1.
Czytając wiersze
Janusza Szubera, mamy piękne złudzenie wędrowania w towarzystwie poety po jego rodzinnej ziemi: po Sanoku i okolicach, po Bieszczadach Z tym, że są to wędrówki nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie. W wierszach poeta ocala świat, którego już nie ma.
W poezji i dzięki poezji Szuber przywołuje do życia raz jeszcze to wszystko, co przeżył i co zapamiętał: dzieciństwo i szkołę, młodzieńcze fascynacje sztuką i nauką, ówczesne dylematy światopoglądowe, religijne i filozoficzne, które miały go w przyszłości określić i jako człowieka, i jako twórcę. I określiły. W utrzymanych nierzadko w poetyce gawędy wierszach dokonuje rekonstrukcji rozpadającego się w mrokach przeszłości świata, w którym żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi, katolicy, prawosławni i starozakonni, w którym nieopodal stały kościół, cerkiew i synagoga.
2.
Samorodnej i samoistnej liryce Janusza Szubera od samego początku towarzyszy ekscytująca legenda. Poeta urodził się w roku 1948, jest więc rówieśnikiem Stanisława Stabry, najmłodszego z poetów Nowej Fali. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Nie osiadł jednak w stolicy, lecz wrócił do Sanoka. Przez długie lata pisał do szuflady. Nie zabiegał o publikację swoich utworów, ciągle nad nimi pracował, poprawiał je, cyzelował. W pewnym momencie zdecydował jednak, że teksty te powinny ujrzeć światło dzienne. W roku 1995 opublikował dwa zbiorki Paradne ubranko i inne wiersze oraz Apokryfy i epitafia sanockie, w roku 1996 trzy tomiki: Pan Dymiącego Zwierciadła, Gorzkie prowincje i Srebrnopióre ogrody. Wszystkie książki wydał własnym sumptem, przy finansowym wsparciu krewnej z Norwegii. Od lat walczył z ciężką chorobą reumatyczną, która spowodowała, że wiele czasu spędził w szpitalach, a ostatecznie przykuła go do wózka inwalidzkiego. W jego tekstach nie ma jednak utyskiwania na zły los, nie znajdziemy tu słowa przekleństwa. Wiersze Szubera - zaryzykuję taką tezę - to wiersze człowieka szczęśliwego, żyjącego pełną piersią.
W wierszach tych opisuje urodę Otrytu, muzykę ostatnich galicyjskich klezmerów, opuszczone, zapomniane dworki. Także przedwojenne pocztówki i zdjęcia - zapewne przechowywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Mamy tu wizjonerskie opisy wystawionych w sanockich muzeach portretów trumiennych, ikon Stefana Dzengałowy, obrazów
Fryderyka Pautscha i
Zdzisława Beksińskiego (a jakże, sanoczanina!), trawestacje popularnych w regionie podań i przypowieści, mających niekiedy pokrycie w historii. Przestrzegałbym jednak przed nazywaniem Szubera poetą regionalnym, opisując bowiem swoje miasto, jego niepowtarzalny charakter i klimat, genius loci, postępuje tak, jakby opisywał cały świat. Tym samym kroczy śladem wielkich poetów przeszłości. Nieprzypadkowo przecież, w wydanym w 1997 roku zbiorze Śniąc siebie w obcym domu, otwarcie i nieustannie dokonuje nobilitacji życia w małym prowincjonalnym miasteczku, które w jego wyobraźni leży w samym środku świata. Jak twierdzi w wierszu Tu wszystko:
[...] tu wszystko,
Mimo pustki ciągnącej się kilometrami, jałowej, niczyjej,
Po brzegi szczelnie wypełnione sobą,
I kiedy siedziało się przy piwie pod dachem niby-baru,
Bez potrzeby udowadniania czegokolwiek,
To wszystko miało w sobie coś, czego nie sposób
Zamknąć w metaforę.
W roku 1999 do naszych rąk trafiła Biedronka na śniegu. W zbiorze tym znalazły się teksty, w których poeta podejmuje z innymi pisarzami rozmowę na temat sztuki i życia. Myślę tu o utworach zadedykowanych bądź skierowanych do
Zbigniewa Herberta,
Czesława Miłosza,
Kazimierza Orłosia,
Piotra Matywieckiego. Jednym z najlepszych wierszy tej książki jest Oktostych, w którym pobrzmiewa struna
Jarosława Iwaszkiewicza. Również w roku 1999 ukazał się wybór z dotychczasowej twórczości O chłopcu mieszającym powidła i wtedy zaczęło się... Recenzje, nagrody, wywiady w prasie, radiu i telewizji. Niemal z dnia na dzień Szuber z bardzo dobrego poety, o którym wiedziała zaledwie garstka wtajemniczonych, stał się bohaterem mediów, poetą, który ma wyrobione nazwisko i znaną twarz.
3.
Trzeba to jednak powiedzieć: niebywały szum, jaki zrobił się wokół jego osoby, spłynął po nim niczym woda po kaczce. Dalej robi swoje, to, co umie najlepiej: pisze wiersze. Latem 2000 roku wydał dwie książeczki: 19 wierszy oraz Z żółtego metalu, jesienią zaś Okrągłe oko pogody. Uważna lektura tych tekstów pozwala postawić wniosek, że w liryce Szubera nastąpił przełom, bo nigdy wcześniej poeta nie pisał tak dużo o sobie samym.
Co prawda razem z nim błądzimy we mgle ciągnącej się od Żukowa, oglądamy kirkut w Lesku, zaglądamy do Haczowa, wpatrujemy się w nurt Wiaru i Sanu, w dym nad Ostrą Górką, widzimy, jak roztopy spływają do Tarnawki, delektujemy się smakiem nazw Rybotycze i Ulucz, ale też nie ulega wątpliwości, że podstawowe pytanie tej liryki brzmi teraz: kim jestem? Ja. Ja, który tylko tyle może o sobie powiedzieć:
"Pleśni pieśń mnie spowijała / leszczyn czarne baldachimy / Dzwonów ciężkie obłóczyny / Gdzie jagody mrozem ścięte" i jeszcze:
"A strachu to się najadłem / Gdy bukwy koślawe kładłem / Na papier suszony wiatrem / W pajęczych parowach Liszny" (Liszna).
"Kim jest ten, który właśnie mówi, użyczając głosu / Temu komuś, kto będzie opowiadać siebie" - zapytuje retorycznie poeta w wierszu Kiedy mówi.
"Kim właściwie jestem" - wraca jak bumerang pytanie, tym razem w utworze pod znamiennym tytułem Udając kogoś. W wierszu Pędzący na oślep otrzymujemy odpowiedź:
"Przez te wszystkie lata minione - kim byłem? / Tym sobą, który teraz mówi".
W Wyznaniu I i Wyznaniu II poetyckie "ja" rozpada się na "ja" i "on". Bohater tych konfesji chciałby zobaczyć siebie jako osobę trzecią, spojrzeć na siebie obiektywnie i bez emocji, myśleć o sobie bez sentymentów i tym samym "umocować siebie w sobie". W kluczowym dla tego zagadnienia wierszu Sam czytamy:
"Sam sobie przypisany, / Pojedynczy gwóźdź wbity w ścianę, / Sam sobie będąc panem / Jest sobą czy jedermannem?". Jedermann, Everyman, Każdy - to znana w literaturze postać. Kimś takim jest Harry Donald M., bohater jednego z wierszy Szubera, przypominający postaci z antologii Spoon River Edgara Lee Mastersa. Ale nie z nim identyfikuje się podmiot Szubera, chociaż nie odżegnuje się od pokrewieństwa czy powinowactwa. Doskonale wie, że on sam jest
"Osobny a nie osobny / W tym tańcu do innych podobny / swobodny a jakby związany" (Kuligiem), lecz jednocześnie - co wyznaje w być może programowym tekście Płynąc w ławicy, osobno - jest
"Pojedynczy, osobny - / Tego jednego jestem pewien - bronię się przed ogólnym".
Taki jak inni, ale zarazem inny niż wszyscy, człowiek Szubera jest niczym gwóźdź wbity w ścianę. Nie gwóźdź w ogóle, lecz ten jeden jedyny gwóźdź. Bo dla autora Z żółtego metalu ważny jest człowiek nie jako taki, lecz konkretna osoba z krwi i kości.
"Gwóźdź pojedynczy, nawet zardzewiały bretnal" - pisze w poetyckim Eseju o miarach -
"Ważniejszy dla mnie od idei gwoździa" i kto wie, czy nie jest to najwznioślejsza deklaracja, jaką wypowiada ten poeta.
4.
Dwujęzyczny tom Las w lustrach / Forrest in the Mirrors (2001) to nie tyle zbiór wierszy, ile album poetycko-malarski, oprócz utworów poetyckich pomieszczono w nim bowiem reprodukcje obrazów
Henryka Wańka. Znajdziemy tu utwory skierowane do pisarzy Wacława Iwaniuka i Piotra Szewca, a także hołd
Czesławowi Miłoszowi z urodzinowym pozdrowieniem. Cóż, nie ulega wątpliwości, że Szuber należy do najpojętniejszych uczniów autora Hymnu o Perle i Nieobjętej ziemi, jest kontynuatorem tzw. linii Miłosza.
Kim jest "ja" tych wierszy? Kimś, kto nieustannie zastanawia się nad sobą i ciągle jest sobą samym zdziwiony, własną sytuacją egzystencjalną i artystyczną:
"Pokorny? Niepokorny, / Szukam dla siebie formy" (Pokorny?). Znajduje się pomiędzy życiem a literaturą, pomiędzy naturą a kulturą, bo - jak pisze w Filologii - trocheje, jamby, anapesty zdają się mu być niczym agrest, leszczyna i rdest. Nic według niego nie jest proste i raz na zawsze dane.
"Sen wymieszał się z jawą" - czytamy w wierszu Dzwony biły na jutrznię -
"I już nie wiedziałem, / Które z nich jest naprawdę / A które przyśnione".
Z jednej strony odwołuje się do Jorge Luisa Borgesa i Bohdana Igora Antonycza; pamięta, że każdy liczący się twórca winien mieć w dorobku Pastorałkę, że winien wpisać się ładnej i rezolutnej dziewczynce do pamiętnika (Asi Kielar do sztambucha); śle poetycki list Do Wasyla Machno - poety, nie ukrywa, że jeśli ma sen, to z
Julianem Stryjkowskim w roli głównej. Z drugiej natomiast strony tematem wierszy czyni ulotną chwilę popołudniową, własny strach, wspomnienie z dzieciństwa, nauczycielkę łaciny, rodzinną mitologię, wreszcie topografię miasta nad Sanem, w którym żyje od zawsze.
Po lekturze tych wierszy pozostają pobudzające wyobraźnię i głęboko zapadające w pamięć obrazy. Oto
"korwety lipcowych obłoków / Nad stawami" (Hłomcza 2001),
"Do słońca prężą grzbiety połoniny, / Gotowe do drogi Bieszczad dromadery" (Pamięci J.H.),
"Głos wiertarki zaciekle dziurawiącej drewno" (Spisując remanenty) i jeszcze
"pośpieszny pociąg który właśnie teraz / Przysiadł na peronie w kłębach siwych bokobrodów" (Wczesne popołudnie). Miał zatem rację Horacy, który w Liście do Pizonów twierdził: "Ut pictura poesis". Poezja jest obrazem. To jest poezja, bez wątpienia.
5.
Nie raz i nie dwa zastanawiałem się nad tym, co jest siłą sprawczą wierszy
Janusza Szubera. Jaka siła prowadzi rękę poety? Radość życia czy może wręcz przeciwnie - niezgoda na świat jaki jest? Odpowiedzi udzielił wreszcie sam autor w po części autotematycznym, po części metapoetyckim utworze Lena. Stwierdzając bowiem, że podczas pisania tego
"wiersza-nie-wiersza" w gruncie rzeczy
"nie-sobą siebie sobie opowiadamy", doszedł do wniosku, że za całe usprawiedliwienie tego procederu ma jedno jedyne słowo:
"literatura". Tak, to oczywiste, ta liryka bierze się właśnie z wiary w moc literatury. Żeby nie było najmniejszych wątpliwości, z niezachwianej i niezgłębionej wiary w kreacyjną moc poezji w ogóle, w kreacyjną moc słowa jako takiego.
Wiersz Lena zamieszczony został w ostatniej części tomu Lekcja Tejrezjasza i inne wiersze wybrane (2003), drugim wyborze w dorobku tego autora. Wybory O chłopcu mieszającym powidła oraz Lekcja Tejrezjasza uzupełniają się w sposób kompletny, by nie powiedzieć doskonały. Ich zestawienie pozwala postawić, mam nadzieję, że nie pochopny, wniosek o tym, iż aktywność twórcza Szubera z biegiem lat intensyfikuje się i potęguje. W zbiorze O chłopcu mieszającym powidła znalazło się sto utworów wydanych w sześciu tomach ogłoszonych w ciągu raptem trzech lat (1995-1997), w Lekcji Tejrezjasza pomieszczono utwory opublikowane w pięciu tomach, wydanych również w ciągu zaledwie trzech lat (1999-2001), a także cykl "Z wierszy nowych". Razem dziewięćdziesiąt tekstów. Nie sposób przy tym jednak nie zwrócić uwagi na fakt, że o ile wiersze składające się na pierwszy wybór, powstawały przez lat trzydzieści (1968-1997), o tyle utwory składające się na drugi wybór, napisane zostały w ciągu pięciu, może sześciu lat.
Nie ma dyskusji:
Janusz Szuber, odkąd przerwał milczenie, odkąd wyjął wiersze z szuflady i publikując je w prasie oraz wydając w książkach, poddał je pod publiczny osąd, pisze coraz więcej. Pisze cały czas - co ważne - na równym i - co ważniejsze - na wysokim poziomie. Jest artystą i rzemieślnikiem w jednej osobie, czerpiącym zarówno z wiedzy, jak i z wyobraźni. Artystyczny perfekcjonizm tego twórcy bierze się z głębokiego przekonania, że
"Z win nieodkupionych / Rodzą się wiersze" (Pożegnanie Tejrezjasza). Okazuje się więc, że siła sprawcza tej poezji to - oprócz wymienionej wcześniej wiary we wszechmoc literatury - również poczucie winy wobec świata, a więc cudu stworzenia.
Nie ma niczego dziwnego w tym, że ktoś, kto codziennie odczuwa na sobie ciężar grzechu pierworodnego, codziennie też zastanawia się nad tym, kim jest, a to znaczy, że równocześnie myśli o tym, kim był i kim będzie. Zwłaszcza że - jak wyznał w otwierającym wybór utworze Nad szklanką czerwonego wina -
"Co było dane, będzie wzięte, / Co było wzięte, jest zwrócone". Stąd cisnące się w każdej chwili na usta pytania - jak w Krótkiej wieczności - na które nie ma odpowiedzi, a przed którymi nikt z nas nie ucieknie, gdyż są to pytania każdego, kto żyje, myśląc:
Kto nakarmi moje głody?
Kto położy dłoń na dłoni?
Kto przygarnie i kto powie:
Będziesz mój na krótką wieczność?
Ty, on, ja, my, wszyscy, oni.
Wciałowzięci w niespełnieniu.
Gdzieś na ostatecznej plaży
Osądzeni - pogodzeni.
Wieczność - czy może raczej jej poczucie - została dana każdemu z nas, członków wielkiej rodziny ludzkiej, na całe życie, to znaczy na chwilę. Janusz Szuber, mówiąc w wierszu Lekcja Tejrezjasza:
"Ja, ślepy, patrzeć będę w twarz Wielkiego Nic", daje nam do zrozumienia, że proroctwo niewidomego wieszcza tebańskiego jest jasnowidzeniem poety. Spełnia się w każdej chwili, również w tej.
6.
Na okładce Gliny, ognia, popiołu (2003) widnieje negatyw fotografii Wiktora Schramma z 1900 roku, przedstawiającej ruiny klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu nieopodal Sanoka. Cóż, jak się wcześniej rzekło, Szuber to poeta zapatrzony w przeszłość, dlatego też swoją książkę opatrzył mottem zaczerpniętym z Angelusa Silesiusa, w kolejnych utworach nawiązuje do pism Juliana Goslara i o. Michała Krasuskiego, głosi pochwałę epoki baroku, opisuje łuszczące się ze starości kościelne polichromie, wielbi Mozarta, przywołuje postaci zmarłych
"braci mlecznych w poezji" Mirona (
Białoszewskiego, rzecz jasna) i Jerzego (
Harasymowicza, rzecz oczywista), co jednak nie znaczy, że cechą charakterystyczną tej poezji jest eskapizm. Nic z tych rzeczy.
Szuber wie, że siłą jego poezji - jak każdej poezji zresztą - jest pamięć. W wierszu Mucha plujka, którego adresatem wydaje się on sam, mówi nawet:
"Zapamiętane zostaną sprawy małej wagi, / Z nich także co do grosza / Przyjdzie ci się, poeto, rozliczyć". I pewnie dlatego, skazany na wózek inwalidzki, opisuje widok z okna na plac świętego Jana, w którego rogu wagarowicze opróżniają butelkę najtańszego wina, spotykają się zakochane nastoletnie pary, gdzie całymi dniami - w cieniu Willi Zaleskich i kapliczki Jana Nepomucena - przesiadują narkomani. Patrząc na nich, poeta myśli: jestem tutaj, żyję między nimi i
"sam / Ze sobą, bez świadków uprawiam wątpienie / W moje tu naprawdę" (Szturpak). Stara się zrozumieć różnicę między swoim a nie swoim poczuciem egzystencjalnym, wyrażającym się w trzech słowach:
"byłem, jestem, będę" (Nowe prace), chociaż, jak wyzna w autoironicznym, a być może nawet autoszyderczym utworze Summary:
"byłeś dzieckiem, chłopcem // młodzieńcem, mężczyzną. / Będziesz, nie, już jesteś - / teraz i na niewyobrażalne / wieki wieków - trupem". Na razie żyje na usługach poezji, której jedyną racją okazuje się
"nazywające słowo" (Do Artura Olechniewicza).
Oczywiście, jak to poeta, mówi do siebie i o sobie, np. w wierszu pod tytułem De se ipso, zaczerpniętym z XVI-wiecznego poety polsko-łacińskiego Klemensa Janickiego:
"Samego siebie pytał jak / Ujść cało z piekła fizjologii: / Metafizyczny horror puszki, / Którą od wewnątrz chciał otworzyć", ale przecież nie tylko do siebie i o sobie mówi. Rozmawia ze swoim nauczycielem z uniwersytetu, profesorem Zdzisławem Łapińskim (O, ty mój Baroku), z przyjacielem z Tyrawy Wołoskiej, rzeźbiarzem (Ballada o Bogusiu Iwanowskim), z przyjacielem z Krakowa, poetą Krzysztofem (Azyl na czas niepogody).
Konsekwencją takiej rozmowy, nie-rozmowy - której, niewykluczone, że jednak nigdy nie było - wydaje się elegia In Memoriam Marian Kruczek (1927-1983), poświęcona pochodzącemu z podsanockich Płowiec rzeźbiarzowi, profesorowi ASP w Krakowie:
Egipt z gipsu w aplikacjach.
Na ścierniskach sowy płaskie.
Skrzydła onym dolutować -
Pół grzebienia szponiastego.
Gdzie nakrętek ornamenty
Świecą zbytkiem i korozją,
I widelców bose stópki,
Tam są czułki ze sprężynek.
Kapelusik - tubka trąbki.
Tarka w pawich samorodkach.
Na guziki z końskich kopyt
Zapiąć relief jak jesionkę.
Czytając ten wiersz, cofnąłem się w czasie aż do moich lat studenckich (przełom lat 70. i 80.), gdy nie raz i nie dwa mijało się przy ulicy Stolarskiej w Krakowie, dwa kroki od klasztoru Dominikanów, stojące przed galerią sztuki w podcieniach fantastyczne - intrygujące i fascynujące - dziwotwory Kruczka, poskręcane, polutowane, pospawane z odpadków wyciągniętych z piwnicy, ze śmietnika, ze złomowiska.
Przemija postać tego świata - czytamy w Piśmie. A także: vanitas vanitatum et omnia vanitas.
"Jest-było-będzie tak w kółko / I barabundzie z trymbułką" - dopowiada poeta w Balladzie..., nie tracąc jednak nadziei, że przecież każdy z nas dostaje - o czym znów pisze w zamykającym książkę Zielniku - szansę,
"żeby istnieć".
7.
Mojość. Mojość - taki tytuł nosi bodaj najbardziej osobista opowieść
Janusza Szubera, wierszem i prozą, o rodzinnym mieście, o Sanoku. Mojość (2005) to poezja Janusza Szubera, sanoczanina z urodzenia, oraz obrazy i fotogramy Władysława Szulca, sanoczanina z wyboru.
Mój świat, moje miejsce, moi ludzie - konstatuje poeta. I opowiada. Razem z nim kręcimy się ulicami Sienkiewicza, Głowackiego, Granowską, stoimy na skrzyżowaniu Słowackiego ze Śniegową, pod sadem Serwów, robimy sobie zdjęcie w atelier fotograficznym Puretza albo Strachockiego, załatwiamy formalności w biurze pisania podań pana Adamskiego, w aptece Feliksa Gieli realizujemy receptę, robimy sprawunki w drogerii Hydzików, kupujemy gazetę w kiosku pani Kinerowej, pijemy kawę w cukierni Peszkowskiego, mijamy eleganckie starsze damy Kossakową z bernardynem i Olgę Didur-Wiktorową z wilczurem, w Księgarni Nauczycielskiej, założonej przez profesorów gimnazjalnych Rejnina, Dajewskiego i Lewickiego, przeglądamy nowości wydawnicze drukarni Karola Pollaka, na placu św. Michała albo na placu Rewolucji Październikowej spotykamy braci Pankowskich - Zygmunta i
Mariana (tak, tak, autora Smagłej swobody, Matuga idzie, Rudolfa), w kościele Franciszkanów modlimy się za rozstrzelaną przez gestapo na kirkucie na Kiczurach rodzinę Friedów, na cmentarzu przy Matejki i Rymanowskiej zapalamy świeczki na grobach, pozdrawiamy akuszerkę Sturkowską, blacharza Rąpałę, biletera Marzyńskiego z kina "Pokój", księdza proboszcza Antoniego Porębskiego, nie zapominamy o księdzu katechecie Lechowiczu, podziwiamy gniazdo bociana na kominie u Słuszkiewiczów, zastanawiamy się nad tajemnicami, jakie kryje obrośnięta bluszczem willa Szomkówka przy Lenartowicza, słyszymy, jak ktoś w domu Stoków, w kamienicy Weinera albo w pałacyku Wyrwicza na fortepianie marki Petroff mozolnie ćwiczy gamy, przeglądamy Regestr złoczyńców grodu sanockiego Oswalda Balzera i Przewodnik po Galicyi Mieczysława Orłowicza, wspinamy się na kopiec Mickiewicza, zjeżdżamy na nartach z Góry Parkowej, wpatrujemy się w nurt Sanu.
Czytając Janusza Szubera, wsłuchując się w jego opowieść, nie mam wątpliwości - jestem w centrum świata, ale jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten świat
"równocześnie jest i już nie jest". Nie ma przypadku w tym, że w Narracjach poeta nie bez zdziwienia stwierdza:
Coś się kończy, coś nowego się zaczyna:
Moje "było" wraca w jakieś "jest", tu i teraz,
Z nimi, ze mną, który o nich opowiadam.
To, co twoje, okazuje się tym samym, co moje, jak w dwuwersie bez tytułu, pyszniącym się na jednej z ostatnich kart książki:
"Twojość - mojość: ość czy oś? / Nicość to jest mniej niż Coś". Poeta nie ma wyboru, opowiada o świecie, który przeminął, o ludziach, których nikt już nie pamięta. Mówi, pisze. Przeciw nicości.
Janusz Drzewucki © by "Twórczość" 2006 | |