Zdaniem autorki, osoby powstania warszawskiego, piekła obozów koncentracyjnych czy gett zostały ulepione z innej gliny. Mimo zaawansowanego wieku dysponują imponującą pamięcią. Ani traumatyczne przeżycia, ani upływ ponad siedmiu dekad nie zatarły ich niezwykłej ekscytacji towarzyszącej godzinie "W" – chwili wyjścia z domu, ówczesnej pogody, wyglądu ulic, którymi docierali do miejsc zbiórek.
Magda Łucyan nie rozstrzyga niekończącego się sporu o słuszności wszczęcia powstania warszawskiego, zakończonego po 63 dniach kapitulacją i szacowanymi na setki tysięcy ofiarami. Oddaje hołd wszystkim powstańcom, którzy z biało-czerwonymi opaskami na ramionach wyszli 1 sierpnia 1944 roku naprzeciw doskonale uzbrojonych i nieporównanie silniejszych formacji niemieckiego wojska. "Jesteśmy ostatnim pokoleniem mającym możliwość słuchania naocznych świadków i uczestników tamtych tragicznych dni" – argumentuje reporterka.
Jej rozmówcy okazali się ludźmi skromnymi, powściągliwie oceniającymi własne dokonania, co się przekłada na najlepiej pojęty patriotyzm – nie ten gromko deklarowany, lecz sprawdzony w ogniu walk. Z bronią w ręku, ale i bez niej, co wymagało jeszcze większego męstwa. Jedna z trzech tysięcy dziewczyn powstania, sanitariuszka Hanna Stadnik z domu Sikorska ps. "Hanka" (nazywana także "Pętelką") mówiła:
Byliśmy pokoleniem wychowanym w pierwszym dwudziestoleciu, które po stu dwudziestu trzech latach niewoli odzyskało niepodległość. Polska zaczęła istnieć. Nasi rodzice i dziadkowie żyli pod zaborami. Byli zniewoleni. Nasi nauczyciele i księża też. I oni wszyscy nauczyli nas kochać Polskę. Nauczyli nas, że wolność nie jest dana raz na zawsze.
W drugim dniu powstania trafił w ich ręce ranny Niemiec. Nie obeszło się bez dylematu, co z nim zrobić. Choć to wróg, potrzebował pomocy, więc zdecydowały, że się nim zajmą.
Po wojnie podjęła studia na Wydziale Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, chciała być kostiumologiem. Na drugim roku została relegowana z uczelni za udział w powstaniu i przynależność do Armii Krajowej. Zajęła się więc domem, dziećmi, udzielała się społecznie.
"Polska jest taka, jacy są jej obywatele. Trzeba pomagać innym ludziom. Tym, którzy są od nas słabsi. To jest bardzo ważne, by pomagać takim osobom!" – apeluje "Hanka" w przesłaniu do młodych pokoleń.
Andrzej Wiczyński ps. "Antek" stwierdził, że dorosłym został jako piętnastolatek, zabijając pierwszego Niemca. "Byłem o ułamek sekundy szybszy od niego. Nie miałem wyboru... Nie mogłem go ranić, bo jako ranny mógłby strzelać dalej. Musiałem go zabić". Jak i kilkunastu innych.
Po kapitulacji i jenieckiej odysei dotarł do Częstochowy. Na dworcu powitał go plakat: "pięknie umundurowany polski żołnierz z opaską Armii Ludowej depcze karalucha, na którym był napis »AK«". Taki był jego pierwszy kontakt z wolną Polską.
Ponad 60 lat pracy w zawodzie chirurga było dla niego "spłatą długu". Mawiał, że miał w życiu dwie twarze: "człowieka, który zabijał, i człowieka, który ratował".
Eleonora Galica-Zarembina ps. "Maja" od początku chciała być łączniczką. Przełożeni nauczyli ją alfabetu Morse'a, obsługi samochodu, planu miasta na wyrywki, tajnych przejść. Najtrudniejszym momentem powstania okazało się dla niej spotkanie z chłopcem, który błagał, żeby mu obcięli czarną od gangreny rękę, a nikt z oddziału tego nie potrafił.
To wpłynęło na wybór jej zawodu. Ukrywając przynależność do AK, studiowała medycynę w Lublinie, Łodzi, Poznaniu – została chirurgiem i urologiem. W zawodzie lekarza pracowała 60 lat.
Młodym ludziom życzy, żeby nie doświadczyli wojny. "By żyli w wolnym kraju, gdzie można mówić, pisać i zachować wolność, także wewnętrzną". Uważa się za Polkę i Europejkę. "Europa jest pasjonująca. To wspaniałe, że nas do siebie przygarnęła, i trzymajmy się jej kurczowo, bo inaczej może być z nami bardzo źle".
Edmund Baranowski ps. "Jur" był żołnierzem oddziału, który zdobył dwie ciężarówki z ok. 400 pociskami artyleryjskimi kalibru 75 mm. Nie mieli jednak możliwości ich użyć. Do czasu.
Kilka godzin później na naszej drodze pojawiły się dwa niemieckie ciężkie czołgi Pantera. Po krótkiej walce załogi się poddały i czołgi były nasze! Zawarliśmy z żołnierzami umowę, że w zamian za to, że pozwolimy im spokojnie odejść, czyli mówiąc krótko, nie weźmiemy ich w niewolę, przeszkolą nas z obsługi tych maszyn.
Przed prześladowaniami byłych żołnierzy AK wybroniła "Jura" choroba stawów. Apogeum aresztowań przeleżał w łóżku. Związał się później z branżą budowlaną, co mu pozwoliło zwiedzić kawał świata, w tym Chiny i Koreę Północną.
Anna Jakubowska z domu Swierczewska ps. "Paulinka" wraz z inną nastoletnią koleżanką, nie zważając na nieustanny ostrzał, pół kilometra niosły bez noszy rannego dowódcę o ps. Zagłoba. Zostały odznaczone Krzyżami Walecznych. "Ja nic walecznego nie zrobiłam, po prostu wyniosłam rannego kolegę" – zapewnia "Paulinka".
Aresztowano ją 13 stycznia 1949 roku, była przesłuchiwana, bita, obrażana, grożono jej śmiercią synka. Za "próbę obalenia ustroju państwa siłą", choć bez dowodów winy, została skazana na osiem lat więzienia. W celi spędziła pięć lat i cztery miesiące.
Wojna jest czymś ostatecznie złym i nigdy nie ponoszą jej konsekwencji ci, którzy ją wywołali, tylko ludzie zupełnie niewinni i bezbronni. Cywile. Dlatego jestem ogromną przeciwniczką antagonizowania społeczeństwa! […] Nie musimy się przecież wszyscy ze sobą zgadzać… Ostatecznym skutkiem pogardy jest wojna i nie wolno o tym zapominać.
Juliusz Kulesza ps. "Julek" uważa, że sama odwaga nie decyduje o szacunku dla drugiego człowieka. "Kluczowa jest jego motywacja! A nasza motywacja była dobra i ważna".
Przełomowy moment powstania nastąpił dlań, gdy kilka metrów od ich pozycji dowódca "Rom" zobaczył broń trafionego Niemca. "Julek, nie wyskoczyłbyś po ten karabin? – zapytał w przerwie wymiany ognia. – Przydałby się nam!". Nie był to rozkaz, lecz ambicjonalne wyzwanie.
Byłem w takim napięciu, że nawet nie wiem, czy do mnie strzelali. Wiedziałem tylko, że mam kilka sekund, muszę go złapać i rzucić się z powrotem do budynku. I tak zdobyłem francuski karabin Lebel! To jest właśnie sytuacja, w której rzeczywiście czułem strach, ale jednak zwyciężyło coś innego: chęć walki i nieskompromitowania się przed kolegami.
Studia na Wydziale Grafiki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych ukończył w 1954 roku. Ponad 30 lat zajmował się projektowaniem grafiki użytkowej.
Wanda Traczyk-Stawska ps. "Pączek", sędziwa bohaterka powstania warszawskiego, 11 maja 2018 roku nie została wpuszczona na teren Sejmu, gdzie chciała się spotkać z protestującymi osobami niepełnosprawnymi. Wielokrotnie wyrażała publicznie swój sprzeciw: wobec zmian w wymiarze sprawiedliwości, upolityczniania historii, polityki antyuchodźczej. Walkę o wartości uznała za swój obowiązek.
W czasie okupacji wręczała zdrajcom narodu polskiego wyroki śmierci wydane na nich przez podziemny sąd Armii Krajowej. Była to odpowiedzialna, ale i skrajnie niebezpieczna praca. Wybuch powstania zaczął się dla niej rozdawaniem przechodniom odezwy dowództwa AK do ludności cywilnej.
Miałam opaskę i beret, a na nim orzełka swojego ojca, jeszcze z czasów Legionów. Ludzie, widząc to, płakali. Gdy biegłam, bili brawo, wiwatowali, ściskali mnie i całowali! Do kieszeni wciskali cukierki i czereśnie […] to była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
23 sierpnia po udanej akcji na komendę policji i kościół Świętego Krzyża, dostała Krzyż Walecznych oraz własną broń, co ją cieszyło nieporównanie bardziej. Po kapitulacji musiała się ze swoją błyskawicą rozstać. Koledzy idący do męskiego oflagu podarowali jej na dobrą wróżbę pluszową małpkę, którą nazwali Peemek – oddała ją protestującym niepełnosprawnym.
Są takie piękne momenty, które paradoksalnie mogą wydarzyć się tylko podczas wojny – braterstwo broni, wzajemnie osłanianie się, troska i ostateczne poświęcenie. […] Jak patrzę na dzisiejszą Polskę, to widzę, że brakuje wzajemnego szacunku.
Pułkownik Kazimierz Klimczak ps. "Szron" leżał niegdyś w polowym szpitalu ukrytym w stodole. Z pacjentem obok, rannym Niemcem, dzielił się jedyną menażką z wodą. Nawiązane porozumienie okazało się zbawienne: "Gdy stodoła była w rękach Polaków – broniłem go przed naszym wojskiem, by dali mu spokój. Gdy przechodziła w ręce Niemców, mój towarzysz odwdzięczał się tym samym. Zatem wzajemnie uratowaliśmy sobie życie" – podsumował "Szron".
W wymiarze moralnym powstanie warszawskie było dlań na najwyższym poziomie patriotyzmu: "Tak to jest, że w nieszczęściu ludzie się jednoczą – i właśnie wtedy byliśmy jednością".
Generał Zbigniew Ścibor-Rylski ps. "Motyl" młodemu pokoleniu życzył, "aby nigdy się nie załamywało. Aby wierzyło, że nawet w najgorszych chwilach, w chwilach najbardziej tragicznego zwątpienia, jest cień nadziei, cień zwycięstwa".
Miał powody, żeby tak mówić, gdyż pod koniec jego życia Instytut Pamięci Narodowej i władze zarzucały mu współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL. Po wojnie jego przełożony "Radosław" zasugerował mu potrzebę takiej współpracy, aby mieć pojęcie, na kogo UB ma haka.
Pozostaje wierzyć słowom zmarłego 3 sierpnia 2018 roku w wieku 101 lat generała, że "prawda zawsze wyjdzie na wierzch". Chwili publikacji książki nie doczekał poza nim także Andrzej Wiczyński. Kiedy 17 listopada 2018 roku odchodził na wieczną wartę, miał 92 lata – spoczął na Powązkach Wojskowych w Warszawie.
Magda Łucyan swoją książką znacząco dopełniła dzieła powstańczych świadectw z pierwszej ręki. Drogi jej rozmówców były na ogół podobne: harcerstwo, konspiracja, sabotaż, szkolenie militarne, zaprzysiężenie, walka, kanały, kapitulacja, oflag, represje. Ciche bohaterstwo ludzi, którzy nie ugięli karku przed samowolą silniejszych (jak uczy historia: chwilowo).
Magda Łucyan
"Powstańcy"
wydawnictwo: Znak Horyzont, Kraków 2019
oprawa: twarda
wymiary: 158 x 225 mm
liczba stron: 288
ISBN: 978-83-240-5737-5
Autor: Janusz R. Kowalczyk, lipiec 2019