Tytuł książki Bogusławy Latawiec jest przewrotny. "Odkrytka" - czyli widokówka - zakłada, jak pisze poetka,
"formę kontaktu kierowaną do konkretnego adresata, a jednocześnie wystawioną na widok innych, nieprzewidzianych przez nadawców, czytelników". Autorka trafnie porównuje to do losu poezji. Ale jej wiersze nie mają w sobie nic z banalnej ładności, pogody i zdawkowości pocztówek. Są to przeważnie gęste, pełne niepokoju wizje. Zastanawiające, ile w tych "odkrytkach" miejsc ciemnych, zakrytych, jak często przedstawione w nich elementy widzialnego świata rozbija wdzierająca się obcość. Co rusz pojawia się tu jakaś nieuchwytna obecność, sygnalizowana zaimkami "to", "ktoś", "ona", albo przez negację, jak w wierszu Wahadło:
Ogród w ogrodzie mi się śnił
I nie z Tobą w nim byłam
I nie siebie pamiętałam
Aluzyjny język narzuca tematyka zbioru, koncentrująca się wokół śmierci i pokrewnych zagadnień: pamięci, kruchości życia, przemijania. Piękna miniatura Nie ma rodziców oraz liryk Do matki mówią o utracie bliskich. Wiersz O zestawia trzy pozornie nieprzystawalne sytuacje: "humanitarne" zarzynanie zwierząt, śmierć pszczoły pod sandałem bohaterki oraz tragedię ludzi, którzy giną w zamachu terrorystycznym na londyński autobus. Motywem wielu utworów jest próba pomyślenia śmierci własnej, przekroczenia wyobraźnią ostatecznej granicy. W tym kontekście można odczytywać wieloznaczne, przywołane wyżej Wahadło, otwierające książkę:
Ogród w ogrodzie mi się śnił
[...]
I stale ktoś z niego wychodził
ale tylko do drzew
bo odbity od czerwieni jabłek
wracał jak wahadło
I to szło jakby do mnie
trawą czasu
wciąż od początku szedł
I to trwało przez noc
jak przez życie
Przyjmijmy, że ogród oznacza świat dostępny zmysłom i rozumowi, a "ktoś", kto próbuje z niego wyjść, to myśl, ustawicznie wyruszająca ku nieznanemu, pragnąca wiedzieć, co jest poza ogrodem. Ale to niemożliwe - na przeszkodzie staje "czerwień jabłek", czyli właśnie sensualność danego nam świata, od którego form nasza myśl nie potrafi się uwolnić. Nie może wyjść z ogrodu, bo to "ogród w ogrodzie" - cokolwiek wyobrazimy sobie poza jego granicami, będzie tylko inną jego wersją.
Mimo to nieustanny wahadłowy ruch myśli, wybiegającej ku śmierci i zawracanej przez życie, jest konieczny, wpisany w jej naturę. Kolejne wiersze Bogusławy Latawiec są świadectwem tej dynamiki: oscylują między intensywnym doznaniem istnienia (jak w utworze Trakt, opisującym spacer wzdłuż pola oziminy) a lękiem przed "bezlistnym niebytem", przed "czarnym stogiem kosmosu", przed "obcym, które oddycha nad nami", przed tym, "co czyha za progiem":
Gdy pod dachem światło zdmuchną
drzwi ostatnie z sosny
z hukiem otworzę
Spamiętany jasny warkocz ciasno pleciony
Spamiętaną mocną wstążkę z białej tafty w róże
wezmę z sobą
do związania
tego co czyha za progiem
Tutaj czułość dla materii, nasza zależność od jej nietrwałych form okazuje się nie więzieniem, jak w Wahadle, a ratunkiem: pozwala oswoić strach przed śmiercią, związać to, co wymyka się rozumieniu, za pomocą wspomnień, obrazów bliskich rzeczy. A także za pomocą poezji - mowy wiązanej.
Wątek wiązania i rozwiązywania, splatania i rozplatania, jest stale obecny w Odkrytkach. W jednym z wierszy wianek uwity z mleczy przez dziewczynkę i natychmiast rozsupłany przez wiatr staje się później sierpem księżyca
"ciasno splecionym z bieli", który ostatni raz świeci staruszce, prowadząc
"jej zamknięte oczy / przez wyboisty bruk powietrza / ku wietrznej polanie". Kruche piękno, odebrane dziecku, powraca po latach, przemienione, umocnione przez czas, promieniujące blaskiem, i jest przewodnikiem w ostatniej wędrówce. Wianek, jak warkocz, przywołuje gęsty splot i rozsypywanie się życia, księżyc - przybywanie i ubywanie. W tym wierszu poetka uchwyciła sekret dopełniającego się losu.
Jak nie dopuścić do rozproszenia, ocalić ciągłość, ten
"najcenniejszy układ między: 'jest', 'był' i 'będzie' ", jak zachować siebie w "tumanie z lat"? Co zrobić, by patrząc na stare sepiowe zdjęcie zmarłej matki, wciąż widzieć ją jeszcze
jak zwykłą dziewczynę
biegnącą przez chabry
a nie giętką łodygę
rosnącą na skwarze
w pożodze
z moim obnażonym nerwem?
Jak uratować przeszłość przed całkowitym zniekształceniem? Może świadomie przekształcając ją w wierszu, na przykład przez powołanie do życia poetyckiej korespondencji między rodzicami w cyklu tytułowych Odkrytek. Te liryczne listy, opatrzone datami 1945-48, mówią o poczuciu zagubienia w powojennej rzeczywistości, gdy wszelka ciągłość została zerwana. Matka pisze do ojca:
Pomóż mi
bo już nie pamiętam
jak się jedno pasmo czasu
oddzielało od drugiego
a drugie od trzeciego
Moment a zgubię się w śnieżnej zadymce
na zawsze.("Z najjaśniejszej zimy") |
Oto, co odpisuje ojciec:
Rano stłukłem
twój fiołkowy flakon
po perfumach
Był za kruchy na moje wojenne łapy
[...]
Gdy kryształ uderzył o podłogę
w jego świetle
pryskającym
usłyszałem Twój dawny śmiech
Rozbicie flakonu,
"jedynej pięknej rzeczy, która przeżyła z nami całą okupację", paradoksalnie wyzwala prawdziwe piękno: wspomnienie wspólnego szczęścia. A ono pomaga oderwać się od ponurej teraźniejszości, przerzucić pomost między tym, co było, i tym, co jest, połączyć na nowo pasma czasu.
Takim łączeniem pasm czasu może też być wchodzenie w świat dawnych i współczesnych obrazów, jak w cyklu Blejtramy. Blejtram to rama, na której dopiero zostanie rozpięte płótno. Bogusława Latawiec, chociaż pisze o słynnych dziełach Boscha, Piera della Franceski, Rembrandta, Magritte'a, przygląda się im nie jak gotowym kompozycjom, ale jakby powstawały na jej oczach i przy jej udziale. Bo na tym polega spotkanie ze sztuką - na współtworzeniu.
"Odwaga z którą wchodzimy w obrazy", mówi poetka,
"godna jest drapieżców". Jednak i obrazy atakują nas:
"Płowe płoche - z bestiarium Boscha - / poluje w naszych źrenicach niczym w buszu". Wyobraźnia artysty ma nad nami władzę, może nas przenicować:
"pszczoły, ptaki / anielice [...] przeprawiają się w ciszy / przez nas patrzących / jak przez rzekę dymu". Współcześni kochankowie zostają odnalezieni w przyszłości przez dziewiętnastowiecznego malarza i sprowadzeni na toskańską łąkę, która jest zarazem ich łąką - kościeliską. W tej harmonijnej wizji następuje scalenie sztuki i życia, różnych czasów i światów. Inaczej dzieje się w dramatycznym wierszu Dwie Saskie, podejmującym znowu temat śmierci i nadziei na jakąś formę transcendencji. Saskia, pozując Rembrandtowi, uzmysławia sobie coraz ostrzej, że ona, kobieta z krwi i kości, musi umrzeć, a wizerunek, który po niej zostanie, będzie obrazem innej, obcej osoby stworzonej przez malarza. Artysta odebrał jej nagość, naturalność, przebrał ją w ciężkie, krępujące ruch szaty, sprawił, że musi patrzeć przed siebie
"jak ślepiec / by nie złamać pod purpurowym rondem / kreski swojego profilu". Saskia już zawsze będzie żyć rozdarta między sobą a tamtą z portretu, nie wiedząc:
- Czy ona jest bardziej mną niż ja jestem sobą?
- Czy żyjąc ze mnie już po mnie
przeniesie przez czas
choć jedną z naszych chwil?
Nie ma żadnej pewności, że sztuka, o której zwykło się bezrefleksyjnie mówić "ponadczasowa", utrwala czyjekolwiek istnienie. Bardziej prawdopodobne, że żywiąc się nim, tworzy jego kosztem swój autonomiczny świat.
Czy to nie sprzeczność? Z jednej strony rzeczywistość sztuki przenosi nas w różne czasy, pozwala je swobodnie łączyć i przekraczać, z drugiej - uświadamia nam naszą śmiertelność, nasz ograniczony czas. Tak, to paradoks, ale cała książka Bogusławy Latawiec oparta jest na kontrastach, zderzeniach. Jej wiersze ocierają się o ciemność, pustkę, a zarazem tętnią życiem, wirują, są pełne drzew i ptaków, barw, dźwięków, szczegółów codzienności. Tworzą przestrzeń śnioną i powszednią, przestrzeń wyostrzonego, nadrealnego postrzegania: tu nawet suchy liść, który pękł na lodzie, broczy, krzyczą miażdżone w zębach agresty. Skrótowy język odwołuje się przede wszystkim do tradycji
Przybosia, nie uchyla się jednak od anegdoty i narracji.
Jeden z najbardziej tajemniczych wierszy w tomie to Zwierzęta dnia. Zbudowany z surrealistycznych obrazów i niedopowiedzeń, jest dla mnie opowieścią o poezji, o poetyckiej intuicji. Bo co oznacza ta nienazwana "ona", o której czytamy:
Znowu ją słyszę
Zagnieżdża się w zatokach czołowych
setką świerszczy
kwitnie w pamięci dalekiej dzieciństwa
krwawnikiem i dziewięćsiłem
[...]
O świcie wypełza z niej Jaszczurka
Zamiast oczu ma gałki z porcelany
mimo to wiem - widzi moją pamięć
Słyszy ludzi którzy minęli
Podaje mi ich słowa ponad czasem
Jest wszystkowiedząca i czujna
I czy to ona właśnie - pytam -
(kogo pytam?)
wyprowadzi mnie
z moich własnych źrenic
na Pastwisko Drugie
które czyha za światem
jak za węgłem chałupy
czarne
i wszystkożerne
Jaszczurka o porcelanowych gałkach zamiast oczu, niesamowita, złowroga wysłanniczka poezji, może się okazać także wysłanniczką śmierci. Ale tylko ona - ślepa - widzi pamięć, słyszy zmarłych, zna i podpowiada przeszłość. Dzięki niej powstają wiersze rozpięte między bogactwem zmysłowego świata a mrokiem i milczeniem. W tych wierszach słychać czasem jej szelest.
Krystyna Dąbrowska
© by "Twórczość" 2008