Dzieło Stanisława Moniuszki na podstawie libretta Włodzimierza Wolskiego, którego premiera wyznacza symboliczne narodziny polskiej opery narodowej. Historia powstania utworu związana jest jednak z zagadnieniami wykraczającymi poza samą muzykę – koresponduje bowiem ze społecznymi niepokojami, których erupcją była rabacja galicyjska.
W lutym 1846 roku, niespełna trzy lata po mińskiej premierze operetki "Loteria", szykowanej właśnie do wystawienia na scenie warszawskiej, Moniuszko zapowiedział swój przyjazd do miasta w liście do krytyka Józefa Sikorskiego. Napisał między innymi, że "bardzo bym pragnął na moją bytność w Warszawie przygotować jakąkolwiek próbkę moich sił w rodzaju muzyki dramatycznej, choćby to na mellodramie, byle nie płaskiej, skończyć się miało. Tu, w Wilnie, nie mam zdolnego do pisania librettów". Kilka dni później lokalne gazety doniosły o wybuchu rabacji galicyjskiej: o splądrowaniu i zniszczeniu ponad pięciuset dworów, zwłaszcza w cyrkule tarnowskim, gdzie z dymem poszły prawie wszystkie szlacheckie siedziby; o oblężeniu Limanowej i Grybowa przez zbrojne gromady chłopów; o bezpardonowej rzezi, której ofiarą padło kilka tysięcy ziemian i urzędników.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Stanisław Moniuszko na rysunku K. Pilattego, fot. Wikimedia Commons
Moniuszko wraz z żoną zjechał do Warszawy w końcu sierpnia. Po raz pierwszy zetknął się twarzą w twarz z Sikorskim, u którego już wcześniej zaciągnął dług wdzięczności. To właśnie Sikorski interweniował u Tomasza Napoleona Nideckiego, ówczesnego współdyrektora Teatru Wielkiego (wraz z Karolem Kurpińskim), namawiając go do inscenizacji "Loterii" – co dla Moniuszki było nie lada zaszczytem, jako że w tym samym sezonie zaplanowano między innymi premiery "Córki pułku" i "Don Pasquale" Donizettiego. We wrześniu 1846 Sikorski spełnił kolejną prośbę kompozytora i pomógł mu znaleźć kogoś "zdolnego do pisania librettów": mianowicie Włodzimierza Wolskiego, ekscentrycznego poetę związanego ze środowiskiem Cyganerii Warszawskiej. Do spotkania Moniuszki z Wolskim doszło w salonie Wacława i Magdaleny Łuszczewskich – dyrektora Wydziału Przemysłu i Kunsztów w Komisji Spraw Wewnętrznych Królestwa Polskiego i wnuczki generała armii napoleońskiej.
Wolski miał w szufladzie kłopotliwy poemat, który ani nie znalazł uznania w oczach poetów warszawskich, ani nie zaznał litości od carskich cenzorów. Przyszły librecista "Halki" napisał go jako uzupełnienie wydanego w 1843 roku "Ojca Hilarego", którego bohater, nieszczęsny chłop Daniło, zakochał się z wzajemnością w Zosi, szlachetnie urodzonej pannie z dworu – z możliwym do przewidzenia skutkiem. Poemat "Halszka" niejako odwracał ten schemat, jak na owe czasy – z prowokacyjną brawurą. Tym razem to szlachcic zapałał uczuciem do dziewczyny z ludu. Janusz poślubił Halszkę potajemnie, po czym zostawił ją we wsi z nowo narodzoną córką, sam zaś zaciągnął się do Legionów Dąbrowskiego. Po jego powrocie wyszło na jaw, że matka kazała hajdukom rozebrać chłopkę do naga, po czym zatłuc ją wraz z dzieckiem na śmierć. Janusz stracił zmysły, zabił matkę i popełnił samobójstwo.
Komitet Cenzury wprawdzie dopuścił "Halszkę" do druku, ale w tak okaleczonej postaci, że Wolski zrezygnował z publikacji. Było to jeszcze przed wybuchem rabacji galicyjskiej, co później podnoszono jako koronny argument, że ani poeta, ani kompozytor nie mieli zamiaru przemycać w libretcie opery żadnych aluzji do powstania Jakuba Szeli. Szkopuł w tym, że gdy doszło do spotkania Wolskiego z Moniuszką, ból po tragedii wciąż jeszcze był żywy. Pisał o tym nawet Aleksander Walicki, pierwszy biograf kompozytora, uciekając się do sformułowania, że opera powstała "świeżo pod wrażeniem wypadków 1846 roku". Wiele wskazuje, że Wolski tworzył "Halszkę" jako ponurą zapowiedź chłopskiego zrywu, a Moniuszko – już po klęsce powstania – na tyle był świadom zawartego w niej podtekstu społecznego, by w pracach nad librettem zepchnąć go pod powierzchnię narracji.
Poemat "Halszka" był niewątpliwie obciążony grzechem literackiej młodości. Wolski beztrosko powielał romantyczne wzorce, ocierając się czasem o śmieszność. W tekście jest niebo "okute w szarych chmur ogniwo", jest "krepa rozpaczy" i "księżyc złotokrwawy". Co ciekawe, żadna z tych rozwichrzonych figur stylistycznych nie trafiła do późniejszych wersji libretta "Halki". Z drugiej jednak strony nie trafiły do nich też fragmenty naprawdę znakomite – jakby obaj twórcy zdawali sobie sprawę, że trzeba zadowolić gusty ówczesnej widowni, a zarazem nie można rozjuszyć cenzury ani urazić szlacheckich elit, którym chłopski zryw skutecznie zrujnował marzenia o dalszych walkach niepodległościowych.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Halka" w reżyserii Mariusza Trelińskiego, fot. Krzysztof Bieliński / Teatr Wielki Opera Narodowa
W lutym 1847 roku cenzura wileńska zezwoliła na druk libretta pierwszej wersji "Halki". Moniuszko pisał do Sikorskiego, że pracuje "nad partyturą, a jak będzie skończona, to będę wiedział, co z nią począć, bo Nidecki wie już, żem muzykant z profesji. Proszę cię najsolenniej, abyś wspólnych naszych znajomych pamięci mnie polecał, bo jak uważam, bardzo łatwo zapomniano o mnie. (…) Będę czekał waszych wyroków, czy »Halka« ma pójść pod prasę, czy też w przeciwnym razie do pieca". Do pieca nie poszła. W listopadzie dwuaktowa wersja opery ukazała się drukiem. W pierwszym dniu stycznia 1848 roku doczekała się prawykonania siłami półprofesjonalnymi, w wileńskich salonach Müllerów, teściów kompozytora. "Dopókim widział tylko moją »Halkę« w partyturze, przyznam się tobie otwarcie: wątpiłem w niektóre zuchwalstwa, jakich się w niej dopuściłem", donosił kompozytor Sikorskiemu,
Text
[p]o wykonaniu jednak arcymiernym tego arcydzieła mojego, ze spokojnem sumieniem czekam, aże nadejdzie pora jej wywdzięczenia […]. W dzień Waszego Nowego Roku, podług w Warszawie jeszcze ułożonego planu, wykonanie muzyki doszło do skutku – poczciwi nasi muzycy orkiestry, śpiewacy kościelni, kilku amatorów, połączywszy się w liczbę czterdziestu kilku osób, do rozrzewnienia, z wzrastającem w miarę ilości prób poznaniem rzeczy, pomagali mnie do końca.
Z listu Moniuszki przebija gorycz. Po nieźle przyjętej "Loterii" spodziewał się premiery w Teatrze Wielkim. Zanim jednak "warszawskie gałgany", jak się dosadnie wyraził na początku listu, zdecydowały się wreszcie wystawić "Halkę" na swej scenie, upłynęło aż dziesięć lat. Była to jednak już całkiem inna opera – ta, którą zaprezentowano w dzień Nowego Roku 1858 w Warszawie, składała się nie z dwóch, lecz z czterech aktów i zawierała szereg fragmentów nieobecnych w "Halce" wileńskiej. Co więcej, są to fragmenty, bez których większość melomanów "Halki" sobie nie wyobraża, między innymi Mazur i Tańce góralskie oraz słynna aria Jontka "Szumią jodły" (w wersji dwuaktowej Jontek śpiewał barytonem i Moniuszko nie dał mu zbyt wielkiego pola do popisu). "Halka" warszawska niewątpliwie zyskała pod względem muzycznym, straciła jednak na zwartości dramaturgii i pod wieloma względami okazała się dziełem mniej nowatorskim niż pozbawiona elementów popisowych wersja wileńska. Gdyby Moniuszko nie przekomponował swej debiutanckiej opery, jej przesłanie byłoby bardziej czytelne dla dzisiejszego odbiorcy: w założeniu nie była to łzawa opowieść o wykorzystanej i porzuconej "biednej dziewczynie", tylko drastyczna rzecz o "konflikcie między panem a niewolnikiem, szlachcicem i chłopem" – jak celnie ujął to Hans von Bülow, dzieląc się wrażeniami po warszawskim spektaklu na łamach "Neue Zeitschrift für Musik".
Lektura zachowanych fragmentów "Halszki" Wolskiego i librett obydwu wersji opery prowadzi do pouczających wniosków. "Halka" warszawska nie jest prostym rozszerzeniem "Halki" wileńskiej. Janusz w wersji pierwotnej szczerze kocha góralkę, choć miłością skazaną na porażkę w obliczu norm szlacheckiego obyczaju. Ich dziecko, które w wersji czteroaktowej przemieni się w symbol utraty czci dziewiczej, istnieje naprawdę. Dość pokraczna metafora ptaka drapieżnego, który w finałowym monologu bohaterki w "Halce" warszawskiej "pisklęta karmi, otula i lula", zastąpiła sukę i szczenięta z wersji pierwotnej. Wileński Jontek kieruje się przede wszystkim nienawiścią do panów. Wileńska Halka ewidentnie oszalała z rozpaczy i na koniec nie przebacza Januszowi, tylko mu błogosławi.
Premiera w Warszawie okazała się jednak prawdziwym tryumfem, a 1 stycznia 1858 roku uchodzi do dziś za symboliczną datę narodzin polskiej opery narodowej. W pierwszej obsadzie znalazło się kilkoro śpiewaków, którzy ponad dekadę wcześniej przyczynili się do sukcesu "Loterii", między innymi uwielbiana przez publiczność Paulina Rivoli w partii tytułowej (na pierwszym przedstawieniu bisowała ponoć siedemnaście razy). W roli Janusza wystąpił Adam Ziółkowski, uczeń Jana Quattriniego, ówczesnego dyrektora Teatru Wielkiego. Tenorowego Jontka wykreował Julian Dobrski, wyśmienity śpiewak i znakomity aktor, dodatkowo owiany legendą uczestnika Wiosny Ludów we Włoszech, skąd wrócił do Warszawy dopiero za wstawiennictwem Marii Kalergis – opiekunki sztuk, pianistki i wielkiej, niespełnionej miłości Norwida. Dyrygował sam Quattrini. Jan Kenig pisał nazajutrz na łamach "Gazety Warszawskiej", że "nie podobna rozpatrzyć się za jednym wysłuchaniem w rzeczy zawierającej wielkie skarby piękności, wykończonych i wycieniowanych z prawdą, sztuką, a przede wszystkim z talentem wielkim".
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Paulina Rivoli w kostiumie z "Halki", Tygodnik Ilustrowany z 1881 roku, fot. Wikipedia
Jeszcze za życia Moniuszki "Halka" poszła w Warszawie sto pięćdziesiąt razy. Przed końcem stulecia doczekała się pięciuset przedstawień. Na podbój świata ruszyła w 1868 roku, poczynając od Pragi. W 1905 roku zabrzmiała po raz pierwszy w Mediolanie, we włoskim przekładzie Achille Bonoldiego. Wersja warszawska do dziś nie schodzi z afisza polskich teatrów. Za granicą wystawiana po wojnie tylko sporadycznie, wciąż nie przebiła się do operowego mainstreamu – mimo doskonałej muzycznie koprodukcji Theater an der Wien i TW-ON pod batutą Łukasza Borowicza (premiera w 2019 roku w Wiedniu), na której cieniem położyła się nieczytelna dla obcej publiczności inscenizacja Mariusza Trelińskiego.
Dwuaktowa "Halka" wileńska niesłusznie popadła w zapomnienie. Po wojnie wystawiono ją po raz pierwszy siłami Warszawskiej Opery Kameralnej, w 1984 roku na festiwalu w Brighton, skąd później trafiła na macierzystą scenę zespołu. W roku 2010 przemknęła przez TW-ON na kilku przedstawieniach studenckich UMFC, dziewięć lat później dotarła na małą scenę teatru w bardzo ciekawej inscenizacji Agnieszki Glińskiej. W 2024 z sukcesem wystawiła ją Polska Opera Królewska, w ujęciu reżyserskim Wojciecha Adamczyka. Wciąż to jednak zbyt mało, by uznać, że wersja pierwotna zadomowiła się w świadomości melomanów.
Na sposobność obcowania z "Halką" jako dziełem europejskim – bez względu na wybraną wersję – trzeba więc jeszcze poczekać. Ale już wiadomo, że potrafi zachwycić – nawet tych, którym do tej pory wmawiano, że to opera banalna i mało natchniona, nijak niepasująca do naszych skomplikowanych czasów.