...i woskresienija nie budiet
Okudżawa
1. Medykalizacja. Hłaskę sprowadzono - skutecznie - do roli jednostki chorobowej, do opisywanego w podręcznikach medycyny przypadku klinicznego. Dlatego przez Hłaskę przechodzi się jak przez odrę. Dosłownie: jest to choroba wieku dziecięcego, ostra, niekiedy z powikłaniami, która jednak na starość nie wraca, bo się na nią organizm uodparnia.
Sam jej doświadczyłem, teraz widzę, jak przechodzą ją dzieci, które uczę. Pisząc prace semestralne, często wybierają za temat opowiadania Hłaski. Zwykle z Pierwszego kroku w chmurach. I odkrywają, że opowiadania te - jak gdyby nigdy nie mieszkały w tym kraju..., jak gdyby nie wiedziały, że najświętsze słowa ich życia zawsze zostaną zbrukane..., jak gdyby nie czuły, że nad ich losem zaciska się pętla... - są "porażające", bo cyniczne i zarazem sentymentalne.
Hłasko (jak każdy) był cyniczny i sentymentalny. Udało mu się jednak w pisaniu (gdy zaczynał pisać, nie znał Hemingwaya, a kiedy go poznał, nabijał się z niego, głównie i słusznie z jego powieści Komu bije dzwon) cynizm i sentymentalizm rozdzielić i nazwać. Od tej pory każdy byle jaki gówniarz może uważać, że jest po Jasnej Stronie Mocy, a każda dziwka - że jest Madonną. Trochę jak u Genetta (wyzwanie dla wyznawców intertekstualności: przeczytać Miesiąc Matki Boskiej przez Notre-Dame des Fleurs, nie tylko ze względu na podobieństwo tytułów).
Gdy czyta się "pierwszego" Hłaskę (a w gruncie rzeczy tylko ten pierwszy, krajowy, bywa czytany), powstaje wrażenie, że cynizm i sentymentalizm to cechy opisywanej rzeczywistości, a tym samym trzeba je uważać za n a t u r a l n e. Ale to złudzenie. Złudzenie tym niebezpieczniejsze, że usprawiedliwia późniejszą medykalizację Hłaski. Tymczasem cynizm i sentymentalizm występują tu w stanie czystym nie dlatego, że zostały wydobyte niczym destylat z rzeczywistości; one zostały wyabstrahowane z fabuły poprzez jej powtarzanie.
Chcę powiedzieć tyle: sprowadzać Hłaskę do roli diagnosty społeczeństwa to medykalizować go; tymczasem był on przede wszystkim pierwszorzędnym pisarzem.
2. Prawdziwe zmyślenie. Istnieje skłonność do odczytywania dzieł Hłaski w kategoriach "paktu autobiograficznego" (to pojęcie wprowadzone do rozważań o literaturze przez Philippe'a Lejeune'a; zakłada ono tożsamość autora, narratora i bohatera). Pozornie zachęca nas do tego sam Hłasko: w Pięknych dwudziestoletnich pisze jak gdyby o sobie, w powieściach izraelskich przedstawia siebie z imienia i nazwiska, na dodatek uprawia sugestywną narrację pierwszoosobową. Jednakże takie (dobroduszne?) podejście do jego książek sprawia pewien kłopot. Musielibyśmy bowiem wówczas przyjąć, że Hłasko był donosicielem, złodziejem, sutenerem, męską prostytutką, mordercą - w takich rolach obsadza przecież siebie w narracjach - zdrada zaś była jego chlebem powszednim. Warto zauważyć, że na podobny kłopot natykają się czytelnicy oświęcimskich opowiadań
Tadeusza Borowskiego i powieści
Witolda Gombrowicza (przede wszystkim Trans-Atlantyku, choć nie tylko). Obaj wymienieni oskarżają siebie o rzeczy z punktu widzenia powszechnej moralności ohydne - i nie wiem, dlaczego to właśnie ich łatwiej przychodzi nam brać w obronę niż Hłaskę, który przecież stosuje podobną strategię pisarską, a może też i życiową (we wszystkich wspomnieniach powtarza się stwierdzenie, że Marek Hłasko grał; na wszystkich zdjęciach Marek Hłasko robi miny - aż dziw, że nikt go dotąd nie zestawił z Gombrowiczem...).
Pisarstwo
Marka Hłaski (tak jak pisarstwo
Borowskiego i
Gombrowicza) zrywa pakt autobiograficzny. Jeśli nawet zakłada tożsamość autora i bohatera oraz bohatera i narratora, nie dopuszcza tożsamości narratora i autora. Ten rodzaj autobiograficznej fikcji Gerard Genette definiuje następująco: "Ja, autor, opowiem historię, której jestem bohaterem, ale która nigdy się nie wydarzyła". Sam Hłasko nazywa to krócej i celniej: "p r a w d z i w e z m y ś l e n i e". Bo przecież nawet Pięknych dwudziestoletnich nie da się czytać odpowiedzialnie w kategoriach dokumentu osobistego, za dużo tam gier, masek i bufonady; tymczasem książka ta, czytana na modłę Trans-Atlantyku, objawia niespodziewane uroki.
3. Powtarzanie. Oto metodologiczne wyznanie serio z Pięknych dwudziestoletnich:
Newerly [...] dał mi jedną radę - najmądrzejszą radę jaką słyszałem od człowieka piszącego: "Jeśli pan chce coś napisać, niech pan o tym opowiada. Wszystkim. To nieważne czy pana ludzie rozumieją, czy nie. Niech pan mówi: za każdym razem, opowiadając, musi pan budować swoją historię od początku do końca; po jakimś czasie zrozumie pan, które elementy są ważne a które nie. Chodzi o to, aby pan sam to sobie umiał opowiedzieć". I tak zacząłem opowiadać; mówiłem o tym ludziom w Polsce, w Izraelu; mówiłem o tym poważnym Niemcom; i Arturowi Sandauerowi który co chwila mi przerywał, mówiąc: "Do czego pan zmierza?" Nie wiem; o to właśnie chodzi, że nie wiem. Wiem tylko, że będę biegł przez całą drogę; i że będę mówił przez cały czas.
Mówienie przez cały czas, nieustanne opowiadanie to przecież powtarzanie, zawsze trochę inaczej, tego samego. Ale to powtarzanie opowieści jest jak szlifowanie drogich kamieni: dzięki powtarzaniu opowieść zyskuje status prawdziwego zmyślenia.
Hłasko powtarza. Na poziomie mikrostruktur: można by zrobić małą antologię powtarzających się sformułowań i powracających historyjek we wszystkich jego narracjach. Na poziomie makrostruktur: powieści izraelskie są powtórzeniem niektórych opowiadań; ba! Nawrócony w Jaffie jest powtórzeniem Drugiego zabicia psa. Wreszcie ostatnia powieść, Sowa, córka piekarza, jest powtórzeniem wcześniejszej twórczości, w którym na dodatek tematem staje się samo p o w t a r z a n i e (narrator powtarza tutaj - odgrywa - cudzy los).
To powtarzanie nie jest ani powtarzaniem się, ani przygotowywaniem pierwszych wersji czegoś, co przyjmie potem ostateczny kształt. Ostateczny kształt nie istnieje, trzeba zatem powtarzać bez końca, tworzyć prawdziwe zmyślenia, snuć opowieści tak, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje. Z Sowy, córki piekarza:
I byłbym radzieckim lotnikiem, który uciekł z Korei do Amerykanów; ale o trzy kilometry dalej byłbym synem milionera z Texasu wyklętym przez ojca, z którego drugą żoną gorszący dla całego miasta miałem romans; i mówiłbym im iż potrzebny mi rewolwer, aby skończyć ze sobą, gdyż mam raka i porzuciła mnie żona; lecz trzy kilometry dalej byłbym człowiekiem pracującym dla firmy filmowej i szukałbym najładniejszej dziewczyny, aby uczynić z niej gwiazdę; i nie skłamałbym nigdy i nikomu. Dano ci życie, które jest tylko opowieścią; ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni.
Podobają mi się te słowa, bo paradoks Kreteńczyka przechodzi w nich w paradoks kretyna: tylko kretyn może uważać, że w wyznaniu "i nie skłamałbym nigdy i nikomu" kryje się kłamstwo.
4. On. "Dano ci życie, które jest tylko opowieścią..." Życie nie jest telenowelą, jeśli już - to opowieścią idioty pełną wściekłości i wrzasku.
Kiedy dzisiaj spotykam ludzi pięknych, dwudziestoletnich i rozmawiam z nimi, przeraża mnie jedno: wszyscy oni wiedzą, że w Polsce jest źle; wszyscy nie mają złudzeń co do tego, że Polska jest krajem okupowanym, natomiast nikogo z nich to specjalnie nie interesuje. Jedna z najładniejszych dziewczyn, jaką ostatnio spotkałem chce zostać inżynierem od mózgów elektronowych; inny piękny, dwudziestoletni, studiuje archeologię śródziemnomorską; jeszcze inny jest inżynierem-metalowcem. Żaden z nich nie chciał być ani pisarzem, ani malarzem, ani rzeźbiarzem; żaden z nich nie czeka już na dzień, w którym wolno będzie mu powiedzieć: nie. [...] Ci nowi piękni, dwudziestoletni nie będą już mieć tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą lekarzami, inżynierami, czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani nędza, ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili, i który nie sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi piękni, dwudziestoletni.
Hłasko nie jest "nowym pięknym, dwudziestoletnim", dlatego nieustannie przedstawia siebie jako Mistrza Cierpienia (czy to nie jest aby cecha pokoleniowa? - innego Mistrza Cierpienia przedstawił
Stanisław Czycz w Andzie, a i sam się za Mistrza Cierpienia uważał).
Czytanie Hłaski - tego późniejszego, już po wyrzuceniu go z kraju - nie jest łatwe. Nie z przyczyn literackich, bo to pisarz znakomity; nie jest łatwe, bo tyle u niego cierpienia i bólu (nie przypadkiem uważał za jednego ze swych największych mistrzów Fiodora Dostojewskiego). To wielkopostna lektura.
A tak się złożyło, że czytałem go teraz, na nowo, właśnie w Wielkim Poście. I coraz bardziej nabierałem przekonania, że te opowieści rozgrywają się - posłużę się tytułem opowiadania - w d n i u ś m i e r c i J e g o. W Wielki Piątek, w tym osobliwym dniu, gdy Bóg umarł na krzyżu i światem rządzi szatan.
Ciemnica Wielkiego Piątku niesie jednak paradoksalną nadzieję. Wystarczy choćby na chwilę uwierzyć, że nastąpi zmartwychwstanie, aby stała się punktem przemiany wszelkich wartości i to, co jest mrokiem i złem, rozpłynęło się w całej jaskrawości dnia...
Hłasko:
"Wierzę, że każdemu jest dana taka chwila, i wierzę, że każdy ją zmarnował".
+ + +
do ponad stu pisarzy młodszego pokolenia list treści następującej:
Szanowny Panie,
w październiku 2006 roku twórczość (w ramach swojego wkładu w odbudowę tradycji i świadomości historycznej) zamierza opublikować esej o Marku Hłasce i wyniki ankiety, do udziału w której serdecznie Pana zapraszamy.
Kierują nami dwa przekonania: 1) Marek Hłasko należał do tych ikon i idoli październikowego przełomu, których się czyta; przez lekturę Pierwszego kroku w chmurach trzeba przejść jak przez odrę, bo przecież jest ona fenomenem bardziej medycznym niż literackim; do tej pory nic się tu nie zmieniło; 2) Marek Hłasko jest najciekawszy w najpóźniejszych książkach, Sową, córką piekarza Hłasko wypłacił się za Bazę ludzi umarłych.
Stąd nasze pytanie: CZY HŁASKO JESZCZE NAS GŁASKA? Czy jeszcze się czyta (i jak, pominąwszy przywołane wyżej konteksty medyczne) jego teksty? I po co, poza paroma tekstami?
Niestety, odzew na naszą ankietę był zadziwiająco nikły. W numerze październikowym z 2006 roku ukazała się zatem ostatecznie Księga Henrykowska i listy innego Mistrza Cierpienia,
Stanisława Czycza, do
Andrzeja Wajdy. Nieliczne odpowiedzi, jakie otrzymaliśmy, publikujemy dopiero dziś.
Czyżby naprawdę Hłasko już nas nie głaskał? Czyżby prawdą miało być motto, którym opatrzyłem ten tekst?
Tadeusz Komendant © by "Twórczość" 2007 | |