![](https://api.culture.pl/sites/default/files/images/imported/obrazki_wiodace/fo_simon_janek_villa_reykjavik_3921275.jpg)
Janek Simon w Reykjaviku, 2010, fot. Ingvar Ragnarsson
Z Jankiem Simonem, autorem projektu Przegląd systemów do gry w totolotka (2010) pokazywanego podczas "Villi Reykjavik", rozmawia Karol Sienkiewicz.
Karol Sienkiewicz: Dlaczego artysta sztuk wizualnych interesuje się prawdopodobieństwem, teorią gier, grami liczbowymi?
Janek Simon: Ja od dziecka cały czas w coś grałem - najpierw na komputerze, później na przykład w brydża sportowego, w liceum byłem kilka razy mistrzem Polski. Tak więc te problemy mam we krwi. Totolotkiem zainteresowałem się niedawno - ta gra i próby jej złamania są dla mnie modelem zmagania się człowieka z bezsensem, z nieznanym. To jest coś jak religia. Okazuje się, że nie tak łatwo wyobrazić sobie fakt, że coś jest naprawdę losowe, że nie ma żadnej reguły, ukrytego planu, kodu do złamania. Łatwiej jest wierzyć, że gdzieś tam jednak jest jakaś logika i przez systematyczną pracę można ją odkryć. Te wszystkie systemy gry w Totolotka to jest też taka współczesna alchemia - "niski" system wiedzy. Rachunek prawdopodobieństwa jest z kolei interesujący ze względów historycznych, to jeden z fundamentów metody naukowej czy - szerzej na to patrząc - racjonalności stojącej za europejską nowoczesnością.
K.S.: W Reykjaviku wygłosiłeś wykład poświęcony tym problemom. Wcześniej podobne spotkanie miało miejsce w Warszawie. Czym różniły się od siebie te wydarzenia?
J.S.: Przede wszystkim wykład w Warszawie był po polsku - to jest dla mnie jednak dość zasadnicza różnica. Towarzyszył mu też wykład doktora psychologii Szymona Wicharego, który zajmuje się racjonalnością, zatytułowany "Zmagania umysłu ze światem". To było spojrzenie na Lotto i ludzi, którzy grają z punktu widzenia naukowej teorii. Bardzo ciekawie się te dwie części uzupełniały. Okazuje się na przykład, że zachowania związane z uzależnieniem od hazardu można doskonale badać przez eksperymenty na gołębiach.
K.S.: Islandia w ostatnim czasie trafiała na pierwsze strony gazet - najpierw z powodu kryzysu finansowego, a potem - wybuchu wulkanu Eyjafjallajokull, który wstrzymał ruch lotniczy w Europie. Czy w takich przypadkach interesujące cię teorie okazują się przydatne?
J.S.: Oczywiście różnego rodzaju teorie oparte na rachunku prawdopodobieństwa są używane do tworzenia prognoz czy oceny ryzyka związanego z tego typu wydarzeniami. Te narzędzia są fundamentem działalności na przykład firm ubezpieczeniowych czy ekspertów od zarządzania ryzykiem. Prawo wielkich liczb mówi że małpa bębniąca w maszynę do pisania kiedyś napisze "Pana Tadeusza" - oczywiście haczyk tkwi w słowie "kiedyś". Przy pomocy narzędzi probabilistycznych można próbować ocenić szansę na to, że na przykład małpa napisze "Hamleta" w ciągu dwudziestu lat - oczywiście jest ona ekstremalnie niska. Tak samo można próbować oceniać szansę wybuchu wulkanu czy zawalenia się kursów akcji na jakiejś giełdzie. Ostatnio okazuje się jednak - i krachy na giełdach są tego dobrym przykładem, że takie katastroficzne zdarzenia zachodzą dużo częściej niżby to wynikało ze statystycznych przewidywań.
K.S.: "Villa Reykjavik" przypomina festiwal sztuki - jej główny trzon stanowią wystawy, im towarzyszy program pokazów filmowych, performensów, koncertów. Wystawiające galerie to galerie komercyjne. Czy twoim zdaniem ten aspekt jest w jakiś sposób widoczny w projekcie?
J.S.: Dla mnie za tym projektem stoi pytanie o to, czy komercyjna galeria może być czymś więcej niż sklepem ze sztuką. Czy może być społecznością, platformą wymiany, produkcji jakichś doświadczeń, wiedzy, czy galeria może być przedsięwzięciem - w jakimś sensie - kuratorskim. No i niektóre prezentacje (dla mnie szczególnie litewskiej galerii Tulips and Roses) pokazują, że rzeczywiście galeria może być czymś takim. To są ciekawe pytania, szczególnie w czasach rosnącej widoczności problemów związanych z publicznym sektorem finansowania kultury. Myślę tu o rosnącej instrumentalizacji, grant-arcie, neoliberalizacji pola i tak dalej. Ewidentnie potrzeba jakiś nowych hybrydalnych modeli i być może lepszym punktem wyjścia dla ich tworzenia są progresywnie myślące galerie prywatne, a nie uzależnione od urzędników NGO-sy.
K.S.: Co najbardziej podoba ci się na Islandii?
J.S.: Szaszłyki rybne w restauracji Sea Baron.
Reykjavik, lipiec 2010.