Książka, wzbogacona o liczne fotografie, rzuca nowe światło na twórczość pisarzy i czasy, w których przyszło im żyć.
Dwaj wielcy pisarze. Dwie odmienne osobowości, dwa różne temperamenty. Wydawać by się mogło, że Stanisława Lema ze Sławomirem Mrożkiem niewiele łączyło. Okazuje się jednak, że pisarze przez wiele lat byli przyjaciółmi i pisali do siebie arcyciekawe listy. Nie tylko o literaturze, nie tylko o wielkiej polityce, ale i o czymś tak przyziemnym jak... samochody, których byli wielkimi miłośnikami. Mnóstwo w tej korespondencji ironii, słownych gier i żartów.
Sławomir Mrożek pisze w liście z 7 września 1961 roku:
Stanisławie,
widzę: nie wymigam się od relacji o samochodzie. (...) Przesadą byłoby utrzymywać, że z pełną świadomością skierowałem p-70 na słup przydrożny. Nie. Ale faktem jest, że już od dłuższego czasu nie miałem dla niego litości. Gdy skarżył się cichym jękiem, odpowiadałem ciosem obcasa w akcelerator. Wpędzałem go w nerwicę, rozpędzając nadmiernie, aby potem, z uśmiechem na cienkich wargach, zmusić go do gwałtownego przystanięcia. Zajeżdżałem go na szosach, żywiąc hańbiący mnie wstyd, gdy droga wydawała się za długą. Jego o to oskarżałem. Coś musiało się stać.
I stało się.
Zmierzch. Droga z Krakowa do Warszawy, przed Tarczynem . Stara, wąska, z patologicznie rozrośniętymi za to poboczami. Deszcz. Śliska kostka układa się w krajobraz dołków i wzgórków. Przede mną autobus PKS.
Oczy zapłonęły mi gorączką, ponurym ognikiem szaleńca. Wyprzedzam. Wciskam się przed autobus, za warszawę. Teraz przede mną jeszcze dwie warszawy, jedna w bliskiej odległości za drugą. (...) Już jestem na wysokości pierwszej warszawy. Wtem...
Naprzeciw coś majaczy. Co to? To rodzina na motocyklu z przyczepą wyłania się zza pagórka. Hamuję. Są tuż-tuż. Nie na te wklęsło-zapadłą, mokrą kostkę są jego zasrane mechaniczne hamulce, nie. Potężna siła odwraca mnie w miejscu i już mknę z powrotem do Krakowa. Mknę? Nie! Wydaje mi się. Prawy bok ścina tyłem betonowy słupek. (...) I już cisza, dziwnie jakoś, bo tam gdzie był dach, jest podłoga, a gdzie podłoga, dach. Dookoła las i pewnie borówki rosną... Więc wyłażę tamtędy, gdzie przedtem przednia szyba była. Wyłażę, a tu dwudziestu wieśniaków stoi kołem i na ich ogorzałych, pooranych ciężkimi czasami sanacji, przymusowymi dostawami w latach okupacji i rekwizycjami, a także wypaczeniami w pierwszych latach po wojnie w dziedzinie polityki rolnej - twarzach maluje się rozczarowanie.
Stanisław Lem pisze w liście z 2 sierpnia 1965 roku:
Drogi Monte Allegro,
Uszczelka przyszła. Ach, cóż za radość w niewielkim kręgu rodzinnym, jakie miodem smarowane błogosławieństwa sypały się Gradem na Twoją głowę, zanurzoną w riwierowskiej kaźni! Samochód wprawdzie w dalszym ciągu płata mi figliki, ale takie, które można jakoś rozgrywać na miejscu, w ramach autarkii. Tak np. przedwczoraj złamał się kluczyk od drzwi, który otwiera też bak i bagażnik. Oczywiście ślusarz był (jedenasta rano) pijany; oczywiście przesiedziałem u niego cały dzień; zniszczył też ów surowy kluczyk, który wspólnie kupowaliśmy, lecz wtedy honor polskiego rzemieślnika zapłonął w jego śluzem okrytym oku. Następnego dnia dorobił ze starej blachy trzy inne kluczyki; jeden otwierał bagażnik, ale nic więcej (już bagażnika nie zamykał), drugi jakoś sam się rozleciał, trzeci też był na nic, ale czwarty wreszcie zadziałał. Jeszcze się nie nacieszyłem takim sukcesem, kiedy zaczęło się lać (podczas deszczu oczywiście) z okna (przedniego). A więc różne kleje, smary, gówno z masłem, plastelina jakieś smoły, wszystkiego próbuje się po kolei, na razie leje się dalej, ale Barbara zwyczajnie okrywa sobie nogi (siedząc koło mnie) płaszczem p-deszczowym, a wodę wybiera się małym czerpakiem.
Poza tym byliśmy w Kielcach po kiełbasę i papierosy; mówią też, że w Mszanie jest polędwiczka, i tam się wnet wybieramy. Urządziłem skromną ucztę domową, w zw. z otrzymaniem nagrody Min. Kultury, o czym może wiesz z prassy krajowej, bo ją dostajesz; byli Błońscy, ich lokatorzy - Madejscy, oraz profesor H. Markiewicz z małżonką i do pierwszej w nocy debatowaliśmy kwestię, która mnie obecnie żywo obchodzi, a to sposobu istnienia dzieła teoretycznego o literaturze jako takiej.
Dziennikarze "Playboya", w ekskluzywnym wywiadzie, pytali Sławomira Mrożka m.in. właśnie o tę korespondencję, jaką przez wiele lat prowadził z Lemem. Oto fragment wywiadu, jaki ukazał się w numerze czasopisma z września 2011:
"Playboy": Ukazuje się właśnie pańska korespondencja ze Stanisławem Lemem. Ta książka to kopalnia anegdot. Chcielibyśmy podpytać pana o wyprawę do Jugosławii i "szpiegowskie historie" z Dubrownika. Wraz z żoną minęliście się tam państwo z panem Stanisławem i jego małżonką o włos, co dla pana było niemal tragedią...
Sławomir Mrożek: - Zabawne. Mówicie panowie o czymś, co nie istnieje w mojej świadomości. Z chęcią poczytam. Sam nie wiem, czego się spodziewać. O większości historii z tych listów dawno już zapomniałem, a o części z nich nigdy zapewne nie pamiętałem.
Nie wierzymy, że zapomniał pan o swojej Złotej Strzale - P 70. I o tym jak Stanisław Lem, także dumny posiadacz tego pratrabanta, instruował pana jak wymienić koło...
- Chodzi panom o to, że Lem przebił lewarkiem podwozie? Tak, to było bardzo śmieszne.
Tak samo jak opis pana wypadku w tym wynalazku.
- Wyleciałem z drogi, przekoziołkowałem i wylądowałem na dachu. Udało mi się wyjść przez przednią szybę. O dziwo, byłem cały i zdrowy. Okoliczni chłopi pomogli mi ustawić samochód na kołach. Odpalił, więc pojechałem dalej. Na pierwszej stacji benzynowej pod Warszawą sprzedałem wrak. Na pniu.
Źródło: www.wydawnictwoliterackie.pl, www.slawomirmrozek.eu
- Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, "Listy" Wydawnictwo Literackie, Kraków, październik 2011 - premiera 5 października 2011 145 x 205, 624 ss., twarda oprawa ISBN 978-83-08-04730-9