Niewiele brakowało, a film Dudy w ogóle by nie powstał. Kiedy reżyserka rozpoczęła nad nim prace, bohaterami miały być zupełnie inne dzieciaki. Zrealizowano już część materiałów, kiedy główny bohater rozchorował się i nie mógł dalej uczestniczyć w tworzeniu filmu. Projekt upadł, ale tylko na chwilę. Minęło kilka miesięcy, a reżyserka wróciła do pomysłu i wyruszyła na poszukiwania nowych bohaterów. Znalazła Zosię, Oskara i Kingę, ale to wcale nie kończyło sprawy. Trzeba było jeszcze przekonać do siebie dzieciaki, ich nieufnych rodziców i nauczycieli, którzy dbali, by filmowa ekipa przypadkiem nie skrzywdziła "pisklaków". Szybko przekonali się, że ze strony reżyserki i jej ekipy dzieciom nic nie grozi. Tak oto w czasie wzmacniającej międzyludzkie podziały pandemii koronawirusa Duda stworzyła film o bliskości i potrzebie zrozumienia.
Nie po raz pierwszy postawiła na dziecięcych bohaterów. To przecież o nich opowiadała wiele lat temu w głośnym telewizyjnym reportażu "U nas w Pietraszach", a także w dokumentalnym dyptyku o Herkulesie, niepełnosprawnym chłopcu ze Śląska. Ale mimo to "Pisklaki" wydają się artystycznym krokiem w nieznane. W nowym filmie Duda nie walczy bowiem o bohatera, nie próbuje być jego filmową "opiekunką", nie ma żadnego planu na swoją opowieść. Podąża za własną ciekawością i czeka. "Pisklaki" to film zrobiony przez reżyserkę dyskretną i mądrą, pełną wrażliwości, ale unikającą ckliwego tonu i łatwych emocji.