Programowa niepozorność i brak wielkich ambicji są zarazem atutem i bolączką "Małych Stłuczek". Kreśląc portret młodego pokolenia, reżyserzy sięgają raczej po półtony niż wyrazistą kreskę, ale koniec końców namalowany przez nich obraz okazuje się zbyt letni, by mógł naprawdę poruszyć widza. W filmie Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba nie znajdziemy wielkich dylematów i dramatycznych uniesień, a jedynie swobodną, nieco leniwą opowieść o ludziach pozbawionych życiowego azymutu i broniących się przed uczuciami.
Uroda zwyczajności
Przewodnikami po tym świecie jest trójka młodych ludzi. Asia (dobra rola Heleny Sujeckiej) i Kasia (Agnieszka Pawełkiewicz) dzielą mieszkanie na jednym z łódzkich osiedli. Jeżdżą po mieście sfatygowanym, czerwonym oplem, przewożąc nim rzeczy z likwidowanych mieszkań. Pomagają w wyprowadzkach i opróżniają stare domy z niechcianych gratów. Część z nich odnawiają i sprzedają na miejscowym bazarze. Pewnego dnia do dwójki przyjaciółek dołącza ten trzeci - Piotr (Szymon Czacki), porzucony przez żonę młody mężczyzna, który właśnie stracił pracę w fabryce pudełek.
W filmowym świecie Gowin i Grzyba "wszystko jest lekko dziwne" (jak głosi tytuł książki Jerzego Radziwiłowicza) - dziwni są młodzi bohaterowie zagubieni w codzienności, dziwne są ich dialogi, emocjonalne blokady i psychologiczne eksperymenty przeprowadzane na samych sobie. Konstruując swoje postaci, młodzi reżyserzy czerpią z kina Petra Zelenki i nawiązują do sundance'owych opowieści o niepozornych wykolejeńcach, a całość podlewają sosem realizmu magicznego rodem ze "Sztuczek" Andrzeja Jakimowskiego.
W ich filmie Łódź przypomina Wałbrzych z obrazu Jakimowskiego - jest miastem odrapanych kamienic i upadłych fabryk, małych, zapyziałych mieszkań ze starymi meblościankami oraz magazynowych hal cuchnących stęchlizną. W tym zwykłym, szarym świecie tylko między ludźmi rodzi się przestrzeń dla niezwykłości.
Debiutancka trema
"Małe Stłuczki" noszą w sobie ślad debiutanckiej tremy i opowiedziane są niepewnym głosem. Mimo że Grzyb i Gowin sprawnie inscenizują pojedyncze sceny, nie potrafią połączyć ich w spójną całość ani utrzymać równego rytmu. Chętnie sięgają po formalne eksperymenty, ale poza eklektyzmem niewiele z nich wynika. Rozmowy telefoniczne, podczas których bohaterowie pojawiają się na dwóch połówkach ekranu, przywołują skojarzenie z dość poślednimi serialami sprzed lat, zaś teledyskowa scena przedstawiająca kota biegającego po mieszkaniu zupełnie nie pasuje do realistycznej faktury "Małych Stłuczek".