[Filip Onichimowski, Zalani. Prószyński i S-ka, Warszawa 2005, ss. 144.]
Słyszy się nierzadko narzekania, że nie powstała żadna literatura, w której odbicie znalazłaby nasza współczesna rzeczywistość po tak zwanej transformacji ustrojowej. Być może, nie ma istotnie jakiejś wielkiej powieści podsumowującej wszystkie społeczne i psychologiczne zjawiska, drugiej Lalki, która byłaby syntetycznym przekrojem i głęboką analizą dzisiejszych przemian społeczno-politycznych i obyczajowych. Ale zanim taka powieść powstanie (kiedy - nikt tego nie przewidzi), czy istotnie polska literatura jest w zupełności oderwana od współczesnych realiów? Może właśnie te zjawiska najmniejsze - frustracje małomiasteczkowych chłopaków, degradacja ludzi skazanych na bezrobocie, ta cała dotkliwie doskwierająca szara codzienność obracająca się pomiędzy tanim winem a butelką bimbru - są dobitnymi wyróżnikami i kwintesencją naszej współczesności, która domaga się uogólnionego opisu? Na pierwszy rzut oka jest to "tylko" mała rzeczywistość niejakiego Rybika, Dziubego i innych kolesiów z paczki, bohaterów zbioru ciekawych opowiadań Filipa Onichimowskiego Zalani. Te krótkie opowiadania czyta się jak powieść. Poszczególne utwory łączy bowiem miejsce akcji, mała osada, ni to wieś, ni miasteczko, oraz bohaterowie, chłopaki bez przyszłości, dla których największą atrakcją i rozrywką jest sklepik z tanim winem i ewentualnie jakaś zadyma. Innymi bohaterami są miejscowi menele, dziwacy, niegdyś - przed tak zwaną transformacją - będący "normalnymi ludźmi", którym się dopiero teraz "coś we łbach porobiło".
Onichimowski opisuje zwykłą zapyziałą codzienność, pokazuje tych wszystkich ludzi tkwiących w marazmie, właściwie nawet nie widzących potrzeby jakichś życiowych zmian, pozbawionych nadziei na wyjście z marginesu. Ot, smętna, bierna wegetacja. Autor używa języka naszpikowanego wulgaryzmami, prowincjonalizmami, nie tylko w dialogach, ale i w samej narracji. Jednak to absolutnie nie razi. Język jest tutaj bowiem tak precyzyjny, tak wtopiony w tkankę tej prozy, że tworzy specyficzny jej klimat, stanowi niezbywalną konstrukcję, bez której wszystko to mogłoby się rozsypać. Trochę to przypomina sposób używania języka przez Andrzeja Brychta czy nawet
Marka Hłaskę, gdzie - podobnie jak u Onichimowskiego - służył on ekspresji oraz autentyzmowi utworu, nie zaś pustemu epatowaniu purystów różnego autoramentu.
Autor Zalanych - tytuł znamienny, ponieważ bohaterowie miewają rzadkie chwile trzeźwości, a poza tym ich miasteczko dotyka powódź - wychodzi z założenia, że w tak małej społeczności ogniskują się problemy całego społeczeństwa. Te wszystkie tragikomiczne, groteskowe historie, lokalne rozróby, nuda, brak perspektyw - nietrudno dadzą się przełożyć na szersze stosunki społeczne, stanowią gorzką diagnozę całej polskiej rzeczywistości:
"U nas w miasteczku gówniarze kolorują sobie świat nitrem z worka, monterem od Ruskich, tanim winem za krzakiem. A później młodziaki się z nich robią przemądrzałe i durne, które nawet nie wiedząc kiedy, starzeją się od razu. Pierdzieleją i wtedy pod faje już tylko wińsko, piwsko i gorzała im idzie. [...] Bo u nas w miasteczku to ludzie nie tylko życiem, ale nawet śmiercią są już znudzeni. [...] od nas z miasteczka nie można uciec. Bo dla nas miasteczko jest wszędzie, gdziekolwiek się ruszymy, i dlatego w nim musimy umrzeć. Rozumiesz? Inny świat nie istnieje".
Ale i w przestrzeni psychicznej - jak widzimy - nastąpiło straszliwe spustoszenie. Onichimowskiego przeraża nie tyle może sytuacja ekonomiczna, co właśnie wewnętrzna degradacja całej, i to wielopokoleniowej, społeczności. Istotnie. To miasteczko jest wszędzie. Nawet w stolicy, tylko może na trochę inną miarę. A czy przypadkiem Polski także nie ma wszędzie na świecie? Proza Onichimowskiego nie dotyczy przecież wyłącznie miejsca akcji, które jest tutaj punktem wyjścia do pokazania ludzkiej mentalności, kruchości psychiki, łatwości, z jaką można zniszczyć to wszystko, co tworzy ludzką godność, wartość, sens życia.
Opowiadania Filipa Onichimowskiego czyta się znakomicie. Są dowcipne, chwilami surrealistyczne, pokazują w groteskowy sposób mentalność, pogłębiający się prymitywizm, działania i odruchy mieszkańców miasteczka. Proza tego pisarza wstrzymuje się od jakichkolwiek ocen, daleka jest również od naigrawania się z bohaterów, choć nie sposób odmówić jej dużego poczucia humoru. Groteskowe, na pozór śmieszne sytuacje, służą podkreśleniu tragizmu opisywanych postaci. I zaraz możemy spytać: czy my, żyjący gdzie indziej, jesteśmy w lepszej sytuacji? Może z perspektywy innej świadomości widzimy pewne rzeczy inaczej, ale jednak my wszyscy jako członkowie tego samego społeczeństwa jesteśmy w gruncie rzeczy uwikłani w ten sam los.Walorem prozy Onichimowskiego jest właśnie brak jakiejkolwiek narzucającej się ideologii i dydaktyzmu. Nie ma tu żadnych retorycznych stwierdzeń podobnych do sloganów żywcem wyjętych z gazet negatywnie oceniających rzeczywistość. Autor tworzy obraz pełen znaczeń, niedomówień - być może przerysowań, ale jest to obraz przekonujący, unikający jednoznacznego wartościowania, niezwykle proporcjonalny zarówno w warstwie językowej, jak i w swoim przesłaniu. Na pierwszy rzut oka są to - jak się rzekło - takie sobie przygody małomiasteczkowych chłopaków, wesołe i smutne zdarzenia z życia prowincji. Byłoby to jednak bardzo powierzchowne odczytanie tej prozy. Autor nie tylko jest bacznym obserwatorem, ale jednocześnie wnikliwym acz dyskretnym analitykiem. Dobrze wie, że tutaj właśnie, w niewielkim środowisku i pozornie mało skomplikowanym, znajduje się autentyczny materiał literacki o bardzo szerokich możliwościach i odniesieniach. Nie trzeba sięgać do wielkiego świata biznesu i polityki, afer i przekrętów stulecia, kiedy tu, w małym miasteczku, mamy przekrój mentalności współczesnego człowieka; bo czym tak naprawdę różni się ten jakiś Dziuby czy Rybik od naszych decydentów z najwyższej półki; a cała Polska, widziana z perspektywy światowej, od opisywanego w tych opowiadaniach miasteczka? Jeśli więc ktoś powie, że Onichimowski jest minimalistą i opisuje jakiś margines zamiast "wielkich wydarzeń", to odpowiedź wydaje się prosta: tu właśnie, w tym jego świecie, ogniskuje się cały dzisiejszy mechanizm zniszczenia i spodlenia, brak nadziei i zwierzęce instynkty przetrwania. Mamy tu tylko do czynienia z dawką pewnej "egzotyki", która jest pieprzem tej prozy.
Trzeba więc powiedzieć, że zbiór opowiadań Filipa Onichimowskiego to książka ważna, bardzo dobrze napisana, nie obliczona na efekt i epatowanie oryginalnością. Stanowi swoiste studium społeczno-psychologiczne, a zarazem gorzkie ostrzeżenie przed skutkami odebrania ludziom jakichkolwiek możliwości i nadziei. Książka ta została wydana w serii "Literatura Nowej Generacji Europejskiej". Doskonale mieści się w tej formule, bo ekspresyjnie pokazuje perspektywy - a raczej ich brak - młodej generacji prowincji, posługując się doskonale językiem i psychologią tejże.
A jeśli już na początku tej recenzji przywoływaliśmy Lalkę, to przypomnijmy sobie ostatnią scenę po śmierci Rzeckiego, kiedy doktor Szuman pyta, kto tu w końcu zostanie. A wtedy Maruszewicz i Szlangbaum powiadają jednogłośnie: "My!". Radca Węgrowicz zaś dorzucił, że ludzi nie zabraknie... Czy konkluzja książki Onichimowskiego nie jest podobnie przerażająca? W każdym razie Zalani to dobitne ostrzeżenie przed nadciągającą niczym ptasia grypa Polską zmutowanych Dziubych, Rybików, Palaczy i Profesorów...
Stefan Jurkowski © by "Twórczość" 2006 | |