O filmach takich jak "Moje córki krowy" Krzysztof Mętrak pisał, że charakteryzuje je "muzykalność ekranowa". Budzą w widzach pokłady empatii i wciągają ich w emocjonalny wir. Obraz Kingi Dębskiej to przykład kina, które przynosi ukojenie, choć niczego nie osładza, które mierzy się z trudnymi tematami, ale unika wielkich słów i pompatycznych gestów. Nie da się tego filmu nie lubić, nie można mu się oprzeć. W opowieści o dwóch siostrach mierzących się z chorobą i umieraniem rodziców, Kinga Dębska znalazła bowiem złoty środek między komedią i dramatem, między goryczą i nadzieją.
Marta (Agata Kulesza) jest aktorką, występuje w popularnej telenoweli. Rozwiedziona, samotnie wychowuje niemal dorosłą córkę, nie radzi sobie z facetami, ale za to twardo stąpa po ziemi. Jej siostra, Kasia (Gabriela Muskała) jest zupełnie inna – pracuje jako nauczycielka, a codzienny stres topi w alkoholu. Ma wiecznie bezrobotnego męża (Marcin Dorociński), dorastającego syna i finansowe problemy, które rozwiązuje z pomocą ojca (Marian Dziędziel). Pierwsza jest ciut szorstka, ale silna, druga – opiekuńcza i nieporadna. Kochają się i wzajemnie sobą gardzą, nie mogą się znieść i bez siebie wytrzymać. Relacja między siostrami komplikuje się jeszcze bardziej, gdy choroba dotyka ich rodziców.
W "Moich córkach, krowach" Dębska wraca do wydarzeń ze swojego życia i opowiada o chorobie swoich rodziców. Ale nie usłyszymy w jej filmie ekshibicjonistycznych tonów, ani nie znajdziemy śladu emocjonalnego szantażu. Dębska przekłada swą historię na język bezpretensjonalnej tragikomedii, w której nie ma miejsca na fałszywe nuty.
Jej film przywodzi skojarzenie z "33 scenami z życia" Małgorzaty Szumowskiej, inną opowieścią o śmierci najbliższych. Ale "Moje córki krowy" są dziełem zdecydowanie cieplejszym aniżeli obraz Szumowskiej. Podczas gdy ta ostatnia na ekranie dokonywała bolesnej wiwisekcji własnego życia, kroiła na zimno i bez znieczulenia, Kinga Dębska patrzy na swoich bohaterów z większą wyrozumiałością. Opowiada o rodzinie, w której nie wszystko jest na swoim miejscu i o ludziach, którzy mają swoje skazy, ale ani przez chwilę ich nie ocenia.
Niezwykła czułość, z jaką Dębska portretuje kolejne postaci, idzie tu w parze z reżyserską i aktorską precyzją. Nie da się napisać o "Moich córkach…" bez wspomnienia o kreacjach, które budują ten film. Zacznijmy więc od Gabrieli Muskały – neurotycznej, cudownie nieporadnej. Muskała wydaje się stworzona do tej roli, jednocześnie irytuje, bawi i rozczula. Świetnie uzupełniają się z Agatą Kuleszą, która daje tu kolejny już popis aktorstwa. Kulesza nie próbuje się widzowi podlizać, nie błyszczy, nie szarżuje, ale scena po scenie buduje postać pełną wątpliwości, wewnętrznie spójną, ale niejednolitą. Imponująca jest jej precyzja i świadomość warsztatu.