Omawiane tu opus Leopolda Tyrmanda to nie tylko kryminał, nie tylko popkulturowa opowieść o superbohaterze, nie tylko zbiorowy portret warszawiaków i panoramiczny pejzaż stolicy, to nie tylko sensacyjny tekst kultury, który mimo poczytności i polotu wciąż wzbudza lęk filmowców – to także wielka pochwała miejskiego gwaru, ruchliwości i wymieszania. A tym, co Tyrmanda fascynuje na pewno, jest motoryzacja (w nagrodę za napisaną powieść pisarz otrzymał zresztą osobowy samochód). Mamy więc bohatera w postaci miejskiego autobusu, lecz nie tylko. W powieściowym car parku oprócz polskiej warszawy (użytej chociażby w najdłuższym powieściowym pościgu) ulice przemierzają m.in. chevrolet deluxe, austin, morris, przywołane w jednej z rozmów wyścigowe bugatti, wysłużony, niepozorny, lecz mocny wanderer, stara dekawka, trącący już myszką cadillac, sprawny citroën porucznika Dziarskiego, zajmujący ważne miejsce w fabule oliwkowy humber – nówka, bo rocznik 1954 – oraz być chyba najbardziej tajemniczy "wiekowy pojazd o szprychowych kółkach, tak zwany kabriolet czółenko, z łódkowatym tyłem nadwozia modnym tuż po pierwszej wojnie światowej", należący do "pana w meloniku i z parasolem", którego kolekcjonerską, ale też mechaniczną wartość docenić potrafią jedynie koneserzy. Tyrmand ma oko (i pociąg) do motoryzacji, ale chyba nie tylko z tego wynika skrupulatność, z jaką odnotowuje występujące na ulicach stolicy modele. Można w tym zobaczyć też myślenie życzeniowe – pisarz chciałby, by Warszawa była prawdziwym, kapitalistycznym miastem, tętniącym życiem nie tylko towarzyskim, ale też energią ulicy – a zmotoryzowanie miałoby być jej jednoznaczną emanacją.