Bogusław Kierc, "Po chwili". "Twórczość" styczeń 2006
Bogusław Kierc
PO CHWILI
[Tadeuszowi Borucie]
Po chwili, która mogła była być
ostatnią, w pełni lata, w pełni lat
pisanych mu (bo jednak tak cię widzą, jak
cię piszą; kim są ci widzący i
piszący? Aniołami? Dobrze - a
tak samo dobrze ludźmi pojętymi wszak
anielsko; z cienkopisem w palcach, czy
trzciną bądź innym narzędziem - to już
nie ma tutaj większego znaczenia dla snu
wiecznego) nic mu się nie śniło. Nic
śniło mu się tak, jakby leciał w dół
nieba, które tym niebem było pół na pół
z niebyciem (w cieniu olśnienia); to ni
sio ni owo przejęło płowość szmat
namiotu; z nich wypełznął nad morze i wiatr
wyrywał mu z rąk łachy, które zdjął;
był nagi - ściślej: w przezroczystych (tak
cię widzą niewidzialni - no to drugie "wszak")
anielskich szatach, ale i te jął
palić na min wzrok Ojca (choć Go brak
na plaży, dobrze wiemy, że to Ten, co Krzak
podpalił); teraz właśnie żłobi krzyż
na skórze śpiocha, nim ją zmieni w piach
miałki, na którym go przebudził strach.
Zaraz go zdmuchnie. Już go nie ma. Pisz:
czasem trzaskają puste lustra w snach,
gdy je całuje goły, cały w mgłach i łzach.