[
Kazimierz Hoffman: A-dur. Biblioteka "Toposu", t. 32, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2007, ss. 56.]
Kiedy czytam wiersze
Kazimierza Hoffmana - i te stare, i te nowe - nieodmiennie mam wrażenie, że poeta nie pisze wszystkiego, co mógłby napisać, nie mówi wszystkiego, co chciałby powiedzieć. Zmagając się od pół wieku z materią języka, wie, że lepiej powiedzieć o jedno słowo za mało niż za dużo. Mówi zatem, pisze, z rozwagą, a więc ważąc poszczególne słowa, związki między słowami, ważąc zdania. Bywa, że milczy. Milczy nie dlatego, że nie ma nic do powiedzenia, ale dlatego, że nie chce czegoś wypowiedzieć. Kiedy poeta milczy, to słychać. Bo przecież poeta milcząc, mówi. Do kogo mówi? Do siebie. Co mówi? Na przykład:
"nim ujmiesz rzecz, zważ" (Z nagrań dla N.). Przepowiada sobie, jak to poeta, czym jest sztuka poetycka.
To, o czym Kazimierz Hoffman mówi, jest tak samo ważne, jak to, o czym milczy. W jego wierszach ważne jest i to, co zapisane, i to, co niezapisane, czyli to, co poeta przemilczał, o czym milczał, przy jakiej okazji zamilkł. Ważne jest każde słowo, ale również światło między słowami i między wersami.
Poeta mówi zgodnie z rytmem własnego oddechu, to oddech dyktuje rytm wiersza. Poeta, nie spiesząc się, zapisuje słowa układające się w wersy, zapisuje wersy układające się w wiersz. Poeta pisząc, jednocześnie maluje i komponuje. Stosuje druk prosty, ale także rozstrzelony, ale także pochylony. Zastanawia się przy tym, czy za każdym razem słowa znaczą to samo i tyle samo. Pyta o granice wypowiedzi poetyckiej, o granice języka czy raczej - granice mowy, o przyczynę
"suchości / języka, uwiądu mowy" (Wiersz). Konsekwentnie nicuje strukturę słowa, języka, mowy.
Większość (dwie trzecie!) wierszy, składających się na zbiór A-dur, zaczyna się małą literą. Nie dość tego - wiersze zaczynają się w połowie zdania. Jakby poeta najpierw mówił w myślach, do siebie, mówił milcząc, a w pewnym momencie - w połowie zdania właśnie - zaczynał, ni stąd, ni zowąd, mówić głośno. Poeta myśli wierszem. Być poetą, znaczy żyć w myślach, sam na sam ze swoimi myślami, tymi wypowiedzianymi i tymi na głos niewypowiedzianymi. Być poetą, znaczy być samotnym, zarówno wobec ludzi i siebie samego, jak i wobec języka, w którym się myśli i mówi. Samotność jest funkcją poezji, szerzej - literatury. Skoro poezja jest darem, darem jest także samotność.
Tak, mniej więcej, brzmi przesłanie wiersza otwierającego A-dur, zatytułowanego Pisarstwo. Sąsiaduje z nim wiersz bez tytułu, zaczynający się słowami
"Wspaniała zieleń, ciężka od / czerni". Wiele na to wskazuje, że to jeden z najważniejszych utworów w dorobku pisarza, być może stanowiący klucz do jego twórczości. Znalazł się mniej więcej w połowie, niemal w samym środku, wyboru jego liryki Przenikanie (1996). Co ciekawe, wertując Przenikanie, zauważymy, że zacytowane powyżej sformułowanie powtarza się kilkadziesiąt stronic dalej, w wierszu Z poetyki snu, zainspirowanym malarstwem Włodzimierza Łajminga. Uwaga ta jest o tyle istotna, że poezja Hoffmana nie od dzisiaj koresponduje z twórczością nie tylko innych poetów, lecz także - może nawet przede wszystkim - malarzy, z którymi wiąże go bądź wiązała wieloletnia przyjaźń. Żeby nie być gołosłownym, wystarczy wymienić nazwiska Kazimierza Jułgi, Mariana Danielewicza, Leona Romanowa, a także Edmunda Kapłońskiego, mistrza intarsji, przywołanych wprost w A-dur. Na marginesie dodam, że frazę tę, w wersji
"Wspaniała zieleń, ciężka od czerni", poeta zapisał wcześniej w impresji "Dalekie, bliskie", poświęconej obrazowi Łajminga Brama z 1983 roku, zamieszczonej w zbiorze szkiców o plastyce "Przy obrazie" (1998). Znamienne, że metafora "ciężka czerń" pojawia się teraz w utworze Wdzydze Kiszewskie według Mariana Danielewicza. Słowo czerń znalazło się również w tytule wiersza opisującego malarstwo niewymienionego z nazwiska artysty, istotą tego malarstwa, jego sednem jest - ano właśnie - brak czerni.
Cóż ważnego mówi poeta w tym wierszu? Że aby namalować obraz, trzeba umieć patrzeć - to raz, dwa - że natura stoi ponad kulturą. Sztuka, wszelka sztuka, bierze się z przyrody, z obserwacji świata rozciągającego się dokoła nas. Artysta najpierw widzi, dopiero potem maluje, pisze, komponuje. Albo inaczej: najpierw żyje, potem tworzy. Podmiot wiersza o incipicie "Wspaniała zieleń..." mówi wręcz - zapewne o sobie samym - że "zapisze potem". Nie ma co udawać, że jest inaczej, żyje się najpierw, przede wszystkim się żyje. Zresztą, jak twierdzi w wierszu Czerń śmiertelnie chory malarz:
"czerń / na pędzlu a czerń w d o z n a n i u to nie to samo". Czytając tę konstatację, nie mam wątpliwości, że Kazimierz Hoffman to poeta, który pisze tak, jak żyje, tylko i wyłącznie, tylko i aż. Wszak gdy napisze to, do napisania czego został powołany, wyznaje:
"A teraz powracam, po interwale zapytań / i wiary, tam skąd wyszedłem, ku sercu natury" (Aiken). Poeta wychodzi od obserwacji rzeczywistości i do niej powraca.
Kolor zielony - a więc ulubiony kolor poety - to kolor natury, która nieustannie "zazielenia" królującą wokół rzeczywistość. Zieleń jest funkcją natury. Poetę interesuje, czym jest zieleń, w jaki sposób jest, co decyduje, że jest tym, czym jest; interesuje go i zieleń, i "z i e l e ń" (Ucello Kapłońskiego). Interesuje go również różnica pomiędzy nic a "Nic" (N) oraz między nic a "n i c" (
+++ "pamięta dobrze"), niewidzialna granica pomiędzy tym, co zwykłe, a tym, co niezwykłe. Świat jest. Nic ponadto:
"na pozór / nic" (Beckett, Tybinga),
"Na pozór // nic. A jednak" (Owoc). Interesuje go to, co z pozoru nie jest tym, czy w rzeczy samej jest; to, na co nikt, poza nim, nie zwróci uwagi.
Świat według poety to
"forma // w ruchu" (Beckett, Tybinga). Ruch okazuje się stanem świata. Byt
"jest / w ruchu" (Nad ósmą elegią), do takiego wniosku dochodzi Hoffman, czytając Elegie duinejskie Rilkego. Człowiek nie ogarnia - ani zmysłami, ani umysłem - wszystkiego tego, co go otacza i zewsząd atakuje, wszystkich barw i dźwięków, zapachów i smaków. Nie ogarnia, nie pojmuje. Tym natomiast, co jest w stanie ogarnąć, nad czym jest w stanie zapanować, są
"chwile tylko", ale też każda z tych chwil, w której kolorowy motyl ląduje na stole, szczygieł otrzepuje skrzydła (Pięć napomknień), para kruków przelatuje nad linią borów (Dla Sławka), opada płatek śniegu (Bory w grudniu), pies uważnie patrzy ci w oczy (Bokser warujący), ty zaś widzisz drogę, wędrowca i linię horyzontu (Leon), to właśnie "dar" (
+++ "chwile tylko"). To, czym jest dar, objawia się właśnie w "błysku", po którym zostaje tajemnica, coś niewypowiedzianego i niepochwytnego (Powidok), objawia się, powiedzmy, w
"momencie, kiedy klon gubi / dwa kolejne liście" (Freiburg jesienią). Koniec końców,
Kazimierz Hoffman w wierszu pod tytułem - nomen omen - Dar zgadza się z tym, kto:
powie: poemat sławi
świętość
właśnie: Heilige
słowo nie z tej ziemi przecie,
a raczej z darów Nieba. Dar.
Poeta mówi, poeta rozmawia. Jak się wcześniej rzekło z malarzami, ale nie tylko, także z filozofami, takimi jak Epiktet, Leibniz, Schelling, Heidegger, Lèvinas, Gadamer, Weil, de Chardin, cytowanymi wprost lub nie wprost w A-dur. Rozmawia także z innymi poetami, takimi jak Friedrich Hölderlin, Reiner Maria Rilke i Conrad Aiken,
Cyprian Kamil Norwid i
Tadeusz Różewicz. Zwłaszcza z Różewiczem rozmawia i spiera się od dawna. Myślę o utworze tytułowym zbioru Stary człowiek przed Poematem (1999), o Wadze z arkusza poetyckiego Dziesięć prób tematu: poeta, wiersz (2001), o wierszu Glosa z tomu Drogą (2004), wreszcie o utworach ze zbioru A-dur, wcześniej już tutaj cytowanych: N oraz Z nagrań dla N. W tym pierwszym Hoffman analizuje koncepcję Różewicza na temat nicości, na temat nic, czy też Nic, w tym drugim przedmiotem refleksji ustanawia myśl zawartą przez autora Wyjścia w wierszu
+++ ("Dostojewski mówił..."):
"ten Człowiek / syn boży / jeśli umarł // zmartwychwstaje / o świcie każdego dnia / w każdym / kto go naśladuje". Poeta, jak przekonująco twierdzi, znajduje u drugiego poety
"d o w ó d wiary" i tym dowodem krzepi siebie samego, krzepi swoją wiarę-niewiarę.
Szukając tego, czego znaleźć nie sposób, Kazimierz Hoffman znajduje jednak wiele odpowiedzi na pytania, które stawia sobie każdego dnia, od nowa. Zdaje się na łaskę losu (
+++ "pamięta dobrze..."), na to wszystko, co codziennie przynosi życie, zmaga się z
"arytmią / materii" (A-dur), z materią języka, w którym pracuje, tworzy. Poeta mówi, lecz nie ciągle, zaledwie od czasu do czasu. Jego rolą jest mówić, do czego przyznaje się w Wierszu:
mówić, nie
skomleć
mówić
i z okiem
na kunszt
bo ciągle jeszcze chodzi o formę.
Język liryki Kazimierza Hofmana nie poddaje się zbyt łatwo językowi krytycznoliterackiego opisu. Nie raz i nie dwa złapałem się na myśli, że rzecz być może w tym, iż poeta w poszczególnych wierszach samego siebie komentuje, reinterpretuje, dyskutuje z samym sobą, z tym młodszym sobą, oczywiście. Tym samym zmusza czytelnika do ponownej lektury. Trzeba jednak mieć nieustannie na uwadze fakt, że poeta czasem zaciera ślady, zostawia fałszywe tropy, jakby w ten sposób chciał zgubić pogoń za sobą, jakby chciał wyprowadzić czytelnika głęboko w las, w Bory Tucholskie na przykład. Wszak nie od dzisiaj jego poezja jest skomplikowana pod względem intelektualnym, wymagająca od odbiorcy zarówno żywej wyobraźni, jak i żywego umysłu, czego znakomitym przykładem doskonale puentujący to, o czym poeta powiedział, gdy mówił w tonacji A-dur, króciutki wiersz zatytułowany We wszystkim:
zmienny, niepochwytny wręcz,
a przecież we wszystkim co daje
jest.
Kazimierz Hoffman to poeta, który nie zapisuje wszystkiego, co pomyśli, w jego wierszach jest mniej słów, niż być powinno, niż mogłoby być. Mówi mniej, niż chcielibyśmy usłyszeć, a mimo tego mówi więcej, niż usłyszeć jesteśmy w stanie.
Janusz Drzewucki
© by "Twórczość" 2007