Opowieść o miłości i mroku Amosa Oza to potrawa zawiesista, apetyczna, gęsta od różnych smaków życia. Brzmi jak koncert na orkiestrę, a czasem jak solo na skrzypcach. Od wspomnień dzieciństwa, które odbiera się jak wejście jeszcze raz do tamtej rzeki, przez kapitalne portrety rodzinne, bogate tło obyczajowe aż po historię duchową tej części międzywojennego pokolenia środkowo-europejskich Żydów, które zdecydowało się porzucić Europę i wyjechać w pustkowia ówczesnej Palestyny.
Jest to biografia mentalna człowieka, rodziny i narodu. Doprowadzona do 2001 roku jest chyba ostatnią wielką powieścią XX wieku. Korzystając w kompozycji ze swobody formalnej nowej literatury, Amos Oz próbuje jednak ująć całość pewnego ludzkiego doświadczenia. Biograficzny podkład jest tu zaletą. Podstawą wiarygodności.
Startujemy w Jerozolimie lat 40. Najpierw mamy dziecko, które chłonie świat. Oz pisze z autoironią podszytą poezją o małym gadule, wrażliwcu, wodzu wymyślonych bitew i wyimaginowanych dysput z Churchillem, z których Churchill wychodzi przekonany. Nic dziwnego. Rodzice oczekują, że będzie genialny. Składają nań brzemię swych niespełnionych nadziei. Ale też rozmawiają z nim jak rzadko rozmawia się z dziećmi. Matka mówiła mu o uczuciach, życiu i cierpieniu. Ojciec wprowadzał w tajniki ewolucji i zawiłości historii. Rozmawiało się o dzieciach w Chinach, dzieciach w gettach i dzieciach nielegalnych imigrantów żydowskich w Palestynie.
"Teraz żyje nam się trudno - mówił ojciec - ale wkrótce powstanie państwo żydowskie, a wtedy urządzimy wszystko po nowemu" (przełożył Leszek Kwiatkowski).
Ojciec, oświecony racjonalista, miał doktorat, marzył o karierze naukowej, lecz pracował jako bibliotekarz. W Jerozolimie roiło się wówczas od profesorów. Rodzina ojca to byli właśnie tego typu ludzie. Przekonani o znaczeniu wiedzy mózgowcy, dyskutujący z zapałem na tematy świata i okolic. Mieli jednak trudności z wyrażaniem swoich uczuć i nie zawsze widzieli, co dzieje się w sercach bliskich.
O ojcu Oz pisze z miłością, ale i z ironią. Matkę kochał jak nieznany, tajemniczy ląd. Kiedy miał 12 lat, matka popełniła samobójstwo. Chwilami ma się wrażenie, że napisał całą tę epopeję po to, by wyzwolić się od traumy, jaką nosi w sobie. Tak jak rodzina ojca jest stroną rozumu, rodzina matki jest stroną serca i stroną dramatu. Autor przytacza przejmujące opowieści ciotki o namiętnościach, szaleństwach i zakrętach losów, które rozgrywały się w małych galicyjskich miasteczkach i wsiach dawnej ojczyzny. Tu też są kapitalne portrety rodzinne.
Amos Oz wychował się na małej jerozolimskiej uliczce. Tuż za rogiem - pisze - kończył się świat. Dalej były pustynne wzgórza. Uliczkę zamieszkiwali przybyli ze wschodniej Europy drobni kupcy, nauczyciele, introligatorzy, połykacze książek. Żyli biednie, ale potrafili godzinami spierać się o Freuda, antysemityzm, kwestię kobiecą i o kształt przyszłego hebrajskiego państwa.
"Jedni wielbili Dostojewskiego, inni Tołstoja - ale właściwie wszyscy byli jak z Czechowa. Rzeczywistość, w której, żyłem utkana była ze słów". Opis świata wewnętrznego tych ludzi jest niezwykle plastyczny i pełny. Ci wychodzący porzucili Europę, lecz nadal noszą ją w sobie, pełni nostalgicznej miłości do jej kultury i krajobrazu.
W soboty rodzice i Amos wyprawiali się w odwiedziny do uczonego wuja, pisarza, prof. Józefa Klausnera, później jednego z kandydatów na prezydenta Izraela. Szło się do niego przez siedem światów Jerozolimy - kwartał ortodoksów, kolonię bucharską, bogate ulice śródmieścia, obóz wojskowy Anglików, ulice arabskie. Czujemy klimat, koloryt i wonie każdej z nich. Na końcu tej drogi dzwonili do drzwi willi ozdobionych tabliczką z nazwiskiem i mottem "Humanizm i judaizm". (To pokolenie miało potrzebę posiadania motta!)
Przestawianie steruWuj pochodził z Odessy. Był oświeconym liberałem. Uczestnikiem Kongresu Syjonistycznego organizowanego przez Herzla. W jego salonie w Odessie, a potem w Jerozolimie zbierała się elita żydowskich inteligentów-syjonistów, którzy uważali, że Żydzi powinni porzucić Europę i walczyć o odtworzenie państwa żydowskiego w Palestynie. W pierwszej połowie XX wieku zaciekłe dyskusje na ten temat toczyły się też w Wilnie, Warszawie, Wiedniu i w całej Europie. Ta myśl miała równie gorących zwolenników, jak i przeciwników.
Najciekawszy w książce jest właśnie portret tego pokolenia. Stworzyć własne państwo. Przeciąć na zawsze cykl dyskryminacji, poniżeń i pogromów. Nie można żyć tam, gdzie nas nie chcą. Nawet jeśli trzeba wyjechać w nieznane pustkowia, do państwa, które nie istnieje i nie wiadomo, czy zaistnieje kiedykolwiek. Ta idea zyskała setki tysięcy zwolenników. Na początku było to tylko marzenie. Ale zaczęto realizować je w sposób rozumny. Powstawały obozy, gdzie uczono uprawy ziemi, i hebrajskie gimnazja. Jedno z nich, w Równem, kończyła matka Oza. Dało jej ono ładunek poezji i więzy uczuciowe na całe życie.
Idea stworzenia własnego państwa była tak trudna i odległa, że wymagała heroizacji. Poeci, płomienni działacze, publicyści tworzyli całą sferę duchowych uniesień.
"Trzeba, by nasz naród stanął jak lew pośród innych narodów" - wołali. Zgoda dotyczyła odrodzenia państwa. Ale jak dokonać tego cudu? Jakie ma być to państwo? Tu poglądy rozpryskiwały się na kilka koncepcji. Autor pokazuje różne inspirowane nimi wybory i ich życiowe skutki przez dzieje członków swej rodziny. Światło i siła możliwości pokazane są przez barwne i wyraziste postaci.
Ciekawe, jaką wagę ludzie przywiązywali wówczas (I połowa XX wieku) do idei, myśli, literatury. Czytali i gadali, gadali, gadali. Mieli poczucie, że świat społeczny jest w pełni poddany ludzkiej myśli i wszystko zależy od słusznego jej wyboru. (Czy my dziś mamy taką pewność?) Porzucali swoje domy. Wsiadali na okręty. Niezależnie od trudnych warunków, do jakich trafiali, zdążyli w sam czas. W Europie miała za chwilę rozpocząć się II Wojna Światowa.
Diaspora to choroba duszyPomińmy koncepcje polityczne. W sferze świadomości najsilniejsze stało się przekonanie, że trzeba "przekuć duszę narodu". Raz na zawsze rozstać się z obrazem europejskiego Żyda, niesprawnego fizycznie, lękliwego słabeusza, godzącego się na poniżanie i pogardę, budzącego co najwyżej współczucie.
"Należy wyjść z bagna diaspory" - mówią przywódcy i wszyscy, od inteligentów po drobnych kupców, traktują psychikę diaspory jak wroga, jak chorobę duszy. Nowy naród kształtuje się w opozycji do tradycyjnego obrazu Żyda. Musi być przede wszystkim silny. Bezbronność wywołuje grymas lekceważenia. Nigdy więcej.
"Jeśli ma przetrwać naród na swojej ziemi, nasi synowie muszą być z żelaza". Przeciwstawienie Hebrajczyk - Żyd z diaspory przenosi się i na literaturę. Trzeba nam takich bohaterów - głosi jeden z gości salonu wuja - by młodzież mogła czerpać inspirację z ich myśli i czynów, budzących szacunek, a nie litość jak bohaterowie sztetł. Dość mamy łzawej literatury diaspory. Amos Oz pisze, że na szczycie hierarchii społecznej w latach powstawania Izraela znajdowali się chłopcy i dziewczęta z kibuców.
"Opaleni, krzepcy, nieugięci pionierzy, którzy naprawdę budują kraj, orzą pola, zakładają winnice i umieją posługiwać się karabinem" - pisze, oddając ówczesne nastroje z zamierzoną emfazą. To oni są wcieleniem narodowego mitu. Dopiero po nich szli profesorowie, a potem cała reszta. O tym, jak silna była ta aura, świadczyć może fakt, że piętnastoletni Amos opuścił dom i poszedł do kibucu. Ta antynomia - Żyd izraelski i Żyd z diaspory - jest wszechobecna w ówczesnym społeczeństwie. Naród chce się zmienić.
"Trzeba przyoblec się w ducha męstwa, ducha nieulękłego sprzeciwu" - mówi prof. Klausner.
Być może długi cień tamtego przekuwania dusz leży też u podłoża wspominanej nieraz w publikacjach, zdumiewającej dla mieszkańców Europy nieczułości Izraelczyków dla cierpienia, w tym dla ocalałych z Holokaustu, przybywających do Izraela Żydów w pierwszych powojennych latach. Tłumaczyć może też wiele z postępowania dzisiejszych izraelskich polityków.
Nadzieja, spełnienie, wojnaKsiążka jest zbudowana z wielu warstw. Jedną z nich jest dziejąca się historia. Nic dziwnego. Jest tuż po Holokauście. Na uchylenie zakazu i pozwolenie wjazdu do Palestyny czekają na statkach i w obozach przejściowych na Cyprze setki tysięcy żydowskich imigrantów. Za chwilę w ONZ zdecyduje się sprawa istnienia państwa Izrael. Izraelczycy czekają w najwyższym napięciu. Dowiadujemy się sporo o kulisach targów przed głosowaniem w ONZ. Polityki jest mniej, niż można by się spodziewać. Z diabelskim humorem Oz kreśli kapitalne sylwetki Ben Guriona i Begina. Stosunki z Arabami punktowane są ważnymi w życiu autora zdarzeniami. Tylko czasem, gdy polityka staje się ludzkim losem, autor używa najmocniejszych środków, by to wyrazić. Tak jest z opisem dnia, gdy w ONZ decydowała się sprawa powstania Izraela. Ze względu na różnicę czasu w Jerozolimie była noc, gdy na ulicy Amosa przez jedyny odbiornik radiowy w okolicy transmitowano głosowanie.
"Ludzie stali nieruchomo, w żółtawym świetle latarni, stłoczeni i milczący, istny las cieni, na naszym podwórku i u sąsiadów, na chodnikach, jezdniach i balkonach. Wyglądali jak zgromadzenie duchów. Stali w absolutnej ciszy". W powietrzu wibrował głos amerykańskiego spikera. Spiker wyliczał, jak głosowały kolejne państwa. Wreszcie ogłosił wynik: 33 za, 13 przeciw. Propozycja przyjęta.
"A wtedy jego głos zatonął w dochodzącym z radia ryku radości, a po chwili, w której wszyscy stali w osłupieniu, również nasza ulica rozbrzmiała przenikliwym wrzaskiem. [...] Nie był to okrzyk triumfalny, brzmiał raczej jak okrzyk zgrozy, dramatyczny, kruszący skały i mrożący krew w żyłach krzyk, jak gdyby wszyscy zmarli i ci co dopiero zostaną zabici zawołali przez niewidzialne okno, które otworzyło się dla nich na mgnienie oka". Naród pozbawiony państwa przez dwa tysiące lat odzyskał je. (Pamiętamy podobny nastrój w Dziennikach
Dąbrowskiej, gdy Polska odzyskała niepodległość.) Ale radość u Oza podszyta jest tragicznością
"W siedem godzin później - napisze -
Arabowie rozpętają wojnę, w której zginie co setny z radujących się tej nocy na ulicach". Znany jako działacz na rzecz pokoju i pojednania nie cofa się jednak przed prawdą. Opisuje okrucieństwa armii arabskich i zamachów oraz kilkumiesięczne oblężenie Jerozolimy, które przeżył jako dziecko. Te strony - z zachowaniem proporcji co do grozy - przypominają klimatem Pamiętnik z powstania warszawskiego
Mirona Białoszewskiego.
Zawartości tej książki nie da się objąć w jednym omówieniu. Choć dowiadujemy się wiele o ciekawym kawałku historii i formowaniu się narodu, jej istotą pozostaje liryczna spowiedź życia. Należą do niej i strony o matce, i o tym, jak Amos Oz stawał się pisarzem, i hołd złożony książkom, które go ukształtowały, i dojrzewanie w kibucu. Narracja jest nieśpieszna, tradycyjna, ale kompozycja ma budowę mozaikową. Chronologia nie krępuje wypowiedzi. Tematy, postaci, nastroje przeplatają się tak, by nie znużyć. Liryzm sąsiaduje z ironią, humor podszyty jest powagą.
Ruta Pragier © by "Twórczość" 2006 | |