Zamiast klasycznego streszczenia wymieńmy tych bohaterów. Jako pierwszy pojawia się wielki pisarz, który nienawidzi wszystkiego i wszystkich. Polepsza mu się, gdy zakochuje się w swojej sekretarce, wnet jednak umiera, a sekretarka wiąże się z wdową po nim i obie wyjeżdżają na Majorkę. Mamy też filozofa (oczywiście pozytywistę logicznego) i jego żonę, "poetkę, która nigdy nie napisała żadnego wiersza", i która uważa, że nasza Ziemia jest tylko kopią Ziemi prawdziwej, ukrytej gdzieś w kosmosie przez naszymi oczami. Także filozof nie ma szczęścia: bomba, którą przez pomyłkę przyniósł pod jego drzwi wytresowany czarny pudel, urywa mu nogi. Zresztą pudla wytresowała córka wielkiego pisarza, członkini siatki terrorystycznej. Mamy też Iana, nastoletniego geniusza i syna generała Piesca i chiromantki, zakochanego bez wzajemności w cynicznej i zdemoralizowanej Emmie, córce beznogiego filozofa; to jej dedykuje on swoją rozprawkę "Euklides był osłem", w której obala geometrię euklidesową. Jednak i jego Themerson wnet uśmierca – Ian topi się w morzu, a akcja ratunkowa nie pomaga, bo młody geniusz miał serce po prawej stronie. Jego matka, chiromantka, pragnie rozsypać prochy syna na ziemi ojczystej jego ojca Piesca. Razem z Lady Cooper wyruszają więc do gierkowskiej Polski, gdzie spotykają tajemniczego Ministra Imponderabiliów. Co i rusz pojawia się też Zwariowany Kapelusznik, który krąży po całej Europie w poszukiwaniu fabryki sardynek.
Jak widać, Themerson nie oszczędza swoich bohaterów. Żyją w oni w świecie opartym na glinianych nogach, wszystkim rządzi totalny rozpad, entropia, z którą próbują walczyć, ale która i tak niechybnie ich dopada. W warstwie formalnej towarzyszy temu wszechobejmująca groteska i czarny humor. Jeden z najzabawniejszych dialogów w "Euklidesie", ten między doktorem Goldfingerem a prostytutką w warszawskim hotelu (pokój jest oczywiście na podsłuchu, o czym oboje doskonale wiedzą) ukazuje, niczym w filmach Barei, absurd życia w późnym PRL – ale, po prawdzie, w świecie Themersona absurd panuje wszędzie, przekraczając ideologiczne granice.
– Językoznawstwo, które ja studiuję, nie jest ani historyczne, ani diachroniczne. Jest synchroniczne. Strukturalne. To szkoła francuska. Zaczyna się od Saussure’a, a kończy na Rolandzie Barthesie. Słyszał pan o nim?
– Trochę.
– Ile?
– Precz z Semantokracją! – rzekł doktor Goldfinger.
– Precz z dominacją sensu – roześmiała się dziewczyna.
– Niech żyją znaki! – powiedział doktor Goldfinger.
– Niech znaki mówią same za siebie! – powiedziała dziewczyna.
– Nie czytajmy między wierszami! – powiedział doktor Goldfinger.
– Niech żyje Algebra Literatury! – powiedziała dziewczyna.
– A co z Chomskym? – spytał doktor Goldfinger.
– Nie. Stanowczo Nie. Chomsky jest za bardzo uwikłany w politykę. Dla każdego tutaj.
– Dla każdego?
– Tak. To właśnie powiedziałam. Dla każdego.