Scena z przedstawienia "Podróż zimowa", fot. Magda Hueckel
Jak piszą twórcy, "Podróż zimowa" to opowieść o ludziach przytłoczonych czasem minionym. Reżyserka Maja Kleczewska i dramaturg Łukasz Chotkowski, autor m.in. bardzo dobrze przyjętej przez krytykę polskiej prapremiery tekstu Elfriede Jelinek "O zwierzętach", prześwietlają instytucję małżeństwa, chorobę psychiczną i śmierć. Posiłkują się m.in. głośnymi sprawami Nataschy Kampusch i Fritzla. - Tworzymy pieśń o odchodzeniu, osobiste rozliczenie i pożegnanie. Człowiek poszukuje już tylko samego siebie. Zrezygnował ze wszystkich pytań oprócz jednego: "Kim jestem?" - piszą.
W wywiadzie udzielonym Łukaszowi Chotkowskiemu Elfriede Jelinek przyznaje, że jest dumna z nadchodzącej premiery:
"Może moje pisanie jest rusztowaniem, okrężną drogą dotarcia z powrotem do ludzi, wejścia w nich jak w powłoki, których niestety nikt nikomu nie podaje gotowych do ubrania? "Podróż zimowa" jest więc o tyle jednym z moich najbardziej osobistych tekstów (jeśli nie najbardziej osobistym), że jeszcze raz podeszłam blisko do historii moich rodziców. Z ojcem to zadziałało, do matki-współsprawczyni nie mam jeszcze tak naprawdę odwagi się zbliżyć. Zawsze próbuję w osobistym znaleźć ogólne, uwarunkowane politycznie, i opisać to."
Publiczność łódzkiego festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych bardzo dobrze oceniła speklakl Mai Kleczewskiej. Renata San w Expressie Ilustrowanym relacjonuje:
"Kleczewska nieustannie i w podobny sposób miesza teatralne języki, łamiąc szyfry do wyobraźni i logiki Jelinek zabłąkanej w przeszłości, rejestrującej teraźniejszość, cierpiącej na agorafobię, niewychodzącej z domu, połączonej ze światem medialnie. "Niedługo do śmierci będziemy mogli się dodzwonić pod bezpłatny numer" -stwierdza w "Podróży zimowej".(...)Powstał spektakl czy raczej performance atakujący estetyką, najeżony tropami do interpretacji. Punkt wyjścia frapujący: ludzkie doświadczenia i lęki ujawniane w psychoterapeutycznej konfrontacji z zabawkami. Pluszowy piesek, misiek, lalka towarzyszą wyzwalaniu się prawdy o przejściach, których nie da się wyrzucić z myśli. (…) Można tak łowić wątki, zanim wszystko i wszyscy, wprost z wiader, zaleją gołe ciała kolorowymi farbami i posypią pierzem. W końcu pan w spódnicy, czerwonych szpilkach i peruce z warkoczami wyzna: "tak bardzo chce mi się jeszcze pożyć". Przez długie minuty będzie sam siebie nużył słowotokiem, co jakiś czas powtarzając: "w kółko to samo, kto to ma znieść". Były nieśmiałe próby wyklaskania tego, co się dzieje, kilka osób wyszło, ale też kilkadziesiąt w podzięce biło brawo na stojąco."
Sceniczna wyobraźnia Mai Kleczewskiej zachwyciła też Łukasza Kaczyńskiego, który na łamach Dziennika Łódzkiego recenzował:
"Maja Kleczewska i autor scenografii Wojciech Puś zabierają widzów do przestrzeni przypominającej metafizyczną Czarną Chatę z serialu "Twin Peaks": z początku sterylnej i jak z jakiegoś równoległego wymiaru, zamieszkałej przez postaci ludzkie i nieludzkie zarazem. Tu do głosu dochodzi to, co tłumione, społecznie wypierane lub umyślnie przemilczane: perwersyjne pragnienia, dziki obłęd, zgubna wolność. Jelinek to jednak nie David Lynch, więc ten senny koszmar bardziej zespolony jest z realnością. I nie ma w nim gnostyckiego dualizmu. Jest tylko mrok. Maja Kleczewska udowadnia wielką sceniczną wyobraźnię. Uruchamia potężną teatralną machinę i całkowicie nad nią panując wypracowuje formę estetycznie zadowalającą, przewrotną i niepokojącą. Jakby chciała powiedzieć, że stanem, w którym trwa społeczeństwo jest właśnie piwnica. Wielka, duszna i szczelna, taka sama, w jakiej Josef Fritzl przez dwadzieścia cztery lata gwałcił córkę. Jednak, jak to u Jelinek, ostrość widzenia rozmywa się w miarę rozwoju postaci. Wycofuje się z pogłębiania tematu, na rzecz obejmowania szerokiego obrazu zjawiska, co widać już w monologu szopa. Wtedy nawet teatralnie ciekawie pomyślana scena, gdy Karolina Adamczyk walczy z matką, z którą pępowina nie została przecięta (matka to jakiś skrzep zespolony z córką), pomysł wypala się i gdy aktorka uderza nią o ziemię, jest już tylko śmiesznie. Od tej postaci zaczyna się odwrót spektaklu, który nieco ratuje zmiana scenografii. Tak zmultiplikowanej widowni jeszcze w Łodzi chyba nie mieliśmy. Powstaje świat spektaklu, nadawanego 24 godziny na dobę show, w którym obserwatorzy też są uczestnikami grzesznej gry"
"Podróż zimowa", fot. Magda Hueckel
Aneta Kyzioł, recenzentka teatralna tygodnika "Polityka" zauważa, że "Podróż zimowa" jest jej kolejnym spektaklem o złu, jakie nawzajem sobie wyrządzamy. Mimo ogranych motywów spektaklem mocnym i poruszającym.:
"Czerwona podłoga, muślinowe zasłony, które w drugiej części znikną, żeby odsłonić lustrzane ściany - w tej ascetycznej scenerii rozgrywa się teatr ludzkich wynaturzeń i strachów. We wstrząsającym, wyciszonym monologu córki Josefa Fritzla Julia Wyszyńska opowiada o byciu niewolnicą własnego ojca. Bardziej przeraża jednak reakcja tzw. zwykłego obywatela - na pozór niewinnego, w przebraniu pluszowego szopa pracza - który odmawia ofiarom prawa do wypowiedzenia swoich krzywd, bo świat należy nie do ofiar, lecz zwycięzców, takich jak zaliczający panienki gwiazdor - macho z głową monstrualnego królika(...)"
"Szczególnie interesującymi elementami pojawiającymi się w "Podróży zimowej" są video i performance. Nie jest to jednak użycie współczesnych form sztuki dla samego bycia nowoczesnym, jak błędnie robi to wielu artystów - zauważa z kolei Zuzanna Bućko w "Teatraliach". "Obraz video raz symbolizuje rzeczywistość telewizyjną, tę kreowaną przez media, a raz nieśmiertelność. Raz zarejestrowani, na zawsze pozostaniemy na taśmie. Lecz czy czyni nas to bardziej użytecznymi lub wartościowymi? Fragment spektaklu, w którym nadzy aktorzy wybiegają na scenę, polewają się farbą i substancją przypominającą ekskrementy, a na końcu wysypują pierze, symulując przy tym odbywany stosunek to istny chaos. Szaleństwo, które mimo krytyki ma swój cel. Całość do złudzenia przypomina działania akcjonistów wiedeńskich. Bowiem performance powstał z potrzeby wyrażenia tego, czego nie da się namalować, zwerbalizować. I to pokazuje nam Kleczewska. Pewien rodzaj poszukiwania przez artystę sposobu na wyrażenie emocji tak głębokich, że nie można przekazać ich inaczej. Moc, która wypływa ze słów Jelinek i wyobraźni reżyserki sprawia, że widz nie jest w stanie oderwać się od spektaklu bez konsekwencji. "