[Józef Łoziński, Holding i reszta albo Jak zostać bogatym w biednym państwie. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, Warszawa 2006, ss. 264.]
Józef Łoziński to bez wątpienia jeden z najważniejszych pisarzy polskich trzydziestopięciolecia, które zaczęło się dlań w roku 1972 młodzieńczo "buńczuczną" Chłopacką wysokością, opowieścią o wsi "wysadzonej z posad tradycji" i "wirującej w wolnej przestrzeni cywilizacyjno-kulturalnej" (Henryk Bereza), a zamknęło się na razie szyderczo-filozoficznym i groteskowo-metafizycznym Holdingiem... o "ponurych hiperkomicznych czasach" III Rzeczpospolitej. To zarazem rzadki typ pisarza-demaskatora, prowokatora i eksperymentatora, który odniósł sukces zarówno artystyczny, jak i czytelniczy. Trudno to sobie wytłumaczyć, bo książki pełne "wściekłości i wrzasku", jadu szyderstw i kpin nie należą do lektur najłatwiejszych, a tymczasem kolejne powieści Łozińskiego były przyjmowane z gorącym aplauzem. Może dlatego, że "gwałciły polszczyznę, jak nikt jej nie gwałcił", nie grożąc jej jednak jakimkolwiek okaleczeniem (Henryk Bereza w recenzji Chłopackiej wysokości), że penetrowały "czarne morza" wnętrz ludzkich "gwałconym" i parodiowanym językiem intelektualnym i literackim, "przywracając życie słowom martwym, każąc im ze sobą walczyć, zmuszając je do niewiarygodnych koegzystencji" (tenże w omówieniu powieści Za zimny wiatr na moją wełnę), że mowie wewnętrznej człowieka potrafiły nadać moc żywiołu (tenże w omówieniu faulknerowskich powieści Łozińskiego: Paroksyzm, Pantokrator, Martwa natura). Tak, na pewno dlatego, przede wszystkim dlatego.
Nikt, kto przeczytał choćby najważniejsze powieści wrocławskiego pisarza - a więc Pantokratora (1979), Za zimny wiatr na moją wełnę (1981), Apogeum (1982), Sceny myśliwskie z Dolnego Śląska (1985), Statek na Hel (1988) - nie zaprzeczy, że ich autor jak mało kto zasługuje na tytuł "językowego potentata" i "polskiego odkrywcy dzikości wewnętrznej mowy" (jeszcze raz Bereza), mistrza paradoksu i zgoła fundamentalnego w jego prozie oksymoronu. Lecz jednocześnie nikt, kto poznał bezlitosne ostrze tego pisarstwa, nie odmówi Józefowi Łozińskiemu prawa do miana jednego z bardziej przenikliwych diagnostów polskiej rzeczywistości powojennej z jej materialnymi i psychicznymi f e n o m e n a m i, a nawet do godności czołowego demistyfikatora wszelkich zjawisk, dla których w swym systemie wartości nie znajduje moralnej ani poznawczej aprobaty, zwłaszcza hochsztaplerstwa intelektualnego, artystycznego, religijnego, metafizycznego.
Najnowsza powieść Łozińskiego, Holding i reszta albo Jak zostać bogatym w biednym państwie, dotycząca - jak łatwo wyczytać z tytułu - polskiej rzeczywistości tuż po przełomie ustrojowym 1989, nie ustępuje ani narracyjnie, ani poznawczo powieściom z g m e r k i e m (znakiem) PRL, albowiem - jeśli nie dać się zwieść pozorom - prześmiewczość zgodna z k o m e r c y j n y m duchem "ponurych hiperkomicznych czasów" zręcznie przesłania tu n i e k o m e r c y j n ą tragigroteskową refleksyjność, za pomocą której głęboko zatroskany diagnosta usiłuje dotrzeć do "przerażającej" zagadkowej strefy r e s z t y spowitej "szekspirowskim milczeniem". Ale taki właśnie jest g m e r k, jakim rzeczywistość demokratycznej i kapitalistycznej III Rzeczypospolitej znaczy ambitne p r o d u k t y sztuki pióra. Józef Łoziński, nie przestając być sobą, bezbłędnie rozpoznał f e n o m e n d u c h a polskiego kapitalizmu i opisał go f e n o m e n a l n y m (w sensie filozoficznym) językiem.
Biblijne przesłanie powieści, owo ostre światło przestrogi św. Pawła wskazującej na skutki bezwzględności ludzi wobec ludzi ("Ale jeśli jedni drugich kąsacie i pożeracie, patrzajcież, abyście jedni od drugich nie byli strawieni"), to dla powieściowych drapieżników biznesu i polityki, rzecz jasna, światło zbyteczne i wręcz niepożądane, dla autora jednak to przysłowiowa nić Ariadny w krucjacie przeciw POTWOROWI końca XX wieku - KAPITALISTYCZNEMU REKINOWI LUDOJADOWI, grasującemu po wielkich łowiskach handlu i przemytu, polityki, mediów, aparatu przymusu, tzw. wymiaru sprawiedliwości i tzw. służby zdrowia, nie oszczędzającemu też umysłów, serc i dusz ludzkich, w biedzie i niedoli podatnych na manipulacje przewrotnych i cynicznych intelektualistów, prawników, duchownych, pozbawionych czci i wiary "uzdrowicieli" i "lekarzy". Nawiasem mówiąc, nie pierwszy raz Łoziński odwołuje się pisarsko do księgi nad księgami - biblijne apokryfy pełnią ważne funkcje w Pantokratorze i Statku na Hel, a jedna z najciekawszych jego powieści, Paulo Apostolo Mart z 1986 roku, jest cała z biblijnego natchnienia.
Holding i reszta to - zgodnie z podtytułem - tragigroteskowa opowieść ukazująca najbardziej powszechne w Polsce kapitalistycznej sposoby dochodzenia do wielkich pieniędzy, mianowicie: sposób r e k i n i - reprezentowany przez senatora Bożydara, twórcę i prezesa Bożydar Holding, oraz mgr. Melbę, wiceprezesa Holdingu, szefa spółki transportowej Melbex, a w drugim wcieleniu pastora Cypriana, inicjatora wysoce intratnego interesu o nazwie Kościół Dobrej Nowiny; sposób g ó w n i a r s k i - urzeczywistniany modelowo przez ćpuna i "pierwszego gówniarza epoki" Jimiego, wiceprezesa Holdingu, speca od kantów i przekrętów finansowych; sposób k o g u c i - właściwy dla ekonomicznego stratega Holdingu, Azjaty, "najbardziej drapieżnego koguta ze wszystkich wiceprezesów; sposób "u c z c i w y", w domyśle: h i e n i - praktykowany przez mecenasa Kristiana Lakisa, "skromnego" posiadacza "bombowego domku w zabudowie szeregowej", dwóch milionów złotych oszczędności, drogich papierów wartościowych i wysokich lokat, luksusowego domku letniego i doskonale prosperującej kancelarii adwokackiej Lakis i Wspólnicy.
Sposób pierwszy, r e k i n i, jest dla psychopatów i socjopatów, czyli osobników, którzy w wyniku zaniedbania natury bądź społeczeństwa zatrzymali się w rozwoju osobniczym na poziomie k a r l i m w znaczeniu głębokiego upośledzenia psychicznego i ciężkiego kalectwa lub defektu moralnego. Dwa główne powieściowe rekiny ludojady biznesu, prezes Bożydar i mgr Melba, to tzw. sieroty społeczne, wychowankowie - ściśle, o f i a r y - peerelowskiego domu dziecka, doskonale zaopatrzone przez socjalistyczny system wychowawczy w narzędzia kąsania, pożerania i trawienia bliźnich, niezawodnie przystosowane do brania, grabienia, zabijania, lecz nie znające takich pojęć, jak "człowiek", "Bóg", "uczciwość", "prawość" i innych z kodeksu humanisty. Dewizą twórców Holdingu są starotestamentowe słowa węża wypowiedziane do rajskiej Ewy: "Eritis sicut Deus scientes bonum et malum", a wszelkie biznesowe poczynania tęgopulchnego Bożydara i pokurcza Melby są niczym chytre szatańskie zabiegi mające dać im PIENIĄDZE-WŁADZĘ nad biednym krajem, a może i nad Europą. Bożydar we własnej osobie pojawia się na kartach powieści nieczęsto, jest przecież - z własnego, samozwańczego powołania - bogiem, panem nad panami, można go zobaczyć na uroczystości otwarcia banku Wratislavia, na Wielkiej Gali Biznesu, gdzie otrzymuje medal Lidera Biznesu, na Balu Bluźnierców, gdzie występuje w błękitnej szacie króla Mięsopusta, pod którą ukrywa szkarłatny płaszcz królewski, a także parokrotnie na terenie własnego królestwa jako Führera - w otoczeniu świty ochroniarzy-esbeków o pozorze esesmanów - zaprawiającego poddanych do "bezwzględnego posłuszeństwa i bezwzględnej lojalności".
Jeśli poznajemy go bliżej, to głównie dzięki pozornie bardziej dostępnemu, lecz za to szatańsko podstępnemu, wiceprezesowi Melbie, któremu w zakazanej - jeśli tak można powiedzieć - tajemnej części powieści, jakim jest "Pamiętnik Księgowego", wpisany między strony 27-172 Holdingu i reszty, pisarz powierzył rolę przewodnika onegoż Księgowego, czyli Jacka Barkowiaka, przeciętnego PRL-owskiego mistrza rachunkowości, po zbójeckiej jaskini Holdingu Bożydara, żeby nie rzec - po jego piekle. Ów cynicznie i wrednie, lecz sympatycznie inteligentny czarny pokurcz, przeraźliwym hultajskim gwizdem ustosunkowujący się do r z e c z y, bezczelny, lecz bardzo "samiutki", ujawnia tu zresztą raz po raz, ku konsternacji swego podopiecznego, rysy stereotypowo diabelskie. (
"On nie jest karłem, pomyślałem nagle z przestrachem, on jest zwyczajnym polskim diabłem")
I właśnie ten zwyczajny polski diabeł sztuczką z piekła rodem przenosi biednego, samotnego, bezrobotnego księgowego z przeklętego "totalu" (wedle określenia Julki, siostry i ofiary Bożydara) do kapitalistycznego "raju". Chytrze obliczywszy profity, jakie może przynieść Holdingowi łudzące podobieństwo nieboraka do "legendarnego Walezy miłościwie nam dziś panującego", daje mu u siebie posadę księgowego do zadań specjalnych. Wszelkie wątpliwości niedawnego szeregowego budowniczego socjalizmu, który w trybie natychmiastowym ma przeistoczyć się w ponadszeregowego budowniczego kapitalizmu, rozwiewa Faustowskim zawołaniem:
"- Chwilo, jesteś piękna! - zawołał ze śmiechem. - To była rozkosz i męka zarazem, jak wściekle pisał o tym socjalistycznym budowaniu narodowy nasz pisarz Tadeusz Konwicki. Czy potrafisz się pan rozstać z jego małym apokaliptycznym obrazem?
- Jasne. Nie mam sobie nic do zarzucenia.
- A więc pracujesz pan w holdingu. Taki jest ten dzisiejszy świat, panie Barkowiak. Wzleciał i spadł, kurwa go mać!" Nauki, jakich lucyferyczny pryncypał udziela swemu protegowanemu, to zaledwie pierwsze litery Alfabetu Polskiego Biznesu, pisanego z wężowego poduszczenia ("Eritis sicut Deus..."). Zdynamizowany nimi, s k u s z o n y perspektywą "u b o g a c e n i a s i ę", Barkowiak żegna się z socjalistycznym tumiwisizmem i wita z o b o w i ą z k o w y m dynamizmem, entuzjazmem, zaangażowaniem. Staje się n o w y m Jackiem Barkowiakiem, ale nie do końca... nowym. Staje się kimś dwoistym, podwójnym, a wreszcie... potrójnym. To, co zaczyna widzieć wokół siebie w ł a s n y m i oczami, co zaczyna pojmować własnym, zakorzenionym w systemie wartości l u d z k i c h rozumem, budzi go z kusicielskiego odurzenia, ale... nie do końca. Bo oto ukazuje mu się w całej bezwzględnej prawdzie ochrona Holdingu: grupa złożona z byłych komandosów i byłych oficerów SB pod dowództwem pułkownika Juzwenki, skompromitowanego funkcjonariusza MO, a tutaj "pierwszego po Bogu", psychopatycznego strażnika interesów firmy, budzącego postrach nawet wśród młodych tupeciarzy z Harvardu, mającego na swym koncie niejedno poderżnięte (na zlecenie szefa) gardło. W całym cuchnącym brudem i cynizmem gówniarstwie w i d z i Jimiego, również wychowanka domu dziecka i beniaminka Holdingu,
"gówniarza przebojowego, tak jak żądała tego ustrojowa transformacja, gówniarza prześwietnego i epokowego", który z jego, księgowego, wymuszoną pomocą ograbia cukrownię, czym doprowadza do samobójstwa jej poczciwego dyrektora.
"Jasno w zachwyceniu" patrzy na uroczą Julkę, siostrę Bożydara i jednoroczną - na mocy zakładu brata z Melbą - żonę karła, kolejną sierotę społeczną, alkoholiczkę, w gruncie rzeczy bezsilną ofiarę braterskiej bezduszności. Staje się świadkiem i - z poduszczenia Melby - dokumentatorem pacyfikacji strajkującej szwalni.
Świadom m r o c z n e j strony Holdingu, Barkowiak cząstką swej duszy, tą dawną, poczciwą, reaguje po l u d z k u na tragedię dyrektora cukrowni i na niedolę nikczemnie wydanej za mąż Julki (która zresztą staje się niebawem jego uwielbianą kochanką), lecz nową, kapitalistycznie zbakierowaną i już dominującą częścią swej istoty poddaje się zgubnym rojeniom wielkościowym o roli księgowego w biznesie. I w słodkim zaślepieniu nie rozpoznaje w porę niebezpieczeństwa b y c i a s o b o w t ó r e m Najsławniejszego Polaka, czyli kopią, podróbką władcy uwielbianego wprawdzie, lecz o bardzo skomplikowanej osobowości i nader zawiłych relacjach politycznych. Nie zauważa też groźby bycia i n s t r u m e n t e m w rękach drapieżców. Zachwycony własną ważnością, z coraz większą ochotą poddaje się obróbce, która ma go uczynić kopią doskonałą Miłościwie Panującego - obróbce dokonywanej przez eksperta przybyłego wprost z kancelarii prezydenckiej, pana Mundka - i wkrótce perfekcyjnie z r o b i o n y na prezydenta-elektryka wyrusza w drogę ku kilku złudnym sobowtórskim sukcesom i ku rzeczywistej zgubie, czyli okrutnej śmierci z rąk nieznanych - dekonspirujących się ulotnym znanym g w i z d e m - zabójców. Czy zbyt dobrze naśladował Oryginał, czy za bardzo przypadł do gustu żonie pryncypała - nie wiadomo. Wiadomo ogólnie, że padł ofiarą pandemii dzikiego kapitalizmu.
"Pamiętnik Księgowego", wstrząsająca - mimo prześmiewczości - relacja o bezwzględnych praktykach polskich oligarchów i plutokratów wobec wydziedziczonych i bezbronnych, jest pierwszą lekturą głównego bohatera powieści, mecenasa Kristiana Lakisa, po pogrzebie wieloletniego przyjaciela, szefa Wydawnictwa Dolnośląskiego, powszechnie znanego A.A., który dał ją na przechowanie przezornemu prawnikowi, wiedząc dobrze, z jakimi przeciwnościami musiałby się zmagać, gdyby pokusił się o wydanie oskarżycielskich rewelacji nieszczęśnika.
O ile tragedia Jacka Barkowiaka rozegrała się podczas trwania prezydentury Lecha Wałęsy i "Pamiętnik Księgowego" jest naznaczony realiami początkowej transformacji ustrojowej, o tyle czas akcji powieści zasadniczej przypada na rok 2004, od Wielkiego Tygodnia do pierwszej soboty po Wielkiej Nocy. Przedstawiciel jednej z dwu wielkich grup zawodowych, prawników i lekarzy, perfekcyjnie posługujących się bezprzykładną hipokryzją, by z pogardzanego społeczeństwa wyrwać "ostatnie bebechy", dostatecznie cyniczny, by bez skrupułów korzystać z możliwości, jakie biegłemu w swej sztuce adwokatowi daje państwo prawa, w którym życie toczy się poza prawem, jest pięćdziesięciopięcioletni Lakis wciąż jeszcze na tyle wrażliwy, by myśleć o owej r e s z c i e, którą bezwzględnie usuwa z pola ludzkiego widzenia Pieniądz; by widzieć ów tragiczny r y t s a m o t n o ś c i, który naznacza ludzi cywilizacji kupno-sprzedaż; by cierpieć z powodu takich klęsk społecznych, jak gremialna ucieczka od wolności, pojmowanej już jako jeden z wielu konsumpcyjnych wyborów; jak immoralizm "małego burżua", zidiocenie i schamienie inteligenta, zdziczenie moralne młodzieży i rodziców; jak bezczelne panoszenie się chamskiej kultury telewizyjnej, uwiąd języka polskiego i upadek kultury wysokiej; jak totalne odwrócenie się od wartości duchowych.
Atmosfera Wielkiego Tygodnia, ból po stracie przyjaciela z lat młodości, wreszcie lektura "Pamiętnika Księgowego" wtrącają mecenasa - agnostyka, sceptyka, cynika - w nastrój refleksyjny, melancholijny i metafizyczny, cofając go do chmurnych lat siedemdziesiątych, pełnych wspomnień o genialnych i szalonych poetach przeklętych, Didymusie (
Rafale Wojaczku) i Brunonie Milczewskim, i o fascynującym Joyce'owskim wtajemniczonym, Stefanie Dedalusie, jego przewodniku po labiryntach świata. Gdy na dobitkę zmarły A.A. nakazuje we śnie zrobić coś przyjacielowi
"z tą przeklętą resztą", udręczony prawnik zaczyna szukać odpowiedzi na
"idiotycznie proste pytanie":
"Dlaczego to biedne polskie państwo, osaczone przez hieny żerujące na państwowym kapitalizmie, gnije od środka, a razem z nim gnije bez reszty cała ta jego cholerna, niewyobrażalna, tajemnicza reszta, która ciągle jest milczeniem?". Obsesyjnym mottem wszystkich jego rozmów z ludźmi - rozmów adwokackich (ze złodziejem samochodów Brunetką), prywatnych (z kochanką, panią prokurator) i innych (z pastorem Cyprianem, czyli Melbą we wcześniejszym wcieleniu) - jest r e s z t a gnijąca w przeżartym zgnilizną państwie. Reszta jako społeczeństwo; jako cały ogrom życia toczącego się wokół promieniotwórczego (ściśle: rakotwórczego) centrum - Holdingu; jako coś ponad i poza życiem (Bóg, o którym wewnętrzny głos mówi Lakisowi, że żyje?). Reszta, której być może delikatnym sygnałem jest uparty cień słabego, wiotkiego mężczyzny, biznesmena, któremu zabrakło sił, przesuwający się po szklanej tafli drzwi willi mecenasa.
Bogactwo analiz, diagnoz, ocen zawartych w powieści Łozińskiego jest wielkie i do tego pomnożone przez bogactwo słów, idiomów, metafor, symboli, porównań, aluzji, aforyzmów, zwrotów obiegowych oraz tytułów niezliczonych utworów literackich, którymi pisarz ironista (i autoironista) z pasją inkrustuje (bo wszystko już zostało powiedziane, "zadeptane"...) swoją narrację - gwałtowną, rwącą, ostrą, to znów grząską, zawiłą, a bywa, że łagodną, poetycką. Niełatwo jest opisać przełom ustrojowy w Polsce i proces przeistaczania się PRL w III RP, ale wrocławskiemu pisarzowi się to udało, w każdym razie pod najważniejszym względem: pokazał ciągłość wewnątrzpaństwowego g n i c i a z wypunktowaniem wszystkich ustrojowych swoistości (praca, złodziejstwo, kłamstwo - w t e d y i t e r a z). I oddał na chwilę głos r e s z c i e, która jednak nadal pozostaje "szekspirowskim milczeniem". Chwała mu za to.
Maria Jentys © by "Twórczość" 2006 | |