Działali w konspiracji. Wtapiali się w tłum. Uderzali z zaskoczenia. Przeprowadzali zamachy na najbardziej bezwzględnych rosyjskich przywódców, strzelali do carskiej policji. W domach produkowali bomby, ukrywali broń, spiskowali pod nosem zaborcy. Uważali się za bojowników, rewolucyjnych mścicieli. Dziś trzeba by ich nazwać terrorystami. Choć celem ich ataków byli przede wszystkim umundurowani przedstawiciele władz zaborczych, ginęli w nich również niewinni ludzie. Poznajcie członków Organizacji Bojowej (1904–1911) i Frakcji Rewolucyjnej PPS (1906–1914; od sierpnia 1909 ponownie jako PPS). "Polscy terroryści" Wojciecha Lady to opowieść o nietuzinkowych ludziach i trudnych czasach – od ostatnich lat XIX wieku do odzyskania przez Polskę niepodległości.
Z końcem XIX wieku Londyn stał się politycznym azylem dla prześladowanych przez carat działaczy PPS-u, jednak Albion nie był przyjazny dla naszych spiskowców, choć tam przynajmniej byli wolni od inwigilacji Ochrany. Emigracyjne siedziby były bezpieczne, ale zarazem bardzo ubogie. Kto nie był zamożny z domu, na obczyźnie nie radził sobie zwykle najlepiej.
Ignacy Mościcki, wybitny chemik, naukowiec, wynalazca i przyszły prezydent, był konstruktorem bomb i… niedoszłym zamachowcem samobójcą. Wraz ze współspiskowcem Michałem Zielińskim planował zamach na warszawskiego generał–gubernatora Josifa Hurko. Dowiedziawszy się o odkryciu spisku przez carskie władze, w lipcu 1892 roku uciekł wraz z żoną do Londynu, gdzie przebywał przez pięć lat, studiując m.in. w Technical College w Finsbury i w Patent Library. Niestety zupełnie sobie nie radził w praktycznym życiu na obczyźnie. Jak wspominał: "Starania moje o posadę trwały dość długo, zanim uznałem je za beznadziejne. Wreszcie posiadany zapasik pieniędzy zupełnie się wyczerpał. […] Posiadaliśmy jeszcze zapas węgla i trochę ziemniaków, na chleb jednak pieniędzy brakło". Przyszły prezydent został więc producentem… kefiru. Próbował również swoich umiejętności jako fryzjer.
Bomby często nie wybuchały, albo rzucane były tak nieudolnie, że więcej ran odnosił zamachowiec niż ofiara, która zresztą zazwyczaj zamach przeżywała. Tak właśnie wpadł Stefan Okrzeja. Rzucił ładunek wybuchowy do cyrkułu na warszawskiej Pradze, lecz wybuch poszarpał go i oszołomił. Na wpół przytomny Okrzeja usiłował uciekać, ale pomylił kierunki. Został szybko złapany, skazany na śmierć i powieszony na stokach Cytadeli Warszawskiej 21 lipca 1905 roku. Stefan Okrzeja stał się legendą bojowników o niepodległość. W 1920 roku wydawano nawet pocztówki z jego wizerunkiem oraz napisem: "Cześć męczennikowi!".
Dynamit był jedną z najczęściej używanych broni zamachowców z Organizacji Bojowej PPS. O ataku dynamitowym na Woli pod Warszawą z końcem marca 1905 roku, pisały krakowskie "Nowości Ilustrowane". Na stronie tytułowej – jak zawsze w podobnych okolicznościach – dały sugestywną ilustrację, wewnątrz numeru wzmocnioną opisem: "Gdy tumany dymu i kurzu upadły – zgrozą przejmujący widok przedstawił się oczom przechodniów. Wszyscy szeregowcy z patrolu strasznie pokaleczeni, leżeli we własnej krwi na ziemi. Z potrzaskanymi rękami i nogami, z zmasakrowanymi twarzami wili się z bólu, rzężąc w ostatnim konaniu".
Nieudane akcje, które kończyły się śmiercią młodych bojowników, uświadomiły Piłsudskiemu potrzebę zorganizowania szkoleń. Nauczanie obejmowało między innymi posługiwanie się bronią, konstruowanie ładunków wybuchowych czy walki uliczne. Wkrótce instrukcje szkoleniowe zostały wydane również drukiem. Broszura zawierała informacje – wraz ze stosownymi rysunkami technicznymi – nie tylko jak się posługiwać bronią, ale także szkoliła w sabotażu. Z kolejnych rozdziałów można było się dowiedzieć, jak niszczyć zbrojne wyposażenie wojska rosyjskiego: "Niszczenie karabinu", "Niszczenie maszynowych karabinów", "Niszczenie armat", "Niszczenie armat za pomocą materiałów wybuchowych".
Walery Sławek, przyszły trzykrotny premier II Rzeczpospolitej, był legendą PPS-u. Jeszcze przed stworzeniem Organizacji Bojowej zapisał się w historii partii jako pomysłowy uciekinier z więzienia w Sieradzu (18 grudnia 1903 roku). Za więziennym murem, w części przylegającej do prywatnego ogrodu, przymocowano do pnia drzewa drabinkę sznurową i ukryto ją w zaroślach. Drugi koniec drabinki zakończony był drucikiem z kamyczkiem, który został przerzucony przez mur więzienia. Po odwróceniu uwagi strażników Sławek przeciągnął drabinkę na drugą stronę więziennego muru i wspiął się po niej. Klucząc po okolicznych lasach, zmarznięty i głodny dotarł wreszcie do Warszawy, gdzie zajął się tworzeniem Organizacji Bojowej.
Tylko jeden bojowiec PPS-u odważył się na zamach samobójczy – młody inżynier Tadeusz Dzierzbicki. Po śmierci młodszego brata w manifestacji postanowił zabić generał–gubernatora Konstantego Maksymowicza. 18 maja 1905 roku zamachowiec usiadł przy kawie na werandzie cukierni Vincentiego przy ul. Miodowej 4. Miał skonstruowaną przez siebie bombę, którą w odpowiedniej chwili zamierzał rzucić w przejeżdżającego carskiego dostojnika. Do cukierni weszło jednak dwóch agentów policji, którzy od razu zwrócili uwagę na nieznajomego z zawiniątkiem. Kiedy zbliżali się do niego, Dzierzbicki strącił paczkę z blatu stolika. Ładunek eksplodował. Na miejscu zamachu poza zmasakrowanymi szczątkami zamachowca i dwóch agentów odnaleziono także czwarte zwłoki, przypadkowego mężczyzny. Poważnie ucierpiało też kilka innych niewinnych osób. Maksymowicz umarł śmiercią naturalną w 1916 roku.
Jednym z głównych motywów zamachów była zemsta za okrutne, uwłaczające godności ludzkiej traktowanie Polaków przez zaborców. O atakach na najbardziej znienawidzonych przedstawicieli carskiej policji rozpisywano się szeroko w prasie, szczególnie w polskich pismach wychodzących oficjalnie w zaborze austriackim, gdzie panowała względna liberalizacja i nie dochodziło do równie gwałtownych ataków na przedstawicieli obcej władzy. Na terenach zajętych przez Rosję i Prusy wiadomości o zbrojnych akcjach bojowców kolportowane były nielegalnie, za pomocą tzw. bibuły.
Bomby, obok browningów oraz dynamitu, okazały się być najskuteczniejszą bronią "polskich terrorystów". Ich "zaletą" była nie tylko nie tylko siła rażenia, ale również rola psychologiczna, jaką odgrywały – stanowiły prawdziwą manifestację siły.
Członkowie Frakcji Rewolucyjnej, czyli "Fraki", kontynuowali działalność bojówek PPS-u po rozłamie partii w 1906 roku. Pieniądze na prowadzenie rewolucyjnej działalności "odzyskiwano" od okupanta w kasach sklepów monopolowych, a także w dyliżansach i pociągach pocztowych przewożących większe ilości gotówki. Tylko w 1905 roku dokonano 246 takich napadów, co wzbogaciło partyjną kasę o blisko 16 tysięcy rubli. Wraz z nimi pojawiły się broń, materiały wybuchowe i z roku na rok coraz bardziej profesjonalne laboratoria do wyrobu bomb. Na miejscu ekspropriacji – którą druga strona nazywała kradzieżą – bojowcy pozostawiali pokwitowanie podbite partyjną pieczątką.
Zuchwałe i niebezpieczne napady na pociągi pocztowe zapisały się w historii jako wizytówka PPS-u. Jedną z ich najważniejszych akcji był atak na pociąg rządowy (przewożący duże ilości gotówki pod specjalnym nadzorem) pod Bezdanami 26 września 1908 roku. Przeszła do legendy jako jedyna akcja bojówki, w której brał udział Józef Piłsudski. Poza tym uczestniczyli w niej naprawdę najwybitniejsi bojowcy, jak Edward Gibalski, Józef Kobiałko, Aleksander Lutze-Birk i wreszcie trzech późniejszych polskich premierów: Tomasz Arciszewski, Walery Sławek i Aleksander Prystor. Okrzyczana akcja była zarazem przeprowadzona szokująco nieporadnie. Piłsudski tłumaczył później: "Męczyła mnie ogromnie niewyraźność stosunków […]: nie byłem wyraźnie wyznaczonym dowódcą. Wskutek tego nie chciałem wchodzić w rozmowy co do roli, jaką poszczególni ludzie odgrywać będą". Na ilustracji: wyobrażenie jednej z największych akcji bojowych przeprowadzonych przez Organizację Bojową PPS. 8 listopada 1906 na stacji w Rogowie dowodzeni przez Józefa Montwiłł-Mireckiego bojowcy zaatakowali pilnie strzeżony konwój pocztowy, przewożący duże sumy pieniędzy i papiery wartościowe.
Ksawery Franciszek Prauss, późniejszy senator II RP, w czasie swojej działalności w konspiracji niepodległościowej był znanym przemytnikiem bibuły. Jego żona Zofia słynęła z niemniejszej brawury i poświęcenia dla walki z rosyjskim oprawcą. Kobiety walczące nie tyle "z bronią w ręku", ile "z bronią pod spódnicą", z natury rzeczy były mniej narażone na rewizje. Władysław Dehnel wspominał: "Najbardziej pakownymi były towarzyszki chude i wysokie. Tak np. tow. Morawiecka była najpakowniejszą towarzyszką, jaką znałem. Mąż jej mówił, że jego żona nabiera kształtów, gdy ma na sobie pud (ok. 16 kg) bibuły".
Zamach na Anatoliusza Ulicha (16 maja 1909) był jednym z wielu ataków na policmajstrów. Stanisław Andrzej Radek opowiadał: "Bojowcy zajęli pozycje w pobliżu gmachu guberni. Nie czekali długo, gdyż zaraz ukazał się Ulich w tradycyjnej asyście [ośmiu żandarmów]. Naprzeciw niego wysunął się 'Henryk' i z odległości pięciu kroków, jednym celnym strzałem położył go trupem na miejscu. Nim policjanci, idący za Ulichem, zorientowali się, co mają czynić, rozstawieni bojowcy rozproszyli ich strzałami na wszystkie strony." Brawurowym egzekutorem był szef oddziału bojowego Władysław "Henryk" Bartniak. Trzech policjantów zginęło, wszyscy bojowcy, w tym dwóch rannych, przeżyli. Prasa szeroko rozpisywała się o spektakularnych akcjach bojówek PPS-u – jedną z nich było zabicie łódzkiego policmajstra Hilarego Chrzanowskija. Tak tę akcję wyobraził sobie ilustrator.
Jedną z najbardziej brawurowych akcji "polskich terrorystów" było odbicie dziesięciu więźniów z Pawiaka 24 kwietnia 1906 roku. Dowodził nią Jan Gorzechowski ps. Jur, późniejszy oficer Legionów, dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa MSW, a przy okazji drugi z kolei mąż Zofii Nałkowskiej. "Uprowadzenie więźniów z Pawiaka!" – grzmiał następnego dnia po fakcie "Kurier Warszawski". O akcji wkrótce mówiła cała Europa; stała się inspiracją do powstania filmu "Dziesięciu z Pawiaka" w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego.
Brawurowo przeprowadzona akcja wymagała zresztą od bojowców aktorskich umiejętności. Przebrani w specjalnie na tę okazję uszyte mundury carskich żandarmów wraz ze znakomicie podrobionymi dokumentami, zjawili się w więzieniu przy Pawiej, żądając wydania dziesięciu więźniów, których mają rozkaz przewieźć do Cytadeli. Ich dowódca (Jur) wcielił się w rolę znudzonego zleconym zadaniem barona von Budberga. Przeplatał kilka rosyjskich zwrotów niemieckimi, bo też Niemcy w carskiej służbie rzadko byli poliglotami. Służba więzienna prężyła się przed nim na baczność. Po brutalnym wtłoczeniu wydanych więźniów do furgonu, nieśpiesznie opuścili Pawiak. Chwilę później eskortujący więźniów żandarmi wyciągnęli spod mundurów nowiutkie brauningi i, śmiejąc się, rozdali je więźniom.
Wojciech Lada – dziennikarz, publicysta. Zajmuje się historią, muzyką i literaturą. Najdłużej związany z "Życiem Warszawy", ale jego teksty można znaleźć również w tygodnikach opinii, pismach i portalach muzycznych, ale także na łamach miesięczników o tematyce historycznej. "Polscy terroryści" to jego druga książka. Wcześniej, wraz z Jerzym Skoczylasem, napisał "Wielkie ucieczki" (2010), pracę poświęconą najbardziej spektakularnym ucieczkom w czasach PRL.
Wojciech Lada
"Polscy terroryści"
Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2014
wymiary: 145 x 218 mm
oprawa: twarda
liczba stron: 368
ISBN 978-83-240-3024-8