[Jacek Podsiadło: Kra. Społeczny Instytut Wydawniczy "Znak", Kraków 2005, ss. 40.]
Na czwartej stronie okładki Kry wydawca przypomina czytelnikowi, że poprzednia książka poetycka
Jacka Podsiadły - jeżeli nie liczyć wyboru wierszy z roku 2000 (
"Znak") i II wydania "Wierszy zebranych" z roku 2003 (Lampa i Iskra Boża, I wyd. 1998) - ukazała się przed sześcioma laty. Sześć lat milczenia liryka to wystarczająco dużo czasu, by jego twórczość zdołała się ucukrować; ale sześć lat to jednocześnie odpowiednio długo, by czytelnik Podsiadły, dotąd niemal co roku obdarowywany nowym tomikiem opolskiego poety, nabrał wobec tej twórczości dystansu. By zdążył obrać sobie inne punkty odniesienia w konstelacji współczesnej liryki. Taki czytelnik będzie miał spore oczekiwania wobec cieniutkiej, mieszczącej zaledwie 21 wierszy książeczki.
Poetę o ugruntowanym (własnym) języku poetyckim trudno podejrzewać o radykalną zmianę głosu, o chęć zestrojenia go od początku. Czy byłoby to zresztą możliwe? Mimo to naturalną reakcją czytającego jest tropienie momentów, w których głos przybiera na sile lub słabnie - tropienie zmiany.
Kra płynie rzeką i chrzęści.
Mielą się zęby i pięści.
Ścisnąć tak, ścieśnić, zagęścić
język, by chociaż po części
upchnąć w nim wstyd, i nieszczęście.
+++ ("Kra płynie rzeką...") |
Dwa razy do tej samej rzeki wejść nie sposób: "Kra płynie…". Przymus zmienności dotyka każdego, jej cel jest oczywisty - to pęd ku rozpadowi. Za nic tu dostępne człowiekowi środki oporu, instrumenty zaczepno-obronne, "zęby i pięści", miażdży schodząca kra. Wymiar egzystencjalny - sąsiadujący z refleksją eschatologiczną - dwóch początkowych wersów przeobraża się w wersach kolejnych; tyle da się przekazać z siebie, ile można w dostępnym sobie języku wypowiedzieć. Przeżyć coś, to znaczy dać artystyczny (inaczej mówiąc: możliwie pełny) wyraz swojemu doświadczeniu - doświadczeniu dzielonemu z innymi. Wyjść poza własną osobność. Jest w tej chęci pragnienie oczyszczenia, ale oczyszczenie nie pozwala się sprowadzić do estetycznej kategorii katharsis. Jego źródło można widzieć w potrzebie nawrócenia, które liryczny podmiot Podsiadły manifestuje w kilku wierszach zbiorku.
Mniej jasna wydaje się druga strofa analizowanego utworu:
Triumfuj, zwycięski kaleko.
Cześć iksom. Chwała igrekom.
Kra chrzęści i płynie rzeką.
Zbrylone, mordercze mleko.
Morze jest już niedaleko.
Kim jest kaleka? Czy po prostu człowiekiem, everymanem? A tryumf - gorzkim tryumfem ironisty? Nie są to najważniejsze pytania, bo pierwszy plan znowu wypełnia symboliczna wizja schodzącej kry. "Mordercze mleko" współbrzmi z iksami i igrekami; skojarzenie postępującego zniszczenia z mlekiem, pożywnym i życiodajnym płynem, jest oksymoroniczne. Nazwy tracą swoją jednoznaczność. Wzmaga się niepokój. Niewiadome tkwi w tym, co czeka u ujścia rzeki i w zbliżającym się morzu.
Droga do oczyszczenia wiedzie poprzez wyciszenie - pogodzenie, pojednanie - i spowiedź. Jeśli nie spowiedź człowieka, to spowiedź artysty: takie "zagęszczenie języka", by "upchnąć w nim wstyd". Wypowiedzieć swój ból (błąd, grzech?), by się od niego uwolnić. Działa tu mechanizm konfesji, ekspiacji - oczyszczenia. Wyraźne światło na cały tomik rzuca pierwszy w książce, jawnie prozelicki wiersz:
Był czas zgiełku i czas ciszy; i muzyki.
Były potrójne korony i były jakieś rozpacze,
a zawsze w nich moce, które są ponad mnie.
Ile dostałem Miłości, której nie byłem wart,
[…]
I nieco niżej:
[…] Wysokie mrzonki czerpałem
z niskich instynktów. Prawda. Ale byłem jak zwierzę,
które dostało rozumu i zapragnęło czegoś,
co stało w ludzkich świątyniach i ponad ludzkim prawem,
w niedorzecznym pięknie i w jaskrawej sprzeczności.
+++ ("Był czas zgiełku i czas ciszy...") |
Cel był zatem bliski temu, który mówiący dostrzega przed sobą dzisiaj; było to coś, czego nazwać się nie da, lecz wiadomo, że miało wznieść egzystencję człowieka tam, dokąd biegły jego pragnienia: w porządek wyrastający "ponad ludzkie prawo". Ale przecież cel ten był jednocześnie odległy od dzisiejszego; świątynie były ludzkimi, upragnione piękno - niedorzecznym.
Podsiadło raczej nie napisałby tego, co niegdyś wyznawał
Staff: "lecz nie żałuję, nie żałuję i wszystko spełniłbym po raz drugi". Zamiast tego czytamy:
"Prawda, miotałem się. Wszystkie moje riposty / były ciosami na oślep".
Akt pokory i nawrócenia w utworze otwierającym tom wskazuje na oczywistą zmianę, jaka dokonała się w obrębie światopoglądu niegdysiejszego autora Konfesaty. Temat konfesyjny, nie wszędzie zresztą z równą sprawnością zrealizowany, kształtuje też inne tematy.
Nie jest to pierwszy tom Jacka Podsiadły, w którym mówiący cieszy się ojcostwem, porzuciwszy życie wolnego strzelca. Zwracają uwagę raczej sceptycznie dawniej postrzegane prawidła wychowawcze:
Dość było czasu, i jeśli zostało go mało,
zdążyłem już dać odpowiedź wykrzyknikom diabła.
Gibkość mojego synka na żelaznych drabinkach,
szkolna tarcza zostawiona tam, dokąd szły pielgrzymki,
[…]
+++ ("Był czas zgiełku i czas ciszy...") |
Cicha ojcowska duma z rosnącego dziecka, miejsce, "dokąd szły pielgrzymki"; dowartościowanie wspólnot: od tych niewielkich (szkoła) po większe (wspólnota w wierze i światopoglądzie). Zbliża się półmetek życia - "czasu zostało mało" - antidotum przeciwko myślom o jego upływie jest uczestnictwo w życiu synka. Rzeczywistość wyraźnie dzieli się na intymny (rodzinny) świat mówiącego i świat na zewnątrz. Chrystianizm Podsiadły pogrubia linię demarkacyjną między nimi. Świat brutalny - Sodoma - w opisie miasta w Opolu. Eklodze czerwcowej ("Dzieciaki na ulicy bawią się kośćmi rodziców", "Żule leżą w akacjach […]", "Po korytarzach ratusza krążą łapówki, aż szumi") próbuje wedrzeć się do domowego zacisza. Refleksja eschatologiczna powraca w najmniej oczekiwanych momentach, na przykład w czasie podpatrzonej przez ojca zabawy dziecka z komputerem:
"Jestem w jaskini potwora! Zadaje mi zagadki!"
[…]
O świcie cmentarny mieszaniec wraca do swego cienia.
Wieczorna bajka przymierza nowe zakończenia.
I własne dziecko widzę w nowym świetle o świcie.
"Tato, zostało mi tylko jedno, ostatnie życie".
+++ ("O świcie znaleziono...") |
Temat rodzinnej bliskości nie sprowadza się w tomiku wyłącznie do ról ojca i męża - potraktowanych niekiedy z poczuciem humoru (Historyjki). Jeden z najlepszych utworów w książce poświęcony został zmarłemu bratu (a zadedykowany opolskiemu koledze po piórze,
Tomaszowi Różyckiemu). Pozornie niewiele znaczący wileński rekwizyt sprzed lat, spinka wręczona przez "nawiedzonego Litwina na Zarzeczu", towarzyszy wspomnieniom z czasów jeszcze bardziej odległych:
To jest ta noc, kiedy sposobisz do ziemi ciało swojego Ojca, a ja siedzę
przy winie z Anną Marią i Ivanem
i moja siostra dzwoni z wiadomością o śmierci brata.
Bliscy zmarli wychodzą poza zamkniętą przeszłość, pozostają dla żywych punktem odniesienia. Podobnie jak
Dariusz Suska w Całej w piachu -
Podsiadło przegląda fotografie z dawnych lat:
Na zdjęciach zostało go mało, zawsze ze wstydliwym uśmieszkiem
i z boku, […]
Pięć lat różnicy między braćmi to za dużo.
Był od początku mężczyzną. Do końca będę dzieckiem.
Ciągle mnie trzeba poprawiać, a nie ma już narzędzi.
Od roku 1999 - od wydania Wychwytu Grahama - minęło sześć lat.
"Wszystko się zmieniło. Poza tym / zmieniło się niewiele" (Gwiazdy. Pocałuj mnie po wszystkim). A jakie zmiany zaszły w poezji jednego z bardziej cenionych współcześnie poetów? Co zmieniło się wokół niej?
Ty, tyle światła tuż za mną. A tuż za oknami
Mariański Rów pod nami zasypany gwiazdami.
Paweł Mackiewicz © by "Twórczość" 2006 | |