rodzą się ludzie. Przeto nazywa się moim geniuszem, bo mnie spłodził (stworzył). Geno (gigno), ere genui - itum znaczy: poczynać, płodzić, tworzyć.
Geniusz był zatem personifikacją energii seksualnej, ale nie tylko, bo chociaż każdy mężczyzna miał swego Geniusza, a każda kobieta swą Junonę czuwającą nad jej płodnością, Geniusz kojarzy się również ze słowem ingenium oznaczającym wszystkie właściwości duchowe i cielesne zapisane genetycznie w osobniku wydanym na świat. Geniusz, wedle Agambena, wytycza i wyraża istotę osobniczej egzystencji. Dlatego też w chwilach zakłopotania lub namysłu odruchowo pocieram czoło, bezwiednie powtarzając rytualny gest ku czci boga Geniusza (unde venerantes deum tangimus frontem). Ten bóg związał się ze mną najintymniej, więc chciałbym, żeby sprzyjał łaskawie moim myślom, słowom i uczynkom. Łacińskie wyrażenie indulgere Genio wyraża stosunek, który winien łączyć mnie z Geniuszem. Winienem oddać mu się w opiekę, wykonywać to, czego ode mnie wymaga, ponieważ jego życzenia, jego "wyzywy" są moimi prawdziwymi pragnieniami: kiedy on jest szczęśliwy, to i ja jestem szczęśliwy. Nawet kiedy jego kaprysy wydają się niedorzeczne lub nierozumne, nie trzeba ich lekceważyć. Oczywiście pod warunkiem, że owe kaprysy pochodzą od Geniusza, a nie od kogoś innego. Jeśli do pisania potrzebuję kajetu w czarnych okładkach, wiecznego pióra i zielonego atramentu, nie muszę się oszukiwać, że każdy kajet, każde pióro lub każdy atrament pozwoli mi napisać coś do rzeczy. Jeśli do jeżdżenia po nadmarneńskich wertepach potrzebuję roweru o antracytowej wyprofilowanej ramie z hamulcami tarczowymi i wyczynowym siodełkiem, to nie powinienem ulegać podszeptom, że w moim wieku byle rower do przejażdżek wystarczy. Genium suum defraudare, oszukiwać własnego Geniusza, znaczy: "zatruwać sobie życie" lub: "oszukiwać siebie samego". Genialis, życie genialne, oznaczało natomiast zachowanie, które oszukiwało nie Geniusza, ale śmierć.
2. Ten bóg najbardziej osobisty pozostaje też nieskończenie nieosobowy, zwiewny i ulotny. Nie może przybierać innej postaci, ponieważ tkwi w nim to, co mnie we mnie samym przekracza, to, co mnie we mnie samym wyprzedza. On wie, co zgubiłem i co mnie dręczy. Geniusz czuwa nad moim życiem, które niezupełnie jest moim życiem. Geniusz jest po to, by przypominać, że jestem zawsze kimś więcej niż mną i mniej niż mną. Skoro czuwa nade mną mój Geniusz i on jest mój, znaczy to, że nie jestem tylko "sobą" i nie posiadam tylko pojedynczej osobniczej świadomości, ale że od narodzin aż do śmierci tkwi we mnie coś, co jest nieosobnicze i pre-osobnicze. Człowiek jest zatem jedynym na świecie bytem bytującym, którego bytowanie składa się z dwóch dopływów. Jeden z nich jest niezindywidualizowany, drugi - indywidualny. Dopływ niezindywidualizowany cały czas we mnie tkwi i pracuje. Geniusz przybiera niekiedy twarz zatroskanego młodzieńca lub dziewczyny i ma długie łopoczące skrzydła na znak, że czas mu nie przeszkadza. Urodziny są świętem Geniusza i, obchodzone godziwie, powinny doprowadzać do jego epifanii. To pan mój, ale też i sługa. To bóg mój, ale nie-boski, lecz najwyżej bożkowaty, poruszający skrzącymi skrzydłami, żeby mi przypomnieć, iż moje życie zależy ode mnie, ale – dzięki Bogu – zależy ode mnie nie całkiem. Mój Geniusz nie dopuści, bym uznał, że sam sobie potrafię wystarczyć i nad sobą samym sam umiem zapanować.
3. Co to znaczy, że wiem, że mam duszę? To znaczy pewno tyle, że wiem, że jestem osobnikiem, ale osobnikiem nie całkiem osobnym, bo we mnie mieszka coś rzeczywistego, jakaś potencja, jakaś siła lub zapowiedź jej obecności, która osobnicza - to znaczy moja - nie jest, ale jest osobna, do zrealizowania, do urzeczywistnienia i do zrobienia. Tę obecność winienem szanować i honorować, tak jak honoruje się zaciągnięty dług. Potencję ową można zwać zdolnościami lub talentem. Geniusz opiekuje się genialnością. Geniusz nad talentem czuwa, ale nie potrafi skutecznie zapobiegać jego marnowaniu. Owa potencja do talentu lub zdolności jednak się nie ogranicza. Wypada stwierdzić, że wszystko, co nie jest we mnie osobnicze, jednostkowe - jest genialne, to znaczy podlega Geniuszowi. Genialna jest siła pompująca krew w żyłach i moc sprawiająca, że mogę usnąć. Genialne jest trawienie, genialne wonie, genialne napięcie mięśni w rowerowej wspinaczce na zbocze. Genialne jest siedzenie, stanie, chodzenie. I tak dalej. I tak dalej. Obecność Geniusza w moim życiu, począwszy od najbardziej intymnych czynności fizjologicznych, wydaje się równie oczywista, co tajemnicza. Wtedy jest mi najbliższy, kiedy przenika moje ciało, mięśnie i wątpia, chociaż pozostaje nadal mi obcy, niedosiężny. Gdybym nie powierzył się swemu Geniuszowi, gdybym był tylko mną myślącym, nie mógłbym się nawet wysikać. Moje życie z Geniuszem oznacza zatem, że obcuję intymnie z kimś, kto nie jest "mną". Moje życie z Geniuszem oznacza, że tkwi on we mnie i moje życie warunkuje sfera niezależna ode mnie, niewymowna i nieświadoma. Sfera nie-wiedzy. Sfera ta nie oznacza stłumienia, spychania doświadczeń świadomości w stronę nieświadomości, w której wegetują one, gotowe atakować jako symptomy neurozy. Intymne współżycie z tkwiącą we mnie strefą nie-wiedzy jest codzienną praktyką mistyczną, w której moje Ja uczestniczy. Codzienna praktyka mistyczna to trwający nieustannie dziwaczny proces ezoteryczny, w którym moja osobna osobność pod wpływem niewyodrębnionej nieosobności nieustannie przemienia się, zużywa i rozpada, a moje Ja - wyczerpuje się i niszczeje: zarówno wtedy, kiedy trawię, jak i wtedy, kiedy doznaję mistycznych objawień. Codzienną praktyką mistyczną mojego życia zawiaduje Geniusz. Mój Geniusz jest moim życiem, ponieważ moje życie nie jest moje.
4. Powinienem więc uznać siebie za podmiot, za pole napięć pomiędzy Geniuszem oraz znikomym i znikającym Ja. W polu napięć działają dwie nierozłączne, lecz przeciwstawne siły: jedna kieruje się od tego, co w osobniku poszczególne, w stronę nieposzczególnego. Druga - od nieposzczególnego do indywidualnego. Obie siły we mnie współistnieją, oddziałują na siebie i nie mogą się ani oddzielić, ani połączyć. Giorgio Agamben: "W jaki sposób moje Ja najbardziej przekonująco świadczy o obecności Geniusza? Załóżmy, że Ja chce pisać. Nie napisać taki lub inny utwór, ale pisać - po prostu. To pragnienie znaczy: moje Ja czuje, że Geniusz istnieje, że tkwi we mnie ponadosobnicza siła pchająca mnie ku pisaniu. Ale przecież ostatnią rzeczą, na której Geniuszowi by zależało, jest napisanie dzieła, wszak nie bierze on nigdy do ręki pióra ani, a fortiori, nie stuka na komputerze". Potrzeba pisania oznacza więc w tym wypadku potrzebę bezosobowości, potrzebę anonimowości, a więc oznacza potrzebę stania się genialnym, czyli posłusznym Geniuszowi, mimo że piszący, pisząc, wyodrębnia się jako autor jakiegoś utworu, zatem zdradza swego Geniusza. Wszak Geniusz nigdy nie może zamknąć się w jakiejś formie Ja, a już najmniej w postaci "autora". Agamben rozwinął to rozumowanie w elementarny paradoks egzystencjalny: "Każda personalna próba Ja, by zawładnąć Geniuszem, by zmusić go do podpisania czegoś w jego imieniu, skazana jest na porażkę. Dlatego też ruchy awangardowe tak zdecydowanie i z powodzeniem stosowały operacje ironiczne, by o obecności Geniusza świadczyła nieobecność lub rozpad dzieła. Lecz jeśli jest prawdą, że jedynie odrzucenie lub zniszczenie dzieła godne jest Geniusza i jeśli prawdą jest, że prawdziwie genialny artysta objawia się nieobecnością dzieła, oznacza to, że żadnemu Ja typu Duchampa nie udało się znieść współistnienia z Geniuszem i teraz promenują one po świecie jako melancholijne dowody własnego nieistnienia, jako otoczone smutną sławą nośniki braku".
5. Z powyższych uwag wynika, że każde spotkanie z Geniuszem jest groźne. Jeśli mój sposób życia nazywam poetyckim, oznacza to, że się godzę, by moje życie rozgrywało się w napięciu pomiędzy tym, co we mnie "osobnicze", i tym, co "nieosobnicze", pomiędzy mną i moim Geniuszem. Wpadam w panikę, którą mogę też nazwać poczuciem marnowania czasu, kiedy po raz kolejny zdaję sobie sprawę, że mój Geniusz we wszystkim mnie przewyższa i przekracza, a więc że umyka ze mnie coś niesłychanie ważnego, że tracę znacznie więcej, niż wierzyłem, że potrafię znieść. Godzę się ze światem, gdy nie zawodzę mojego Geniusza. Kiedy go zawodzę - zaczynam się bać. Jak wielu innych ludzi latami starałem się uciec od niego, ukryć w krzakach, przykucnąć pod stołem. Jak wielu innych ludzi bałem się tego, co we mnie "nieosobnicze", co mnie przekracza i - jak hipokryta - wolałem się ściągać i powstrzymywać, zapakować do szarej koperty z napisem "ja". Im bardziej lękałem się mojego Geniusza - tego, co we mnie nieosobnicze, tym częściej tajona obecność odzywała się we mnie czkawką, tikami, krótko mówiąc - łganiem.
Jeśli mój sposób bycia nazywam "poetyckim", to znaczy, że już nie uciekam. Poetycki sposób bycia ucieczkę wyklucza. Poetycki sposób bycia to pasaż z Geniuszem pod rękę. Poetyckiego sposobu bycia nie należy mylić z postawą literatów zwących się poetami, którzy jawniej lub dyskretniej chwalą się inspiracją Geniusza, to znaczy jego obecność pojmują jako przywilej wynoszący natchnionych ponad innych ludzi. Kto chełpi się "poetyckim" natchnieniem lub z udaną pokorą za natchnienie składa Geniuszowi dzięki, jest pyszałkiem nawet wtedy, gdy układa udane wiersze. "Poetyckość" napisanych wierszy pozostaje z poetyckim sposobem bycia w luźnych i niepewnych związkach. Najbardziej zabawni okazują się ci literaci, często ogromnie sławni, którzy traktują Geniusza jako rodzaj osobistej dobrej wróżki, kapryśnej, choć do nich przypisanej prywatnej własności. Wobec Geniusza każdy człowiek jest mały i bezbronny. Geniusza nie sposób ani sprywatyzować, ani przywłaszczyć, ani kupić. Geniusz może rozerwać człowieka na strzępy, jeśli ten zapomni o należnych mu rytuałach i grach, zanadto się z nim spoufali lub mu zaufa. Wielu ludziom się zdaje, że wystarczy nie otwierać ust, by nienależący do nich głos nie wydobył się zza zagrody zębów. Być może tacy są najbardziej nieszczęśliwi.
Stosunek z Geniuszem i stosunek do Geniusza jest etyką.
6. Agamben przypomniał, że dzieci bardzo lubią się chować. Nie dlatego, by wiedziały, że dorośli je w końcu znajdą. Chowanie się w koszu na bieliznę, w kącie, za drzwiami, pod stołem, w szafie dostarcza dzieciom wielkiej radości. Ten gest wyraża pragnienie bycia nierozpoznanym. Ten gest odkrywa dziecku, że w kryjówce mieszka genius loci. Emocje wyrażają we mnie to, co przedosobnicze. Radość i trwoga, śmiech i łzy świadczą o obecności Geniusza we mnie. Namiętność - to lina rozpięta pomiędzy świadomym mną a Geniuszem, po której tańczy moje kruche i śmiertelne życie. Mój zachwyt światem zewnętrznym poprzedza zdziwienie tym, co we mnie tkwi i czego przezwyciężyć ani nie chcę, ani nie potrafię. Tkwi we mnie wieczna niedojrzałość, jakieś dziecięctwo, pchające ku innym ludziom w nadziei, że to, co we mnie niezrozumiałe i nie-moje, ujawni się jakimś cudem w kontakcie z innym człowiekiem, ku któremu żywię największe emocje, ku któremu żywię swe życie. Największą radością, którą w życiu mogę osiągnąć, jest radość innego z powodu owego kontaktu, ponieważ wtedy związek z Geniuszem wychodzi "na jaśnię" najpełniej i tego związku nie sposób wydobyć samemu. Tę radość zwie się też miłością.
7. Starożytni powiadali, że Geniusz jest dwoisty i w każdym człowieku mieszkają dwa demony: dobry Biały Geniusz (albus) i Czarny Geniusz (ater). Pierwszy sprzyja i nakłania do czynienia dobra, drugi - zła. Horacy uważał, że Geniusz jest jeden, ale potrafi się zmieniać z łagodnego i prawego w okrutnego i nikczemnego. Można przyjąć, że to nie Geniusz jest dwoisty, lecz mój do niego stosunek, moje czyny powodują, że bywa świetlisty lub ciemny. W sztuce romańskiej pojawiało się wyobrażenie dwóch Geniuszy: jeden z nich - alegoria życia - niósł płonącą pochodnię. Drugi - posłaniec śmierci - tłumił ją i gasił. Jeśli więc Geniusz jest moim życiem, które do mnie nie całkiem należy, staję się odpowiedzialny za to, za co odpowiadać nie umiem.
8. Odpowiednikiem Geniusza w tradycji chrześcijańskiej jest Anioł Stróż lub wyobrażenie dwoiste Anioła i Szatana. Jeden prowadzi człowieka ku zbawieniu, drugi - ku potępieniu. Agamben twierdzi, że najbardziej klarowny obraz Geniusza tkwi w irańskiej nauce o aniołach. Wedle niej narodzinom każdego człowieka patronuje anioł o imieniu Daena, przybierający postać przepięknej młodej dziewczyny. Każdy człowiek jest stworzony na jego (jej) podobieństwo i to on (ona) milcząco towarzyszy wszelkim chwilom życia. Twarz anioła się zmienia pod wpływem każdej myśli, słowa i uczynku. Tuż po zgonie anioł zbliża się do umarłego i dusza widzi jego twarz: w zależności od tego, jak zmarły żył, jeszcze piękniejszą lub spotworniałą. Anioł szepcze: "Jestem twoją Daeną, taką uczyniły mnie twoje myśli, słowa i uczynki". Oto zawrotne odwrócenie: moje życie rzeźbi obraz, na którego podobieństwo zostałem stworzony. Tworzę wraz z moim Geniuszem nieuchronnie to, czego nie stworzyłem. Sposób, w jaki żyję, to znaczy sposób, w jaki obchodzę się z aniołem Daena, wyznacza mój charakter i rysy jego twarzy. One odciskają się na mojej twarzy. W uśmiechu, w grymasach, w skurczu.
PRZEPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNCE Z FOTOGRAFII
1. Agamben: "Co mnie tak bardzo fascynuje w ulubionych fotografiach? Myślę, że tylko to i nic więcej: w pewnym sensie fotografia stanowi dla mnie miejsce Sądu Ostatecznego". Fotografia pokazuje świat w tym dniu. To nie ma niczego wspólnego z tematem fotografii: "Fotografie, które lubię, nie pokazują ani zdarzeń poważnych, ani sytuacji tragicznych. Nie, fotografia może ukazywać nieznaną twarz, jakiś przedmiot, dowolną sytuację". Na przykład Robert Capa, który - według Agambena - był flaneurem fotografii; on lubił włóczyć się bez celu i fotografować ot, tak sobie - bezinteresownie - to, co napotka. Dlatego właśnie "to, co napotkał" - twarze dwóch kobiet na przejażdżce rowerowej w Szkocji, wystawę paryskiego sklepu - stawiał pod sądem: Sądem Ostatecznym.
2. Daguerre naświetlał srebrną płytkę z okien swej pracowni. Na płytce utrwalił się obraz znany pod nazwą "Bulwar Świątyni" ("Boulevard du Temple"). To pierwszy dagerotyp, na którym pojawiła się sylwetka człowieka. Daguerre naświetlał płytkę w godzinach szczytu, a Bulwar Świątyni już onego czasu zaliczał się do najruchliwszych ulic Paryża, więc fotografię winien wypełniać tłum ludzi i powozów. Aparat Daguerre'a wymagał jednak długiego czasu naświetlania, a więc zastygnięcia fotografowanych osób, zwierząt lub przedmiotów w bezruchu. (Nadar sadzał swych modeli na krześle ze zmyślną podpórką na kark, bo musieli oni pozować długo i nieruchomo, zanim ich obraz wyrył się na płytce.) Z dagerotypu "Bulwar Świątyni" zniknął uliczny ruch. Tłum wyparował. Ani ludzi, ani koni, ani karoc, ani omnibusów. Nic, pustka, z wyjątkiem maleńkiej czarnej sylwetki na chodniku w lewym dolnym rogu fotografii. Sylwetka lekko unosi nogę. Dagerotyp utrwalił postać mężczyzny, który kazał sobie froterować trzewiki ulicznemu czyścibutowi. Mężczyzna stał wystarczająco długo nieruchomo, by przejść do wieczności. Daguerre utrwalił "moment wieczny". W nim skupia się historia kosmosu oraz moje, twoje - nasze tu-bycie.
3. Agamben: "Nie mogę sobie wyobrazić odpowiedniejszego obrazu Sądu Ostatecznego. Tłum ludzi, lepiej: ludzkość cała jest tu niewidzialnie obecna, ale przed Sądem staje tylko jedna, jedyna osoba: ten oto człowiek, a nie żaden inny. W jaki sposób Anioł Dnia Sądnego, który jest również aniołem fotografii, uchwycił, objął i unieśmiertelnił tego poszczególnego człowieka i jego osobne życie? W najbanalniejszym i w powszednim geście - w zastygnięciu, w trakcie czyszczenia trzewików. W chwili ostatecznej człowiek, każdy człowiek, zastygnie na zawsze w geście najbardziej intymnym i najbardziej powszednim. Dzięki fotografii ten gest nadaje sens całemu życiu. Zachowanie niemalże banalne i nieznaczące nabiera mocy i skupia w sobie całą egzystencję".
4. Gest i fotografia pozostają ze sobą w tajemniczym związku. Gest utrwalony na fotografii zawiera niezwykłą siłę - moc stwarzania świata na nowo, utrwala też obecność aniołów, które dzięki fotografii - świecą. Gest utrwalony na fotografii wzywa do lektury. Lektura gestu na fotografii musi być bardzo uważna, bo wiąże się z ryzykiem: gest utrwalony na fotografii zdradza, gdzie trafił lub gdzie trafi osoba gest wykonująca: do nieba czy do piekła. Piekło wyobrażam sobie jak Hades, którego wybrani mieszkańcy powtarzają te same gesty bez końca: Syzyf pcha kamień, Iksjon kręci się w kole, Danaidy wlewają wodę do beczek bez dna. Powtarzanie tych samych gestów przez wieczność nie jest jednak karą, ponieważ mieszkańców Hadesu nie dotknęło potępienie, przed którym drżą dusze chrześcijan. Agamben: "Powtarzanie oznacza tu apokatastasis, niekończące się podsumowywanie poszczególnej egzystencji". Cienie w Hadesie powtarzają bez końca gesty w pragnieniu odnalezienia sensu bycia. Ich ruch jest pozorny. Ten ruch zastyga na fotografii w nieruchomym wyzwaniu. "Dobry fotograf potrafi uchwycić eschatologiczny sens gestu".
5. Spośród setek fotografii z Sierpnia 1980 roku - na żadną z nich nie potrafię spoglądać bez wzruszenia i nie wyparuje ono ze mnie do końca moich dni - jedna posiada moc szczególną. Przedstawia twarz niemłodej kobiety stojącej przy słynnej bramie Stoczni Gdańskiej. Brama ukwiecona, ale wygląda niczym więzienna krata. Fotografia musiała powstać w chwili, kiedy jeszcze niczego nie widzieliśmy na pewno. Twarz kobiety jest spięta, ale z oczu promieniuje radość i spokój.
6. Mała dziewczynka wyciąga na fotografii rączkę i, szczęśliwa, pokazuje starszej siostrze wiewiórkę na gałązce klonu. Mała dziewczynka zastygła na fotografii w geście, który powtarza stworzenie świata. Kiedy spoglądam na tę fotografię, wierzę w apokatastasis: gest dziewczynki stwarza wiewiórkę, drzewo oraz cały świat na nowo, potwierdzając go jednocześnie w dotychczasowym istnieniu. Gest utrwalony na fotografii jest świadectwem najpełniejszej poezji, na jaką stać śmiertelnych. Gest utrwalony na fotografii jest śladem historycznym nie do wymazania, jednoznacznym "tak było" i "tak już zawsze będzie". Tego śladu nic nie zatrze. Gest utrwalony na fotografii ma moc istnienia w czasie bardziej teraźniejszym, bardziej przyszłym i bardziej przeszłym niż wszystkie czasy opisane przez "panów gramatyków".
7. Dziewczynka na innej fotografii. Rajtuzki bawełniane. Ufne spojrzenie gotowe przyjąć od innych krzywdy, tak jak przyjmuje się lody truskawkowe albo lalkę. Dziewczynka czegoś ode mnie wymaga. To wymaganie nie wiąże się z "teraz". Dziewczynka z fotografii milcząco prosi: "Nie skrzywdź mnie". Nawet gdybym nie wiedział, jak dziewczynka z fotografii się nazywa, jej ufność, jej prośba, jej twarz zobowiązują mnie do tego, bym nigdy jej imienia nie zapominał lub jej imię odszukał.
8. Agamben przypomniał uwagi Benjamina o fotografii Camerona Hilla. Fotografia przedstawia sprzedawczynię ryb. Fotograf nie znał jej imienia. Benjamin - też nie. Dlatego napisał, że nie jest w stanie znieść tego braku, że fotografia wymaga od niego, by on, patrzący, odnalazł zagubione imię, bo inaczej nie potrafi wytrzymać wzroku handlarki z fotografii, z szorstką rybą w spracowanych dłoniach.
Na wystawie fotogramów wywieszonych na płocie Ogrodu Luksemburskiego w Paryżu spotkałem się z uśmiechem tybetańskiego chłopca, wpatrzonego z nieziemskim zachwytem w kawałek prześwietlonego słońcem lodu. Chłopiec jest rozczochrany i cudownie szczęśliwy.
(Piszę, by poznać jego imię. W chwili mojej śmierci - to on spojrzy na mnie. I dziewczynka z fotografii oceni moje czyny i rozmowy. Obraz utrwalony na fotografii jest więcej niż obrazem: to subtelny pasaż między czułością i czytelnością, pomiędzy realnym i wytęsknionym, pomiędzy wspomnieniem i nadzieją.)
9. Teologowie chrześcijańscy zastanawiali się, w jakim stanie zmartwychwstaną ciała. Czy będą to ciała młode i sprawne, czy stare i schorowane. Dysputa trwała długo. Orygenes rozstrzygnął: zmartwychwstaną nie ciała cielesne, ale ich eidos. Eidos fotografii potwierdza geniusz Orygenesa oraz intuicje Rolanda Barthes'a. Fotografia sprzyja zmartwychwstaniu ciał w chwale. Camera lucida.
10. Agamben napisał w eseju "Sądny dzień": "Wiadomo, że Proust obsesyjnie uwielbiał fotografie i starał się uzyskiwać wszelkimi sposobami portrety osób, które kochał i podziwiał. Edgar Auber, jeden z kochanków Prousta, wysłał mu swoje zdjęcie w wieku dwudziestu dwóch lat z następującą dedykacją: Look at my face: my name is Might Have Been; I am also called No More, Too Late, Farewell (Spójrz mi w twarz. Nazywam się Mógłbym Być; zwą mnie także Nigdy Więcej, Za Późno, Żegnaj). Dedykacja jest oczywiście pretensjonalna, ale znakomicie oddaje intencję każdej fotografii: wyrażenia tego, co rzeczywiście było i co czeka, by nadejść powtórnie".
11. Kto wierzy, jak Miłosz, w apokatastasis, ten uwielbia fotografie, jak Proust.
12. Fotografia wymaga pracy pamięci. Kiedy nadejdzie ten dzień - Najwyższy Sędzia sprawdzi, spojrzawszy na fotografię, czy potrafiłem sprostać zadaniu ocalenia imion. I nie krzywdziłem bezbronnych.