[Jarosław Mikołajewski Któraś rano. Świat Literacki, Warszawa 2005, ss. 78.]
kiedy pieścisz włosy naszej córki
tej która jest do mnie podobna jak kropla
skowycze we mnie dziecko
nabrzmiewa ci w brzuchu
i wychodzi z ciebie
żeby się tobą oblepić
Tak zaczyna się wiersz niebezpieczny, szesnasty tekst z tomu Któraś rano. I zaraz przychodzi myśl, że gdzieś już u Mikołajewskiego pojawiła się ta kropla; w innym kontekście, choć niepokojąco podobnym. I rzeczywiście, kiedy sięgam do Którzy mnie mają (Świat Literacki, Warszawa 2003), znajduję Krople wody na cmentarzu. Tam też rzecz była o podobieństwie, tyle że braci idących w deszczu na pogrzeb ojca.
nikt nie myślał o nich jak o chłopcach podobnych [...]
z jak różnych stron
krople ich twarzy
ściekły w jeden obraz
i domyślam się tylko
że ci którzy pamiętają ich ojca mówią teraz
jacy obaj podobni do niego
i domyślam się tylko że twarz ich ojca
jest teraz podobna do twarzy mojego
a ja do mojego brata że podobny [...]
jeden gruby drugi chudy
jeden duży drugi mały
jeden przystojny a drugi nie bardziej ode mnie
ale się spotkamy
wszystko się wyrówna
Te dwa wiersze z ostatnich tomów
Jarosława Mikołajewskiego wchodzą ze sobą w ścisłą relację, są jak części równania sprowadzonego do podstawowych, nieredukowalnych elementów. Ironiczne "wszystko się wyrówna" z Kropel wody na cmentarzu mówiło o niechcianym, przerażającym zrównaniu żywych w śmierci. O upodobnieniu niepodobnych za życia braci, wpisaniu się rysów własnego ojca w rysy ojca obcych ludzi przypadkowo spotkanych na cmentarzu. Tymczasem w wierszu niebezpiecznym za sprawą córki leżącej u boku żony, córki "podobnej do niego jak kropla", bohater czuje się znów dzieckiem, które "wgryza się w pierś i ssie z ciebie wszystko co twoje". Zapisane tu pragnienie, by wyjść z brzucha żony jako jej syn, czym jest innym, jeśli nie odwróceniem figury "wyrównywania do zmarłych" znanej z Kropel wody na cmentarzu? Identyczność jest przez Mikołajewskiego rozumiana jako powtórzenie; może ono być złowrogie i nieuniknione, nie-odwracalne, osuwające w śmierć (podobieństwo do ojca), może też jednak oznaczać ocalenie; odwrócenie wektora niszczycielskiego czasu (odnalezienie podobieństwa w córce). Dziecko zresztą wciąż ma w poezji Mikołajewskiego, jak w poprzednich jego książkach, niepewny status pośrednika między światami. Przykładem Sen z tomu Którzy mnie mają:
czemu z płaczem budzi się dziecko
które ma tylko pół roku
i widziało jedynie
wielkie płatki śniegu
jakie życie ma już za sobą
które ze snu je wyrywa
Możliwe, że małe dziecko przychodzące z zaświatów wie wszystko o Bogu; tym, o którego istnienie, jak wiemy, Mikołajewski nigdy nie był skłonny podjąć zakładu. W Kto ufa Panu, nie dozna zawodu czytamy:
kto ufa tobie
nie dozna niczego
bo ciebie nie ma
nie ma
nie ma
nie ma
Co ciekawe, w jednym z ostatnich tekstów Mikołajewskiego to właśnie dziecko staje się sprzymierzeńcem ciemnego, niepoznawalnego Boga. Ten dziwny pakt poeta opisał w bardzo prostym, wręcz szkicowym wierszu Koci łapci.
masz nos jak kartofel
masz nos jak pantofel
masz nos jak nietoperz
masz wzrok jak nietoperz
skąd Julka wie
że nietoperze nie mają oczu?
a może nie wie
tylko po nici języka
ktoś ją po omacku prowadzi?
lecz ten co prowadzi
sam czy ma oczy które widzą na przestrzał
czy jest nietoperzem
który lubi słuchać swojego imienia
w ustach dziecka?
Jak widać, Któraś rano jest zbiorem tekstów (poza kilkoma wyjątkami) jeszcze bardziej niż te z Którzy mnie mają powściągliwych. Autor stawia na skróty wyobraźni i eliptyczny język, na prostotę, lapidarność i paradoks. Zawierza kontrastowi, antytezie, decyduje się także na zabiegi, które odbierają stylowi cechy poetyckości. Będzie to m.in. stosowanie zwrotów tautologicznych czy polyptosis polegającej na powtarzaniu tego samego wyrazu w różnych przypadkach. Jej przykłady znajdziemy chociażby w Śmiertelnym końcu, gdzie poeta starał się o uzyskanie wrażenia "śmiertelnej" jednostajności:
dopiero po chwili zobaczyłem że w jej ciele
nie ma duszy bo wcale nie było jej ciała
oto sama dusza która stała się ciałem
Tworzywem tej poezji jest coraz częściej elipsa, pytanie i inwersja, a schemat składniowy zdania staje się znaczącym środkiem ekspresji. Syntaksa Mikołajewskiego bywa w najnowszych wierszach zgrzytliwa albo chropawa. Coś krępuje swobodne mówienie, nie dowierza dźwięczności, osuwa tekst w cień, twierdzi wręcz, że "nikt tu cię nie pyta o zdanie" (Wysłowione). Warstwa instrumentacyjna tych wierszy ulega widocznej redukcji.
Mimo pewnych zmian w poetyce (zmian, które zresztą zarysowały się już w poprzedniej książce), w tomie Któraś rano nie ma znaczącego odwrotu od poruszanych dotąd tematów. Mikołajewski znów opowiada o nieżyjącym ojcu i wbrew temu, co zdawał się twierdzić w roku 1998 (Mój dom przestały nawiedzać duchy), nie zaprzestaje rozmów ze zmarłymi. Jeśli szukać różnic, zwróćmy uwagę, że umarli w ostatniej książce Mikołajewskiego nie przedzierają się już przez sny żywych, wiodą raczej żywoty równoległe. W Pogróżkach mówi o nich poeta:
"bywa że nawet nie pogrożą palcem bywa że nie szast i nie prast". W Weselu, wierszu może najbliższym intonacją tekstom z Którzy mnie mają, autor, zdając którąś już relację z jednoczesnego dokonywania zapisów w "dzienniku" i "senniku", wraca do tematu "rozdwojenia w sobie":
rozmawiam z ludźmi i rozmawiam z duchami [...]
i jedni drugich poznać nie mogą
jak gdyby byli rodzinami
pana młodego i panny młodej
gorzko gorzko
Nie ma w tym tomie chyba tekstu, w którym Mikołajewski nie określałby się jako "syjamski bliźniak umarłych". To właśnie w tej książce pojawia się figura ziemi mówiącej: "zejdź a będę ciepła i miękka jak puch" (Pomiędzy ziemią a niebem) i to tę właśnie książkę poeta opatrzył tak szczególnym tytułem (któraś rano czy któraś rana?), przywodzącym na myśl dawny jego wiersz o goleniu się we śnie maszynką zmarłego ojca i przebudzeniu z zacięciem na wardze (Kontrabanda).
Relacje ze snów zajmują tu wiele miejsca (Wyraz nad wyraz, Trumna z papieru). Wydawać by się mogło, że właśnie Trumna z papieru, rzecz o śnie, w którym ojca trzeba pochować powtórnie, w trumnie z kartonu sklejonej gumą arabską, to ostatnie już zdanie rachunku i zarazem raportu z tej śmierci, intelektualny i emocjonalny punkt ciężkości całego zbioru. Poeta, lakonicznie opisując, jak usiłował wnieść trumnę przez drzwi obrotowe, zauważa:
"po raz pierwszy oddając ciężar poczułem się nie cięższy lecz lżejszy". Ale już dziewięć stron później umieszcza znamienny tekst Na skrzyżowaniu sondy z warkoczem komety:
Agencje podały
że amerykańska sonda kosmiczna
przecięła właśnie warkocz komety
i przesłała stamtąd zdjęcia zdumiewające [...]
pytam
czy na zdjęciach tych w kolejce roześmianych szaleńców
jest Mikołajewski Jan
lat 67
wzrost wysoki
wzrok szary [...]
pytam stanowczo
gotowy na konfrontację i wymianę fotografii
A zatem rozrachunek jest jednak złudzeniem, nie może być mowy o kropce nad i; co najwyżej o kropli, która desygnuje u Mikołajewskiego, jak już wiemy, powtórzenie. Na skrzyżowaniu sondy z warkoczem komety to jeden z najbardziej dotkliwych zapisów nieobecności ojca, pełen rezygnacji, dorównujący Materacowi, Kontrabandzie czy Zbitym szklankom. I nie można mieć wątpliwości; bezlitośnie odbiera on Trumnie z papieru jej konsolacyjny charakter.
W ostatniej książce Mikołajewskiego coraz mniej już miejsca na sojusz żywych i umarłych. Poeta, inicjując zbiór wierszy tekstem Ars moriendi, nie przedstawia się, jak w poprzednich tomach, jako depozytariusz trudnego paktu między światami. Bowiem "nikt nie może dwóm panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi" (Mat., 6, 24). Mikołajewski z książki na książkę coraz silniej artykułuje potrzebę opowiedzenia się po jednej ze stron. Po stronie którejś rano albo którejś rany.
Joanna Wajs © by "Twórczość" 2006 | |