[Krzysztof Juszczak Koguci kamień. BAOBAB, Warszawa 2006, ss. 188.]
Na rewersie okładki dość nietypowa (bez dat) nota o autorze:
"Krzysztof Juszczak - absolwent Kierunku Dziennikarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Ogrodnik w Teksasie, kafelkarz w Paryżu, żniwiarz tulipanowy w Holandii, portier generalny w londyńskim hotelu Adria. Pracę dziennikarską zaczynał jako reporter działu kultury 'Kuriera Polskiego'. Później jeden z liderów grupy, która w 1986 r. powołała do życia Teleexpress TVP. Dyrektor kreatywny w międzynarodowych agencjach reklamowych. [...] Twórca filmów dokumentalnych, reportaży, programów telewizyjnych i scenariuszy wielkich widowisk estradowych. Autor opowiadań [...]. 'Koguci kamień' to jego debiut powieściowy".
Z cytowanych fragmentów wynika, że Krzysztof Juszczak ma bogaty życiorys. Bardzo bogaty jak na młodego jeszcze człowieka. Próbował wielu zawodów i sposobów na życie. Nie obawiał się nagłych przekwalifikowań. Nie dał się zaszufladkować w jakiejś specjalności. Zapewne mógłby napisać niejedną powieść o niejednym etapie swojej burzliwej egzystencji. Mógłby sypać anegdotami i relacjonować niewiarygodne przygody człowieka myślącego i działającego. A jednak na debiut powieściowy wybrał garść wspomnień z dzieciństwa, z jednych tylko wakacji w Mogielnicy, które jako jedenastolatek spędził wraz z bratem u dziadków. I tym wyborem oraz towarzyszącą nocie fotografią roześmianego chłopczyka niejako unieważnił albo odsunął na drugi plan wszystko, co się wydarzyło po tych pamiętnych wakacjach. Jakby chciał utrwalić moment przełomowy, absolutnie najważniejszy, którego dalsze wypadki życiowe były już tylko konsekwencją.
Nie wiem, czy taka interpretacja jest zgodna z zamierzeniami autora. Ale możliwość jej przywołania wydaje mi się czymś niesłychanie urokliwym, bo dzięki niej da się potraktować Koguci kamień jak udaną próbę zatrzymania w czasie momentu zwrotnego, po przeżyciu którego dziecko staje się chłopcem i wraca do miasta odmienione, choć samo jeszcze o tym nie wie. Z pozoru ten punkt nie różni się od innych wakacji u dziadków, a jednak po latach dorosły już narrator napisze:
"To było pamiętne lato! Nigdy przedtem ani nigdy potem na przedmieściu Mogielnicy Górkach nie zdarzyło się w czasie jednych wakacji tak wiele".
A także:
"Mogielnickie wspomnienia... Mam na nie swój sposób, wiem, jak je przywołać. Robię to tak: siadam koło moździerzy, żelazka z kominem i innych skarbów, po czym zapalam naftową lampę dziadków. [...] Mogielnickie wspomnienia zlatują się w takie wieczory jak ćmy do lampy. Co chwila umiejętnie skręcam knot, żeby nie opaliły sobie skrzydeł...".
Pamiętnego lata rzeczywiście wydarzyło się na Górkach bardzo wiele. Mały bohater zakochał się po raz pierwszy - i to z wzajemnością - a nawet zakosztował pocałunków. W chałupie dziadków odbyło się wielkie malowanie z wystawianiem mebli na podwórze, ciotka Magda zaręczyła się wreszcie z upartym adoratorem, a kuzyn Bogdan przerwał naukę i zaczął pracę w cegielni. Poza tym spaliła się stodoła, przeszło kilka burz, klarnecista wygrywał swoje symfonie na wiśni... Można by długo wymieniać, zwłaszcza że opowiadania z tych wyjątkowych wakacji przeplatane są licznymi dygresjami, nawiązaniami, dodatkami... Ale nie w tym rzecz. Książkę Juszczaka trudno nazwać powieścią. To raczej garść wspomnień właśnie. Związek między nimi jest zbyt ścisły, by uznać Koguci kamień za zbiór opowiadań, ale i konsekwentnej chronologii z wyraźnym łańcuszkiem przyczyn i skutków też w nim brakuje. Nie chodzi bowiem o rzetelną fabułę. Do mogielnickiej lampy ćmy przeszłości przylatują bez żadnego porządku i hierarchii ważności. Mimo to, a może właśnie dlatego, tkają niezwykłą, magiczną atmosferę tamtych chwil. Nieważne, ile naprawdę wydarzeń zarejestrowała pamięć bohatera, przekonanego o wyjątkowości tych jedynych wakacji. Liczy się jakość, smak tego szczególnego, niepowtarzalnego czasu, który dane nam jest przeżyć raz w życiu i choćby później zatarły go atrakcje o wiele potężniejsze - on i tak pozostanie wyjątkowy i będziemy mogli powiedzieć: od tego się wszystko zaczęło...
Klimat przekraczania progu dojrzałości udaje się Juszczakowi wyczarować po mistrzowsku. Koguci kamień pełen jest obrazów i opowieści zwyczajnych, codziennych, takich, jakich bohaterami bywamy wszyscy. Wcale nie wydają się gorsze od dalekich podróży i mrożących krew w żyłach niebezpieczeństw. A przecież składają się na jedyną i niepowtarzalną historię czyjegoś życia, opowieść z gatunku "Był raz sobie...". Więc na przykład:
"A było to tak, że któregoś dnia bawiliśmy się w Dziki Zachód. Dookoła spękana ziemia, głębokie doły wyrobisk, jeżdżą wózki po wąziutkich torach w górę z gliną i w dół na pusto. Poczuliśmy się jak właściciele kopalni złota".
Albo:
"Nie spałem dłużej niż godzinę, kiedy nagle obudziły mnie dziwne głośne dźwięki. Przez otwarte na oścież okno od strony ogródka frunęła do pokoju jakaś skoczna melodia. Poderwałem się z łóżka i na palcach podbiegłem do okna - na mojej ulubionej gałęzi starej wiśni siedział Karpiński i grał na klarnecie".
Czy też:
"Wolną ręką otwieram ciężką klapę od strychu i ostrożnie zaglądam do środka. Zawsze w dzień jest tu półmrok, ale dziś przez tę pogodę zrobiło się jeszcze ciemniej. Trochę tu strasznie - czuję jak po plecach przelatują mi dreszcze. W nos wpada ciepły zapach smoły, kurzu i starego żyta. [...] Co chwila potykam się o jakieś pudła, szmaty i żelastwo, zahaczam głową o stare, nienoszone od lat kapoty. [...] Właśnie w tamtym kącie wiszą sznury na pranie. Tam też jest nasz Skarbiec...".
Rzecz w tym, że zdarzenia zwyczajne i codzienne w doświadczeniu bohatera i czytelnika stają się częścią baśni, nabierają mocy tajemniczej i jedynej w swoim rodzaju. Czy to dlatego, że pod piórem debiutującego pisarza nieoczekiwanie pojawia się dawny świat, w którym dzieci jeszcze umiały wyobrażać sobie przestrzeń zabawy i na poczekaniu improwizować jej dalszy ciąg, zamiast konsumować gotowe programy z komputera? Bez tej magii, umiejętności zaczarowania rzeczywistości w taki sposób, by na pozór nic nie znaczące wydarzenie zamieniło się we wróżbę na całe życie, książka Juszczaka byłaby jeszcze tylko jedną więcej propozycją lektury wspomnień. Ale jego bohater zatrzymuje nas swoją opowieścią na granicy: po jednej jej stronie jest zwyczajność dorosłości, po drugiej strychy skrywające niezwykłe skarby, tereny cegielni przekształcające się na zawołanie w kopalnie złota i wiśniowe gałęzie zamienione w sale koncertowe, prozaiczne zapomnienia babci, która jeszcze przed wojną schowała w skrzyni na strychu malutki kuferek i na śmierć o nim zapomniała, klarneciści wracający z nocnego pijaństwa czy dziadkowy gniew za niedozwolone zabawy wagonikami wożącymi glinę... Przez jakiś czas można tę granicę przekraczać wiele razy - tam i z powrotem, aż w końcu, nie zdając sobie z tego sprawy, pozostajemy na zawsze po stronie zwyczajności i tylko stara lampa naftowa oraz zlatujące się do niej ćmy uświadamiają nam, że kiedyś mieliśmy także dostęp do tej drugiej rzeczywistości, teraz bezpowrotnie utraconej. Bezpowrotnie? Przecież literatura potrafi jednak odzyskać czarowną przeszłość wraz z cudownie dziwnym albo dziwnie cudownym sposobem myślenia o niej.
Najbardziej wymownym znakiem takiego odzyskiwania jest tytułowy "koguci kamień". Według ludowej legendy kamyk rzucony ludzką ręką w orną ziemię "zasadza się" na polu i rośnie jak pęczniejąca dynia. Bohater w tę opowieść nie wierzył. Ale namówiony przez ukochaną Hanię (czy to pierwsza miłość ma taką moc?), cisnął wieczorem na pole niewielki kamyk, a rankiem znalazł pokaźny głaz. Dorosły narrator ani przez chwilę nie próbuje wytłumaczyć czy choćby interpretować tego zdarzenia. W kręgu naftowej lampy godzi się na powrót w dzieciństwo - wraz z jego wiarą, tajemnicami i pewnością silniejszą niż naukowe dowody.
Krzysztof Juszczak napisał piękną książkę. Zapewne każdy z nas zna taką opowieść o własnym życiu. Nie każdy jednak potrafi odmalować ją słowem, by zatrzymała się na granicy czasu, w krainie baśni, do której tylko wtajemniczeni mają wstęp. Na szczęście literatura wciąż istnieje. Dzięki temu wszyscy - raz na jakiś czas - przekraczamy próg tajemnicy...
Agnieszka Czachowska
© by "Twórczość" 2007