Do jungowsko-freudowskich, psychoanalitycznych inspiracji przyznawała się sama reżyserka, która w 2011 roku na deskach warszawskiego Och-Teatru wystawiała także surrealistycznie, utrzymane w duchu Czystej Formy "W małym dworku", gdzie z kolei mieliśmy do czynienia z całkowicie oswojonymi z umieraniem dziewczynkami z rodziny Nibków, granymi przez dorosłe aktorki. Jedna z nich, Anna Moskal, mówiła wtedy, że Augustynowicz traktuje aktorów jak muzyków w orkiestrze, tak że nawet siedemdziesięcioletni aktor może u niej zagrać dwunastolatkę. Wydaje się, że i w "Matce" mamy do czynienia z taką precyzyjną, reżyserską partyturą, a odtwórca roli Leona jest starszy od aktorki grającej matkę. Oba przedstawienia łączy też scenograf, Marek Braun.
Oglądając spektakl Augustynowicz, można zadać sobie pytanie, kiedy w Czystej Formie, której konwencji w dużej mierze starają się sprostać realizatorzy, pojawiają się jakieś pęknięcia. Kiedy Leon i matka są najbardziej ludzcy? A może są już tak zdegenerowani, że nie można mówić o ich człowieczeństwie? Może to tylko wizja ich samych, wyolbrzymiona, zwielokrotniona? Czy strzelający Leon zabija kochanków swojej żony Zosi, jej ojca czy siebie? Czy wszystko, co oglądamy na scenie, dzieje się jedynie w jego głowie?
Twórcy pozostawiają widza z wieloma niedopowiedzeniami. Może wspomnienia po śmierci matki są dla Leona w pewnym sensie próbą podsumowania jego własnego życia? Syn jest narcyzem, mimo dojrzałego wieku sprawia wrażenie bezradnego i zagubionego, przerażonego postępującą mechanizacją, zanikiem indywidualizmu i metafizyki. Ukojenia nie znajduje ani w związku z żoną, ani przelotnych romansach, ani w relacji z utrzymującą go później milionerką Lucyną, które w spektaklu Augustynowicz mają jedną twarz – Zofii Domalik. W ogóle aktorzy grają tu kilka postaci naraz: Janusz Łagodziński zarówno ojca Zosi, Apolinarego Plejtusa, jak i jednego z jej kochanków, a Łukasz Lewandowski – dyrektora teatru, szpiega i innego kochanka.
W przerysowanych postaciach – szczególnie matki i Leona – pod maską groteski narasta jednak rozpacz. Maski pojawiają się tu z resztą dosłownie w scenie pogrzebu wampirycznej, ale i "wyssanej z życia" przez syna rodzicielki. Wykreowana przez Agatę Kuleszę matka ma długie, proste, ciemne włosy opadające na ramiona i plecy, nieodłączną robótkę na drutach, z grubymi, długimi jak sznury nićmi włóczki, z której musi utrzymać syna. Robi grymasy, ma cierpiętniczy wyraz twarzy i buja się w fotelu w czarnej sukni, przypominając zjawę. Do tego traci wzrok, a uzależnienie od morfiny i alkoholu doprowadza ją do wyczerpania schyłkiem życia. Towarzysząca jej służąca (Ewa Telega) to natomiast chodzący mit matki Polki z różańcem w dłoni. Twierdzi, że "ma lepiej, bo straciła dziecko na wojnie", w związku z czym może być dumna z syna-bohatera.
Po śmierci matki Leon spotyka Janinę młodą, w białej sukni i z czerwoną piłką, kiedy wszystko jeszcze przed nimi. To konfrontacja z nieobecnym już rodzicem, pytaniem o to, co po nim zostało – we wspomnieniach i nas samych.