Film fabularny w reżyserii Doroty Kędzierzawskiej z 1994 roku.
Kadr z filmu "Wrony", reż. Dorota Kędzierzawska
W rozmowie przeprowadzanej z Dorotą Kędzierzawką z okazji uhonorowania jej Paszportem "Polityki" Zdzisław Pietrasik, nie bez racji, zestawił jej filmy z poruszającymi obrazami Janusza Nasfetera o podobnej tematyce, dwie i trzy dekady wcześniej kręcone o dzieciach, nie dla dzieci. Takie jak m.in. "Małe dramaty" czy "Kolorowe pończochy".
Dorota Kędzierzawka powiedziała o swoich filmach:
"Są to przede wszystkim tragedie niespełnienia. Wszystkie dzieci mają piękne marzenia, które rzadko mogą się ziścić" (wywiad Zdzisława Pietrasika, "Polityka" nr 5/ 1999).
Bohaterka "Wron" doświadcza właśnie takiej tragedii niespełnienia. Ma marzenie - nie chce być samotna. Jej marzenie się nie spełnia, spełnia się jedynie na niby i tylko trochę. A właściwie to jedynie nabrzmiewa i w skutek niespełnienia przeistacza się w egzystencjalny ból.
Dziewczynka ma dziewięć-dziesięć lat. Akcja filmu to niewielki wycinek z życia bohaterki, niewiele ponad dobę. To jednak wystarczająco dużo, by wrażliwe dziecko w pełni uzmysłowiło sobie, co dla niego jest nieziszczalnym marzeniem. Mała mieszka z matką w pięknej, choć starej, zaniedbanej kamienicy w mieście na wybrzeżu. Chodzi do szkoły. Jak każde dziecko pragnie akceptacji. O akceptację jednak trudno, kiedy odstaje się od grupy. Dziewczynka pojawia się na lekcji gimnastyki bez wymaganego kostiumu, jej matka, inaczej niż rodzice koleżanek, nie zadbała o to, by córka mogła spełnić szkolne wymagania. Nauczycielka zmusza ją, by rozebrała się do bielizny i tak przystąpiła do ćwiczeń. Jej nieświeża bielizna i opłakany wygląd budzą śmiech koleżanek. Nauczycielka widzi swój błąd, ale nietaktu nie da się już naprawić. Ośmieszone dziecko nie przyjmie przyjaznego gestu, nie da się przytulić, bo litość je upokarza. Broni się przed upokorzeniem, sięgając po wulgarne wyzwisko, które rzuca nauczycielce w twarz.
Odrzucona przez koleżanki, wyobcowana w szkole, rozpaczliwie szuka kontaktu. Nie znajduje go u chorego kolegi, którego chce odwiedzić, jego matka nie wpuszcza małej do syna. Nie znajduje bliskości w domu, kiedy naciska klamkę drzwi mieszkania uchylają się, ale założony od środka łańcuch broni wstępu do wewnątrz, choć ze środka dobiegają głosy. Zapewne matka dziewczynki spędza czas w czyimś towarzystwie.
Dziewczynka odchodzi samotna, skazana tylko na siebie, nastroszona i trochę zła jak wrona, którą udaje, bawiąc się samotnie. Szuka rekompensaty w świecie wyobraźni. Zagląda przez okno do szkoły baletowej, wyobraża sobie, że jest jedną z pięknie poruszających się dziewcząt. Błądzi po malowniczym mieście, zbija czas, zagląda tu i ówdzie, między innymi do okien willi, w której dostrzega małżeństwo czule opiekujące się trzyletnią córeczką.
Ona, skazana sama na siebie, samotna "wrona", szuka bliskości z bezdomnym psem, ale ten tylko zjada ukradkiem pączka, którego dziewczynka kupiła w cukierni. Kontaktu nie udaje jej się nawiązać także z napotkanymi ludźmi, dorosłymi, których spotyka na swojej drodze. Starszy pan, przystanąwszy na chwilę, odchodzi bez słowa. Młody cudzoziemiec przypatruje się z opuszczonemu dziecku, które na chwilę przysnęło przykucnięte na chodniku.
Po spędzonych na mieście godzinach mała wraca do domu, ale wrażenie tego ponurego dnia musiały w niej pozostawić trwały ślad. W jej domu, domu samotnej Wrony nic się nie zmieniło. Mieszkanie jest puste, matka nieobecna lub jakby nieobecna, nawet wtedy, gdy stawia przed córką talerz zupy, niemal nie zwraca na nią uwagi.
W domu, podobnie jak na mieście, dziewczynka jest pozostawiona sama sobie. Widzi matkę śpiącą następnego dnia, nie jest jednak w stanie obudzić. W bezradnym poczuciu osamotnienia postanawia opuścić dom. "Beze mnie będzie ci lepiej", mówi do matki, ale śpiąca nie słyszy jej słów.
Wrona odnajduje willę, w której poprzedniego dnia widziała szczęśliwą rodzinę i pod nieuwagę rodziców uprowadza małą dziewczynkę z ogrodu. Ufne dziecko idzie z nią bez protestu, zaintrygowane nową zabawą. Jak poprzedniego dnia Wrona podejmuje wędrówkę przez miasta, nie sama jednak, lecz z dzieckiem, które jej ufa i jest od niej zależne. Zachodzą do kościoła, gdzie odbywa się ceremonia ślubna i tam mała robi siusiu w majtki. Poczucie troski każe starszej dziewczynce zadbać o dziecko. Sprowadza ją do swego mieszkania (gdzie matki oczywiście nie ma), tu ją myje, przebiera i karmi zupą. Troszczy się najlepiej jak umie, udając, że jest dla małej matką. Potem podejmuje z nią dalszą wędrówkę.
Dziewczynki udają się nad brzeg morza, wędrują po wydmach, obserwują ptaki i bezkres horyzontu. Wrona dzieli się z małą marzeniami o ucieczce. Ucieczce w świat, do nieznanego miejsca, którego nie umie sobie wyobrazić, ale które w swoich dziecięcych pragnieniach utożsamia z miejscem, gdzie musi czuć się lepiej niż czuje się tu i teraz, w swoim miejscu na ziemi, w szkole i w domu bez miłości.
Wrona wchodzi z małą na kuter rybacki. Niby bawi się tylko w ucieczkę, ale planuje ją naprawdę, gotowa odcumować i ruszyć w morze. Okazuje małej troskę, grając rolę mamy, ale o krok jest od tragedii, gdy zraniona nieświadomym zachowaniem dziecka, w złości wpycha dziewczynkę do wody, by natychmiast oprzytomnieć i iść jej na ratunek. W zabawę wkrada się realizm.
Wrona udaje dorosłą, ale wypada z roli, zabawa się nie klei, bywają chwile, kiedy odsłania przed młodszą dziewczynką swoją dziecięcą samotność. Robi to tak jawnie, że trzyletnie dziecko wychowane w miłości reaguje prawidłowo, czułością. Ta dziwna i nieudana zabawa w dorosłość uświadamia Wronie, że sama jest dzieckiem i potrzebuje opieki oraz czułości. A także to, że zabawę trzeba skończyć, a dziecko odprowadzić do domu, gdzie jego miejsce.
"Dwie malutkie figurki, splecione ze sobą mocnym uściskiem rąk, biegną szybkimi niezgrabnymi kroczkami - pisał Tomasz Jopkiewicz. - Te obrazy najbardziej zapadają w pamięć. Obrazy zdałaby się wytarte, bliskie sentymentalnego banału, trochę przypominające filmy Chaplina. (…) W filmie Doroty Kędzierzawskiej brak wszelkiej czułostkowości, o której przy takim temacie było łatwo. Te dwie figurki oznaczają przecież zagubienie, ucieczkę. Zagubienie nie tylko małych dziewczynek. Zagubienie każdego z nas. Całodzienna eskapada to gorzka lekcja dojrzałości. W końcu porywaczka zdaje sobie sprawę, że nie ma dokąd uciekać, że najważniejsze, co miało się stać, już się stało: usłyszała przecież od maleństwa najważniejsze słowa: kocham cię." ("Film" nr 2/1995)
Film Kędzierzawskiej nie jest prostym oskarżeniem, ani analizą społeczną. Widz nie dowiaduje się, kim jest matka Wrony, czy zapracowaną kobietą nieradzącą sobie z życiem, czy beztroską osobą, której zawadza niechciane być może dziecko, i która spędzać czas poza domem lub po prostu lubi. Matka Wrony nie jest zapewne osobą złą, nie podnosi głosu na córkę, nie karci jej. W domu dziecko może znaleźć ugotowaną zupę, zazwyczaj może też po prostu wejść do mieszkania pod nieobecność matki i nie musi błąkać się po ulicy. Czyni to nawet podczas ucieczki, razem z "porwaną" trzylatką (którą przemoczoną przebiera w mieszkaniu i karmi). Ale to za mało, to nie koi bólu osamotnienia. To nie zastąpi zwykłej rodzicielskiej troski i poczucia bliskości.
Po nieudanej ucieczce, będącej dla dziewczynki silnym doświadczeniem i lekcją, dzięki której uświadomiła sobie własną najgłębszą potrzebę, uciekinierka wraca do domu. Matka po przebudzeniu znajduje ją skuloną, śpiącą na podłodze. Oprócz słów: "Co ty wyrabiasz dziewczyno" nie znajduje dla niej nic więcej. Dla niej nieobecność córki nie stała się żadną lekcją, bo żyjąc własnymi sprawami nie zauważyła nawet ucieczki dziecka z domu. Słowa córki: "Mamo przytul" kilkakrotnie powtórzone, pozostają bez odpowiedzi.
"Opowiadanie o wychowywanej przez samotną matkę dziewczynce, żyjącej w uczuciowej pustce, lecz szukającej miłości, jest w istocie rodzajem przypomnienia o kondycji człowieka w ogóle - pisała Bożena Janicka. - "Mała z ‘Wron’ pragnie być kochana i kochać, bo bez emocjonalnych związków z kimś bliskim czuje się samotna w najgłębszym, egzystencjalnym sensie tego słowa. W intuicyjnym odczuciu dziecka miłość jest czyś, co zakotwicza osobę ludzką w świecie, tymczasem zapracowana matka nie potrafi jej tego daru przekazać." ("Filmowy Serwis Prasowy" nr 1/1995)
"Wrony" były pierwszym filmem, przy którym Dorota Kędzierzawska współpracowała z operatorem Arturem Reinhartem. Od "Wron" właśnie datuje się powstanie specyficznego języka kina Kędzierzawskiej - wrażliwego społecznie i estetyzującego zarazem. Dbającego o kompozycje kadru, o oświetlenie obiektów, a podejmującego tematy niekiedy tak realistycznie, że kontrast między przekazem o brutalności świata a nierealnym pięknem, które stwarza autor zdjęć, staje się zgrzytem trudnym do zaakceptowania. We "Wronach" jednak tego kontrastu jeszcze nie ma. Przeciwnie, krytycy na ogół podkreślali harmonijne współbrzmienie obrazu z treścią.
"Wypełniając kadry wielkimi płaszczyznami - woda, piasek, niebo - udało się uchwycić ten szczególny rodzaj nieobecności, tak bardzo raniący bohaterkę" - pisała Katarzyna Jabłońska. ("Więź" nr 2/1995).
- "Wrony", Polska 1994. Scenariusz i reżyseria Dorota Kędzierzawska, zdjęcia: Arthur Reinhart, muzyka Włodek Pawlik, scenografia Magdalena Kujszczyk. Występują: Karolina Ostrożna (Wrona), Kasia Szczepanik (Maleństwo), Małgorzata Hajewska-Krzysztofik (matka Wrony), Anna Prucnal (nauczycielka), Ewa Bukowska (matka Maleństwa), Krzysztof Grabarczyk (ojciec Maleństwa), Agnieszka Pilaszewska (matka Piotrusia). Produkcja Zespół OKO, Telewizja Polska. Kolor, 1850 m. Czas trwania: 66 min.
Nagrody:
- 1994 - Nagroda Specjalna Jury, Nagroda Publiczności oraz Nagroda Dziennikarzy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni; Nagroda "Coup de Coeur au Festival" Fundacji na rzecz Dzieci Upośledzonych na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes; Grand Prix (ex aequo) za zdjęcia na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych "Camerimage" w Toruniu; Grand Prix Bellinzona; Grand Prix Belfast;
- 1995 - Nagroda UNICEF na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie;
- 1996 - Grand Prix Międzynarodowego Konkursu na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym dla Dzieci "Ale kino!" w Poznaniu.
Autor: Ewa Nawój, lipiec 2011