Opowiadając o bohaterze zagubionym w labiryncie mitów i półprawd, Lankosz ani przez chwilę nie gubi rytmu i trzyma widzów w napięciu. Niepokoi zwłaszcza muzyka Abla Korzeniowskiego. Nowoczesna, natrętna, pulsująca. Jest niemal bez przerwy obecna – czasem jako dopełnienie opowieści, czasem jako drażniący kontrapunkt, coś, co ma wprowadzać konfuzję. Atmosfera grozy, którą udaje się stworzyć na ekranie, jest w dużej mierze zasługą Korzeniowskiego i Łukasza Bielana. Bo i operator "Ziarna…" pokazuje tu swój rzemieślniczy kunszt, rysując obraz miasta jako przestrzeni pełnej tajemnic, ciemnych zaułków i niebezpieczeństw (ujęcie Szackiego stojącego obok zepsutej ulicznej lampy to jeden z najpiękniejszych kadrów filmu).
Tym, co w "Ziarnie prawdy" zachwyca i zaskakuje, jest poczucie humoru. Dialogi napisane przez Miłoszewskiego pełne są efektownych bon motów i drobnych ironicznych grepsów. Na ekranie nie tracą nic ze swojej dynamiki – przeciwnie, dzięki dobrze obsadzonym aktorom zostają odpowiednio ukrwione. Ale u Lankosza humor nie sprowadza się jedynie do ciętych ripost i mocnych dialogowych point. W jednej z najdowcipniejszych scen filmu Robert Więckiewicz niczym Sharon Stone w "Nagim instynkcie" manifestacyjnie przekłada nogę na nogę.
Swym drugim fabularnym filmem Borys Lankosz dowodzi, że potrafi świetnie wybierać i prowadzić aktorów. W "Ziarnie prawdy" próżno szukać choćby jednego obsadowego potknięcia czy aktorskich niedociągnięć. Świetny jest Jerzy Trela jako miejscowy gliniarz z wieloletnim stażem i Magdalena Walach jako prokuratorka. Właściwie każdy z aktorów zasługuje na słowa uznania: Krzysztof Pieczyński jako zrozpaczony mąż ofiary, Andrzej Zieliński, który w kilka minut z drobnych gestów buduje intrygującą postać i magnetyczny Zohar Strauss jako rabin pomagający w rozwiązaniu śledztwa. Nawet pojawiający się w epizodach Arkadiusz Jakubik, Jacek Poniedziałek i Lech Dyblik, choć goszczą na ekranie zaledwie przez chwilę, mocno zaznaczają swą obecność.