Jak opowiedzieć o ludobójstwie w Rwandzie, nie popadając w sensacyjne ani melodramatyczne tony? Jak uniknąć emocjonalnego szantażu, by w filmie postawić pytania o naturę zła i przyczyny wzajemnej nienawiści? Jak nakręcić film o Afryce, nie wpadając w koleiny postkolonialnego dyskursu?
Po obejrzeniu "Ptaków…" ma się pewność, że Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze nie tylko postawili sobie wszystkie te pytania, ale też znaleźli na nie odpowiedź. Ich film to dzieło o wielkich ambicjach – programowo wyprane z sentymentów, uciekające przed stereotypami i filmowymi schematami.
Krauzowie zawiesili sobie poprzeczkę nadzwyczaj wysoko – chcieli opowiedzieć nie tyle o krwawej rzezi, ile o jej konsekwencjach. O spękanej psychice dwóch bohaterek, nieumiejętności otworzenia się na drugiego człowieka, traumie, która z ofiary czyni niewolnika własnych emocji. Ale historia Claudine (Elaine Umuhire), Rwandyjki ocalonej przed rzezią Hutu, i Anny (Jowita Budnik), polskiej ornitolożki pomagającej jej odnaleźć sobie miejsce w Polsce lat 90., mimo tętniących w niej emocji, pozostawia widza obojętnym wobec ekranowych dramatów.
Reżyserzy świadomie zrezygnowali z łatwych emocji, a ostateczna wersja ich filmu znacznie różni się od jego wizji opisywanych przez media kilka lat temu. Obraz ten, inspirowany opowiadaniem Wojciecha Albińskiego, pierwotnie miał być historią białego ornitologa ratującego afrykańską dziewczynę. Główną rolę zagrać miał Nick Nolte, a film miał być romantyczną opowieścią o miłości i odkupieniu. Na szczęście Krauzowie zarzucili ten pomysł i zrealizowali film na własnych warunkach.
Ich "Ptaki…" dalekie są od krzepiącej hollywoodzkiej historii miłosnej. To raczej arthouse'owa refleksja o naturze zła i jego konsekwencjach, celowo pozbawiona skrajnych emocji i mocnych obrazów. U Krauzów nie zobaczymy scen rzezi, jakimi karmiły nas hollywoodzkie filmy o Rwandzie. Symbolicznym obrazem przemocy będzie jedynie mały chłopiec w przerażeniu biegnący ciemną drogą. Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze unikają wysokich tonów, ale też nie wprowadzają do swojej opowieści formalnego dystansu. Nie znajdziemy tu krytycznej analizy, na jakiej bazują wstrząsające dokumenty Joshui Oppenheimera o ludobójstwie w Indonezji ("Scena ciszy", "Scena zbrodni"). Polskich twórców interesuje raczej to, co wydarza się po ludobójstwie. Opowiadają zatem o nieuleczalnej traumie, która dotyka zarówno jednostki, jak i zbiorowości pogrążającej się w niepamięci i unikającej konfrontacji z bolesną przeszłością.
Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze mówią o mechanizmach, które pozwalają społeczeństwu na egzorcyzmowanie grupowej pamięci. W tym kontekście tytuł ich filmu okazuje się wieloznaczny. Ptaki okazują się bowiem symbolem wspólnoty – ich śpiew, tak naturalny, że niemal niesłyszalny, po rzezi urządzonej Tutsi przez ich sąsiadów, milknie. Traumatyczne wydarzenia sprawiają, że nawet ptaki przestają się komunikować, jakby i one chciały przemilczeć straszliwą tragedię, jaka rozegrała się na rwandyjskiej ziemi. Miejscowa społeczność też próbuje zapomnieć o tym, co się stało. Zmowa milczenia pozwala wypierać z pamięci dawną masakrę. Milczenie nie oczyszcza sumień, ale ułatwia codzienne funkcjonowanie, a tych, którzy milczą, czyni współwinnymi, zdejmującymi z barków katów część odpowiedzialności.