W wywiadach towarzyszących premierze poprzedniego filmu Palkowski jak mantrę powtarzał regułę, że aby bohater mógł się podnieść na naszych oczach, najpierw trzeba nim porządnie rzucić o ziemię. W "Najlepszym" robi to już w pierwszych sekwencjach. Ich bohaterem jest Jerzy Górski (Jakub Gierszał), młody narkoman pewnym krokiem zmierzający do grobu. W Legnicy czasów PRL-u narkotyki są dla niego sposobem ucieczki przed szaroburą rzeczywistością, pomagają przetrwać i ułatwiają międzyludzkie kontakty. Nastrój hipisowskiej fiesty zaburzają jedynie kolejne zgony zaćpanych przyjaciół. I kiedy wszystko wskazuje na to, że także na Jurka wkrótce przyjdzie kreska, młody chłopak przechodzi przemianę. Krok po kroku z narkomana przeobraża się w zapalonego triathlonistę, z sukcesami startującego w zawodach rangi międzynarodowej.
Opowiadając historię Jerzego Górskiego, Palkowski sięgnął po nieoczywiste rozwiązanie: protagonistą i antagonistą uczynił tego samego człowieka. W "Najlepszym" opresja nie nadchodzi z zewnątrz, nie personifikuje się w postaciach wrogich bohaterowi, ale wynika z jego wnętrza. Filmowy Jurek w lustrze widzi swoje mroczne odbicie, naznaczone liszajami, sine, żądne narkotykowych spełnień. To jego Mr. Hyde, próbujący ściągać bohatera na drogę samozniszczenia.
Palkowski grubą kreską rysuje konflikt między Jurkiem przechodzącym na jasną stronę mocy i jego złym alter ego o wyglądzie zombie z "The Walking Dead". Obaj panowie co i rusz się kłócą, by w jednej z finałowych sekwencji stoczyć prawdziwy bój na pięści (sic!). Zamiast subtelnej opowieści o walce człowieka z własnymi demonami, Palkowski serwuje bowiem widzom pogadankę o dobrym i złym Jurku, w której metafora zostaje zaszlachtowana przez dosłowność, a scena pojedynku dobra ze złem wygląda jak walka Rocky’ego Balboi z Ivanem Drago w "Rockym 4".
"Najlepszy" pełen jest też psychologicznych uproszczeń. U Palkowskiego nastoletni bohater wpada w szpony nałogu, bo tata (Artur Żmijewski) nigdy go nie doceniał; ku światłu wyprowadza go kobieca miłość; a sportowa kariera wydaje się idealną odtrutką na wszelkie problemy tego świata. Wszystko jest tu proste, ckliwe i oczywiste. A przecież historia Jerzego Górskiego dawała szansę na fantastyczną opowieść o przechodzeniu z nałogu narkotykowego w drugi nałóg – morderczych treningów wyniszczających organizm bohatera. "Najlepszy" mógłby wtedy być polską wersją "Zapaśnika" Aronofsky’ego, a nie krzepiącą ducha, banalną biografią.
Reżyser "Najlepszego" nie bawi się ani w psychologiczne subtelności, ani skrupulatne budowanie dramaturgii. Kolejne wydarzenia w życiu filmowego Jurka następują dokładnie wtedy, kiedy wymusza to konstrukcja scenariusza, a nie wówczas, gdy wynika to z działań podejmowanych przez bohatera. Kiedy Jerzy wspina się na szczyt, a jego historia zmierza ku happy endowi, jak na skinienie czarodziejskiej różdżki wydarzają się rzeczy, które spowalniają jego marsz i stawiają szczęśliwy finał pod znakiem zapytania. Palkowski nawet nie stara się zbudować wiarygodnego uzasadnienia dla żadnego z filmowych twistów, więc nie dowiemy się, dlaczego wrogi milicjant (Adam Woronowicz) postanawia odpuścić naszemu bohaterowi, ani co kieruje lekarką (jeśli wierzyć filmowi – jedyną, jaka w latach 70. i 80. pracowała w Legnicy) pomagającą młodemu ćpunowi.
Twórca "Rezerwatu" potrafi dobrze maskować mankamenty swoich filmów. Kiedy widzi na ekranie słabą, pozbawioną napięcia scenę, dorzuca do niej dynamiczną piosenkę z repertuaru The Doors lub inny rockowy klasyk, zagłuszając w ten sposób scenariuszowe zgrzyty, a niedobrze napisane role obsadza aktorskimi samograjami. O ile Jakub Gierszał wypada w jego filmie dość przeciętnie, o tyle już Arkadiusz Jakubik w roli kierownika basenu uwodzi charyzmą i poczuciem humoru, Janusz Gajos po prostu jest wielkim Januszem Gajosem, Adam Woronowicz robi, co może, by tchnąć życie w postać milicjanta, a Anna Próchniak pokazuje, że tkwi w niej wciąż nie do końca wykorzystany potencjał. Rozczarowuje natomiast drewniana Kamila Kamińska, z niewiadomych powodów nagrodzona w Gdyni za aktorski debiut.
"Najlepszy" miał być nową, lepszą wersją "Bogów", ale nią nie jest. Metafora przegrała tu bowiem z dosłownością, dramaturgia została złożona na ołtarzu efekciarstwa, a techniczne niedopatrzenia (także charakteryzatorskie) sprawiły, że nowy film Łukasza Palkowskiego okazał się banalną historyjką opowiedzianą nonszalancko wobec widzów, filmowego rzemiosła i historii bohatera.