Za bezpretensjonalność i empatię, która uparcie prowadzi ją na peryferyjne ścieżki polskiej rzeczywistości, dalekiej od "ulicy Marszałkowskiej, na której bywają ci, co grają w serialach".
Odkąd weszła do literatury brawurowym "Kieszonkowym atlasem kobiet", ma w niej wyraziste miejsce - tak wyraziste, jak wyrazistą jest postacią. Punkowo-podwórkową, feministyczno-miejską. Osobną, ale w jakimś sensie centralną, bo tematy i terytoria, po których się porusza, to często sprawy aktualne, uderzające w czułe struny zbiorowości.
I tak, jak ją lubię, tak muszę powiedzieć, że nie do końca przekonuje mnie zbiór "W krainie czarów". Zbiór, w którym zamieszczono opowiadania, jakie autorka publikowała na przestrzeni ostatnich lat w różnych miejscach plus trzy premierowe utwory: tytyłowe "W krainie czarów", "Dancing" i "Piwnica". Nie przekonuje, bo – jak to często bywa ze zbiorami publikowanymi ad hoc, w tym wypadku przez nowego wydawcę, który chciał zaanonsować nową gwiazdę w swojej drużynie – jest bardzo nierówny.
Wydawca reklamuje go jako zbiór o opuszczaniu krainy czarów, wchodzeniu w dorosłość. Ale taka sugestia wydawcy bywa raczej dezorientująca. Fakt, wszyscy (albo większość) bohaterów spotyka się ze śmiercią, doświadcza przemiany, wkracza na nowe terytorium życiowe. Ale czary i porzucanie "bezpiecznego ogrodu dzieciństwa" to raczej naciągany mianownik w przypadku utworów tak różnych jak monolog podstarzałej prostytutki, dramatycznie rozpisana na dialogi opowieść o kobietach ukrywających się w piwnicy podczas powstania czy utrzymana w duchu baśni braci Grimm opowieść o dzieciach szukających żydowskich skarbów w muranowskiej piwnicy.
Za to rzeczywiście roi się tu od postaci w sytuacjach codzienno-granicznych. W tytułowym "W krainie czarów", bardzo poruszającym opowiadaniu, o którym sama Chutnik mówi, że jest jednym z najbardziej autobiograficznych w jej karierze, jest wnuczka, która straciła dziadka i która patrzy na jego moknące na deszczu ciało na działce (nie można ruszać czegokolwiek, "bo ma przyjechać prokurator"). W "Dancingu" pojawia się mieszkający z matką Piotr – nowość: męska postać w twórczości Chutnik – który desperacko chwyta się wizyty na dancingu jak tonący w szarości życia. W "Niewinnych czarodziejkach", przeżywająca żałobę po mężu narratorka w upalny, lepki dzień trafia do łóżka z przyjaciółką z dzieciństwa, po czym zasiada z nią do kolacji, jak gdyby nigdy nic. Postacie zdeterminowane, by przetrwać, chwilowo lub trwale wyrzucone na margines życia, autentyczne.
Drugi temat, który prześladuje Chutnik i który jest tu bardzo obecny, to duchy przeszłości, wojenne traumy, które łączą się w całość z jej warszawsko-miejskimi fascynacjami. Przeszłość wdziera się w teraźniejszość, dopomina o uwagę, uparcie przypomina, że nie jest zamkniętym tematem. Matka sfrustrowanej-umęczonej matki Polki z opowiadania "Anna" jest jaka jest – zobojętniała, "chuda jak do trumny", nieobecna - bo dzieciństwo spędziła w getcie i obsesyjnie myśli tylko o tym, jak powrócić do domu, gdzie ostatnio, czyli siedemdziesiąt lat temu, widziała rodziców. "Muranoo" to z kolei groteskowo-baśniowa sztuka-horror, wystawiona zresztą w 2012 roku przez Teatr Dramatyczny w Warszawie, o Żydach straszących w piwnicy na Muranowie i babajagowatej babce, która nocami słyszy ich śpiewy i w geście desperackiego zadośćuczynienia gotowa jest złożyć im w ofierze swe wnuczęta, równocześnie "podjudzając" dzieci, by przeszukały piwnicę w poszukiwaniu skarbów (pięknie schizofreniczna z niej postać!).
"Muranoo" to chyba zresztą jeden z najlepszych i najbardziej zaskakujących fragmentów "Krainy Czarów". Efekt zaskoczenia może co prawda osłabić wcześniejsza lektura "Nocy żywych Żydów" Igora Ostachowicza, bo tak się złożyło, że oboje autorów wyczytało mniej więcej w tym samym czasie podobną horror-historię z niezabliźnionych ran współczesnej Warszawy, ale baśniowy, historyczny i językowy żywioł, na który idzie tu Chutnik jest po prostu spektakularny. Druga wyprawa w przeszłość: dramatyczna w formie, rozpisana na dialogi "Piwnica" – opowieść o kobietach ukrywających się w piwnicy podczas powstania warszawskiego i drących koty o facetów oraz inne przyziemne sprawy, to z kolei próba raczej nieudana, dość przewidywalna.
Chutnikowa "Krainie czarów" funduje bowiem czytelniczce i czytelnikowi seans na huśtawce, od zachwytu po irytację. Obok opowiadań świetnych i świeżych są tu takie, które nie do końca "zasłużyły" na to, by je upamiętniać w antologii. To w jakimś sensie efekt ryzyka, które ponosi Chutnik, bo lubi eksperymentować, co widać w obecnej w "Krainie Czarów" wielości form. Wciela się, podsłuchuje, podszywa, przemawia różnymi głosami. Czasem intuicja literacka ją jednak w tych próbach zawodzi. Temat, ważny społecznie albo malowniczy, bierze górę nad formą. Monolog prostytutki brzmi nieprawdziwie. "Przeszkadzały", opowieść katolika-mordercy, razi nachalną puentą, choć zarazem bawi stoickim spokojem.