Władysław Broniewski to jeden z największych i najtragiczniejszych polskich poetów, o wciąż nieodkłamanym życiorysie. Żołnierz Legionów Polskich, piłsudczyk, uczestnik polsko-bolszewickiej wojny 1920 roku, ofiara NKWD-owskiej prowokacji, więzień sowieckich kazamatów, uchodźca z ZSRR z Armią Andersa, polski patriota, który po II wojnie światowej zdecydował się jednak na powrót do kraju. W ojczyźnie z przydomkiem "ludowa", znany z lewicowych przekonań autor rewolucyjnych wierszy został wykreowany na sztandarowego poetę partii, do której nigdy nie należał.
Odtąd płomienne strofy poświęcał Broniewski już nie tylko ofiarnym, oddanym walce ideowcom, ale i znienawidzonym, krwawym katom. System domagał się bowiem trybutu: Broniewski został zaproszony do konkursu na wiersz ku czci Stalina. Poeta dobrze wiedział, w jakim ustroju wypadło mu żyć i że odmowa równałaby się samobójstwu.
Konkurs wygrał w cuglach i z formalnego punktu widzenia jego poemat to rzeczywiście majstersztyk. On, który w 1945 roku publikował w Palestynie antysowieckie wiersze, startował w obrzydliwym wyścigu lizusów i karierowiczów, ale nie chcąc narażać ukochanej córki Joanny (Anki), innego wyjścia nie miał. Mimo to nie udało mu się jej uchronić – zginęła w kwiecie wieku i rozkwicie reżyserskiego talentu, w niejasnych okolicznościach zatrucia gazem, ponoć samobójczego.
Nic dziwnego, że o kronikarskich zapiskach Władysława Broniewskiego – i to z czasów, kiedy miał o wiele większe doświadczenie jako żołnierz niż poeta – krążyły legendy. Wyrywkowe publikacje poszczególnych fragmentów "Pamiętnika" (od połowy lat sześćdziesiątych zamieszczanych w "Polityce", "Miesięczniku Literackim", "Poezji", a w 1984 roku w quasi–monograficznym wyborze Wandy Broniewskiej i Feliksy Lichodziejewskiej, "Pamiętnik 1918–1922") przyniosły skutek odwrotny od zamierzonego. Wydrukowane wyimki dawały pożywkę domysłom, co kryją te pominięte.
Pierwsze kompletne wydanie "Pamiętnika" w krytycznym opracowaniu z rękopisu Macieja Tramera przynosi ponad 400 stron właściwego tekstu. Dowiadujemy się z niego o poczynaniach żołnierza o pseudonimie "Orlik", wyszkolonego w boju oficera, zdolnego dowódcy i stratega, wyróżniającego się w walkach u zarania polskiej państwowości. Bohatera, odznaczonego Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych, o czym zresztą znacznie więcej jest w przypisach cytujących materiały źródłowe, niż u samego autora, który własne zasługi na polu walki zbywa na ogół kilkoma lakonicznymi zdaniami.
Opuściła mnie już dawno chęć pozowania na bohatera narodowego – pozostał tylko twardy nieugięty obowiązek, któremu się jednak poddam, mimo wszystko.
[22 października 1918]
Broniewski swoją służbę wojskową odnotowuje w "Pamiętniku" nieregularnie i niezobowiązująco. Daje upust narzekaniom na "wstrętną wegetację koszarową": brak dyscypliny wśród podwładnych, jak i na "puste, bezmyślne dni, idiotyczne i ordynarne rozmowy z idiotycznymi kolegami". Temperament polemiczny zaspokajał w rozmowach z miejscowymi przedstawicielami kresowej inteligencji – jednemu z nich wyłożył swoje żołnierskie "credo":
Jestem żołnierzem Komendanta Piłsudskiego. Osoba jego daje mi gwarancje, że będę użyty dla dobra ojczyzny i idei demokratycznej. W kraju tym czuję się okupantem, jednak pełnię i będę pełnić z całą sumiennością swoją służbę, aby zapewnić pewne granice Rzeczypospolitej Polskiej. […] Wyraziłem zdanie, że o ile ludność tutejsza ma być obywatelami polskimi, nie należy do nich stosować praw stanu wojennego.
[19 grudnia 1918]
Autor "Pamiętnika" rozpisuje się o licznych momentach wolnych od służby wojskowej, kiedy to przeistaczał się w cywila, szukającego własnej drogi w świecie. Aspekt budzącego się w nim poetyckiego powołania, wydaje się równie, o ile nie bardziej intrygujący od opisów zwycięskich wypadów czy okrążeń, kiedy to bolszewicy z reguły tracili kolejne "maszynki" (karabiny maszynowe), konie, a niekiedy i armaty.
Rezerw nie mamy, za słabi jesteśmy, aby się bronić, więc musimy atakować. Jest to praktyka ofensywnej obrony. Teraz dopiero przypomina mi się stara wojna, kiedy to nie spało się, nie jadło, tylko biło Moskali i wszy.
[29 czerwca 1920]
W młodym oficerze po zrzuceniu munduru budził się artysta, bo mężczyzną, w którym buzowały hormony, był zawsze. Młodzieńcze lata wypełniały mu wcale liczne flirty, miłostki, a niekiedy i niewyszukane sposoby zaspokajania instynktów ("daliśmy upust wzburzonej krwi", etc.) skutkujące leczeniem choroby zwanej podówczas "dyskretną". Nie zmienia to faktu, że w życiu Broniewskiego istniały prawdziwe miłosne zauroczenia, mniej lub bardziej szalone podboje, a nawet platoniczna miłość do pięknej nieznajomej.
W białej sukience i białym kapelusiku szła od strony Łazienek, rozmawiając z jakąś koleżanką. Przedziwna jakoś czystość linii, harmonia z bladym słońcem i zielonkawym tłem wiosny i niewysłowiony czar błękitnych oczu skrytych subtelnymi rzęsami. Niosła na piersiach bukiecik narcyzów – białe, pachnące narcyzy – a włosy złote rzucały się niedbale po ramionach. Jedno spojrzenie, które zdało się mi się 'długą rozmową' i znikła pod kasztan[owc]ami ulicy Szopena. I koniec… kropka. Tyle trzeba, żeby się zakochał sztubak, malarz lub poeta. Czy jestem jednym z nich? – żadnym, a po trosze każdym.
Nie opuszcza mnie marzenie o niej. Narcyzy stały się jej symbolem, a ona symbolem czystości, tęsknoty i marzenia o miłości. Nie próbuję analizować tego uczucia – może to gra wyobraźni, chwilowe zawrócenie sobie głowy lub uczucia? Dziwna rzecz jednak, że mnie to nie opuszcza. Widziałem ją potem kilka razy. Nie wiem, jak się nazywa.
[październik 1918]
Dzięki dalszym szczegółom – Broniewski wypatrzył, że fascynująca go nieznajoma mieszka przy Hożej 66, a później widywał ją na Uniwersytecie Warszawskim w grupie studentów prawa – wydawca ustalił, że nazywana przez poetę "Białą z Alej" dziewczyna to Leja Altszuler. W książce została zamieszczona jej studencka fotografia z 1921 roku. Nie brak zdjęć i innych dam, kolegów z wojska, portretów okolicznościowych, rodzinnych czy grupowych.
Broniewski zapełniał strony "Pamiętnika" strofami swoich wierszy. Nie trafiły do druku. Czytamy je teraz, ze zdumieniem przyjmując do wiadomości rozterki autora.
Po upływie kilku dni tracę cały szacunek do moich pierwocin literackich. Kropka. Po upływie kilku miesięcy moje pierwociny literackie przedstawiają mi się lepiej: widzę błędy i poprawiam je. Kropka.
W dniach "cudu nad Wisłą" Broniewski, odkomenderowany do obrony odcinka w podlubelskim Lubartowie, siedział na "eksdziedzińcu ekspałacu Sanguszków", pochłonięty lekturą "wysoce arystokratycznego romansu". Kupionego za 58 marek "Zatracenia" Tetmajera. Czytał czując, jak odnotował, "tak zwane drgnięcia duszy".
Podniecenie, jakie odczuwam przy tym, nie jest może wywołane wspomnieniem własnych smutnych przeżyć, lecz chęcią tworzenia, chęcią, która przez takie przypomnienie staje się czasem nieodzowną potrzebą, jak powietrze. Pragnę spokoju, książek i zamknięcia w sobie. Pragnę pisać o tym, czego się jeszcze nie przeżyło, a tym czymś, tkwiącym w głębi duszy jest, co trzeba przerafinować, przeżuć, przelać na papier, aby nie zabijało i nie truło.
[15 sierpnia 1920]
Zarówno postawa poetów pięknoduchów, à la skamandryci, czy poszukujących, jak Peiperowscy awangardyści, były mu ideowo obce. Jako wojskowy zbyt mocno stąpał po ziemi, żeby swój talent rozmieniać na drobne w formalnych eksperymentach. Materią swoich wierszy czynił człowieka i jego naturę, toteż siła tej poezji brała się z solidnego zakotwiczenia w wyzwaniach codzienności.
Do najbardziej poruszających epizodów odnotowanych w dzienniku poety należą opowieści o egzekwowaniu posłuchu wśród żołnierzy. Nie mógł jako dowódca tolerować braku subordynacji, co go niekiedy zmuszało do stosowania kar cielesnych. Jeden z tak potraktowanych pytał, "czy to w Polsce będzie tak, że za burżuja jego, chłopa, będą bić", bo oberwał za wykonanie rozkazu – rekwizycji konia na podwody, którego dziedzic nie chciał wydać.
Ty, Bykowicz, nie myśl, że ja biorę w obronę burżuja dlatego, że on jest dziedzic, a ty chłop. Wiedz o tym, że w wolnej Polsce nie ma teraz dziedziców i chłopów, tylko są obywatele. Ty jesteś żołnierz i biłeś się za Polskę, i dlatego więcej jesteś wart niż ten, co tylko swojej własności pilnował. Ale kiedy jesteś żołnierzem, musisz umieć uszanować swój mundur. Ten pan powiedział na was, że jesteście bandyci, ja mu ostro odpowiedziałem, że w mojej kompanii nie ma bandytów, a on mi wtedy mówi, że żonę jego nazwałeś kurwą i z karabinu do niej mierzyłeś. Cóżem ja miał wtedy zrobić, powiedz sam.
W głębi sumienia poeta uznał, że mniejszą winą było zachowanie się prostego żołnierza, niż jego przełożonego, który ową misją obarczył analfabetę. Przy tym "poruszenie przez tego proletariusza kwestii społecznej w wypadku, w którym odegrałem tak fatalną rolę, przekonało mnie, że nie jestem dla kompanii, tak jak mi się zdawało, ojcem lub bratem" – sumitował się poeta.
Stało się: "Pamiętnik" Broniewskiego odkrył pełnię swych tajemnic. Bez jego znajomości rzetelna wiedza o poezji i postawie Władysława Broniewskiego nie wydaje się teraz możliwa. Przeczytać go powinni wszyscy, a zwłaszcza ci specjaliści od polskości, którzy po 1989 roku wydali na poetę wyrok, usuwając go jako "komucha" z podręczników i listy lektur szkolnych, a także z nazw szkół, bibliotek i zakładów pracy.
Władysław Broniewski
"Pamiętnik"
opracowanie z rękopisu, wstęp i komentarz Maciej Tramer
Wydawnictwo Krytyka Polityczna, Warszawa 2013
wymiary: 137 x 205 mm
liczba stron: 554
okładka: twarda
ISBN: 978-83-63855-59-8
www.krytykapolityczna.pl