"Jej nie uratujesz, a siebie zatracisz" – mówi matka (Danuta Stenka) do Franka (Julian Świeżewski), kiedy dowiaduje się, że syn podjął pracę w obozie koncentracyjnym. Jest rok 1945, wojna zbliża się ku końcowi, a w śląskich Świętochłowicach komuniści przerobili nazistowski obóz w miejsce odosobnienia wrogów Polski Ludowej. To tutaj trafiają Niemcy i folksdojcze, ludzie współpracujący z hitlerowcami i ci, z którymi nowej władzy jest zwyczajnie nie po drodze. Jedną z tutejszych więźniarek jest Anna (Zofia Wichłacz), przyczyna, dla której Franek został obozowym strażnikiem. Uzbrojony w mundur chłopak chce pomóc ukochanej w ucieczce za obozowe mury. Problem w tym, że w obozie więziony jest także Erwin (Jakub Gierszał), niemiecki przyjaciel tej dwójki, którego żadne z nich nie może zostawić.
W samodzielnym fabularnym debiucie Maciej Sobieszczański (wcześniej współautor eksperymentalnego "Performera") zabiera widza w podróż po skomplikowanej polskiej historii. Takiej, która wymyka się manichejskiej wizji świata i łatwym podziałom na dobro i zło.
Tak jak Smarzowski w "Róży", Sobieszczański pokazuje polskie społeczeństwo w momencie przepoczwarzania się, w chwili, gdy stare zasady uległy zniszczeniu, a nowe jeszcze nie zdążyły się wyłonić. Świat "Zgody" to rzeczywistość ustalających się granic, zarówno tych państwowych, jak i – przede wszystkim – granic ludzkiej przyzwoitości. Tutaj nic nie jest jasne – motywy, dla których Franek przyjmuje rolę obozowego oprawcy, ani powody, dla których Erwin, dezerter z Wehrmachtu, trafia w niewolę komunistów.
Sobieszczański jest zafascynowany tą niejednoznacznością. Z uwagą przygląda się bohaterom, próbując dostrzec, jak zachowają się w nowej rzeczywistości i w nowych rolach. Intrygująca jest zwłaszcza postać Franka, młodego chłopaka, który z szlachetnych pobudek przyjmuje pracę strażnika, by z czasem odkryć w sobie fascynację przemocą i bezkarnością, jaką daje mu władza.
Podążając za Zimbardo, Milgramem i Leibnizem, Sobieszczański stawia w swoim filmie interesujące pytania. Czy ofiary powinny wymierzać sprawiedliwość? Co sprawia, że ofiara zmienia się w kata? Gdzie przebiega granica między uznaniem dla autorytetu a ślepym posłuszeństwem?
Problemem "Zgody" jest to, że reżyser nazbyt szybko porzuca te filozoficzne refleksje, składając je na ołtarzu filmowego melodramatu. Zamiast opowieści o deprawującej sile władzy i pochodzeniu zła, otrzymujemy historię miłosnego trójkąta. Nagle Leibnizowskie "Unde malum?" zostaje zastąpione przez trywialne "Kocha? Nie kocha?", a "Zgoda" zmienia się w opowieść o urażonym kochanku wykorzystującym władzę jako narzędzie zemsty.