Jedną z nich jest Róża (Maja Ostaszewska), córka miejscowego bogacza. Kiedy jej ojciec, jeden z przywódców przestępczego świata, odchodzi w zaświaty, Róża rzuca: "Niech ostygnie i do piachu", po czym rusza w świat, by przenieść rodzinny biznes na wyższy poziom. Zanim do tego dojdzie, rudowłosa przywódczyni będzie musiała się zmierzyć z rodzinnymi tajemnicami, sowieckim kacykiem o twarzy złotozębnego Andrzeja Chyry oraz zbuntowanymi rolnikami na czele z dwumetrowym Mariuszem Wachem, znanym bokserem wagi ciężkiej.
Opowiadając historię kobiet z rodziny Lewenfiszów, Bochniak świetnie się bawi. Miesza ze sobą spaghetti western ze slapstickową komedią, a kostiumowe kino przygodowe z filmowym pastiszem. Kobiety obsadza w stereotypowo męskich rolach, zaś Borysa Szyca i Jerzego Nasierowskiego przebiera "za baby".
Scenariusz stworzony przez niego wraz z Mateuszem Kościukiewiczem, sprawia wrażenie kociołka, do którego obaj autorzy wrzucali wszystkie lubiane przez siebie składniki. Nie wszystkie udało się wpasować w ramy opowieści – choćby slapstickowe dowcipy z bohaterami upadającymi twarzą w końskie odchody, niskorosłym ministrantem, czy zoofilią wołają o pomstę do bogów kina, a scena seksu z udziałem Borysa Szyca i Bartosza Bieleni zamiast śmiechu budzi zażenowanie i niesmak.
Nie znaczy to, że filmowi Bochniaka brakuje humoru. Zabawny jest choćby Piotr Głowacki jako ksiądz duszący się wonią kadzidła, a także duet Kościukiewicza i Ogrodnika, którzy w filmie Bochniaka wcielają się w braci syjamskich zrośniętych żebrami i uznawanych za lokalne monstrum.
I tu dochodzimy do największej bolączki filmu Bochniaka – jest nią nadmiar. Młody reżyser do tego stopnia wierzy we własną intuicję, że raz po raz daje się jej ponieść, gubiąc z oczu publiczność i jej oczekiwania. Mnożąc na ekranie kolejne przygody, efektowne sceny i lepsze lub gorsze dowcipy, zapomina o dramaturgii.