W jednej ze scen "Powidoków" filmowy Strzemiński mówi do swoich studentów: "Każda decyzja jest dobra, bo jest wasza". Andrzej Wajda także zastosował się do tych słów. Opowiadając o Władysławie Strzemińskim, jednym z najwybitniejszych artystów polskich XX wieku, podjął decyzję odważną, ale niezbyt fortunną. Skupił się na historii politycznej udręki zaserwowanej przez komunistyczne władze niepokornemu artyście, ale zupełnie pominął problemy jego osobistego życia.
Strzemiński widziany oczami Wajdy to samotny heros, który przeciwstawił się dyktatowi socrealizmu. Za swój bunt wobec komunistycznej doktryny zostaje zepchnięty na margines i unieważniony. Wajda sumiennie relacjonuje kolejne etapy udręki Strzemińskiego – opowiada o tym, jak artystę wyrzucono z uczelni, jak pozbawiono go prawa do wykonywania zawodu i jak politycznymi szykanami objęto także jego rodzinę. Kolejne sekwencje filmu są jak następujące po sobie stacje drogi krzyżowej. Ale Golgota Strzemińskiego nie porusza tak, jak powinna.
Głównie dlatego, że Andrzej Wajda pomija wątki z prywatnego życia artysty. W "Powidokach" właściwie nic nie dowiadujemy się o trudnej relacji łączącej artystę z wybitną rzeźbiarką, Katarzyną Kobro. A przecież lektura biografii Strzemińskiego czy Katarzyny Kobro przekonuje, że w ich wspólnej historii tkwi potencjał na wielki filmowy dramat, a także wyjaśnienie zagadki tego, kim był Strzemiński – postać dwuznaczna, fascynująco dziwna i piękna.
Wajdy ten dramat nie interesuje –zostaje ledwie zasygnalizowany, muśnięty w kilku niedopowiedzianych scenach. Kobro pojawia się tu jak duch, dawne, bolesne wspomnienie, czasem jak wyrzut sumienia. Także nieoczywista relacja Strzemińskiego z jego córką (nieudana rola Bronisławy Zamachowskiej), nie zostaje tu pogłębiona, a historia uczucia, jakim piękna studentka (Zofia Wichłacz) obdarowuje starego, kalekiego artystę, staje się zaledwie anegdotą.