Odchodzą już do lamusa stare metody pracy naukowej. Nie tylko leksykografowie mają coraz większe zaplecze techniczne ułatwiające zbieranie haseł, definicji i przykładów. W zwykłym edytorze Word mamy funkcję porządkowania wyrazów według alfabetu. Nie umiemy już sobie wyobrazić pracy bez użycia komputera i nowoczesnych programów edytorskich. A co, kiedy braknie prądu albo komputer zwyczajnie "zawiesi się"? Zawsze w takiej sytuacji przychodzi mi na myśl autor pierwszego Słownika języka polskiego Samuel Bogumił Linde, który materiały do swego sześciotomowego dzieła, opartego na źródłach z XVI-XVIII wieku, woził w walizkach wypełnionych fiszkami. Mrówcza praca, której nie potrafimy sobie wyobrazić, to domena tzw. ludzi instytucji. Do nich należy również Jan Miodek, autor wydanej w tym roku książki Słowo jest w człowieku, której podtytuł informuje o funkcji użytkowej publikacji - "Poradnik językowy".
Profesor Jan Miodek w powszechnej świadomości - nie tylko telewizyjnej publiczności - występuje jako "wyrocznia" do spraw językowych. Miodek to autorytet, który pozostał człowiekiem, potrafi się przyznać do popełniania błędów, okazuje zdumienie, zaciekawienie czy zażenowanie, słysząc bądź czytając przykłady naszych "słów na wolności".
Jego najnowsza książka jest w wielu miejscach publiczną odpowiedzią na pytania "Korespondentów", którzy przysyłają do znawcy listy z pytaniami, własnymi spostrzeżeniami czy obawami. Jest również quasi-pamiętnikiem czy dziennikiem naukowca, który inspirowany zdarzeniami z własnego życia, komentuje leksykalne, słowotwórcze, fleksyjne, składniowe czy interpunkcyjne potknięcia i błędy rodaków. Słowo jest w człowieku w sześciu rozdziałach zbiera teksty, które były wcześniej publikowane m.in. w "Słowie Polskim. Gazecie Wrocławskiej", "Dzienniku Zachodnim" i miesięczniku "Śląsk". Sam autor sugeruje, że jego najnowsza książka to efekt fascynacji zmianami językowymi po 1989 roku. Stąd dużo uwagi poświęca nowym wyrazom, które wypierają stare (np. design - projekt) czy w związku ze zmianami zachodzącymi w kulturze rozszerzają znaczenia (np. kontrola - controlling). Miodek wyznaje bowiem zasadę, że polszczyzna kształtowana jest w głównej mierze przez zmiany cywilizacyjne, rozwój techniczny i przez wpływy innych języków. Podkreśla dominującą rolę angielszczyzny, która tak jak średniowieczna łacina czy język francuski w XVIII wieku, modeluje język polski. Badacz podaje przykłady, gdzie wpływ języka angielskiego jest niezbędny i gdzie - pewnie "przez naszą mentalność" - prowadzi on do językowej przesady, braku logiki albo groteskowości. Łacińskim signum temporis tłumaczy wiele zjawisk i procesów w polszczyźnie. Nie można jednak dać się zwariować i przyjmować bezrefleksyjnie wszystkie nowości, bo przez to nasz język ubożeje, traci walory artystyczne czy - jeśli tak można powiedzieć - historyczne. Z książki Miodka można wysnuć jeszcze wniosek, związany z formułą Sapira: "Kto mówi tak jak my, jest jednym z nas", że nadmierny wpływ głównego języka Unii Europejskiej na polszczyznę jest spowodowany chęcią asymilacji, wniknięcia w struktury członkowskie i zatarcia różnic miedzy dawnymi blokami - wschodnim a zachodnim. Mam nadzieję, że nie doprowadzi to do daleko idących zmian w poczuciu tożsamości narodowej, szczególnie najmłodszych Polaków, bo jak mówi tytuł omawianej książki, "słowo jest w człowieku", kształtuje jego językowy obraz świata, a więc i świadomość odrębności bądź przynależności, w tym także etnicznej.
Za "psucie" języka Jan Miodek obwinia przede wszystkim media, forujące prymitywne, prostackie zachowania gwiazd show-biznesu (np. Doda i jurorzy programu "Idol") oraz polityków, którzy z kolei tworzą "kapitalistyczną" nowomowę. Media - czytamy -
"są światem stylistyczno-językowej przesady", dlatego profesor apeluje m.in. o umiar w posługiwaniu się formami o silnym nacechowaniu emocjonalnym (np. uwielbiać, rzeźnia, masakra) oraz napomina dziennikarzy, by ograniczali użycie nowych, pochodzących z języka angielskiego słów i zwrotów (np. target, scoop). Miodek jest dyplomatą, nie pisze wprost o tym, że poziom naszych elit politycznych sięgnął dna, ale daje nam to do zrozumienia, pokazując wielokrotnie przykłady braku kultury i wykształcenia, bo przecież każdy polityk potrafi dziś powiedzieć co najwyżej "nie mam na ten temat wiedzy".
Krótkie szkice Miodka, przybierające często formę felietonową, bywają dowcipną, acz wnikliwą lekcją poprawności językowej. Punktem wyjścia do rozważań może być zwrot, wyraz, zdanie zasłyszane na przykład w pociągu czy w telewizji albo przeczytane w prasie codziennej. "Na dzień dzisiejszy", "generalnie", "wybór opcji", "wysoka jakość", "kibelek" - to tylko nieliczne zwroty, na które wyczula nas autor Poradnika językowego. Miodek chciałby bowiem, aby nasz język był nie tylko poprawny, ale także bogaty - pełen synonimów, metaforycznych znaczeń. Sam nie uprawia "narzekanistyki", lecz pokazuje rozwiązania formalne, podaje wyrażenia synonimiczne, przykłady z literatury pięknej bądź najnowszych słowników, jednocześnie doceniając pracę swoich kolegów po fachu - między innymi Jerzego Bralczyka, Heleny Synowiec, Elżbiety Mańczak-Wohlfeld.
Pisanie recenzji z książki wybitnego specjalisty w dziedzinie językoznawstwa rodzi pytanie, ile błędów i potencjalnych przykładów do następnej edycji Poradnika językowego może dostarczyć mój tekst. Niemniej jednak jest to książka warta podjęcia tego ryzyka, bo warto znać, a przede wszystkim stosować jej zalecenia w praktyce. Przystępnie, z humorem powinna być prowadzona każda lekcja, kto nie był na wykładach profesora, musi zatem konieczne przeczytać Słowo jest w człowieku, tym bardziej że profesor zdradza, za co studentom stawia na egzaminie ocenę niedostateczną.
Edyta Antoniak
© by "Twórczość" 2007