Jego losy wiążą się bowiem z tajemniczymi poczynaniami powstałej jeszcze w średniowieczu, skrajnie elitarnej sekty aurumistów. Do tego stopnia ściśle tajnej, że poza autorem nikt o niej nie słyszał. Członkowie tej organizacji mieli – jak widać – powody, żeby o związanym z nimi wirtuozie szachownicy zachowało się jak najmniej informacji, co stanowi zarazem poręczny punkt wyjścia dla pisarskiej inwencji Kaspra Bajona.
Narratorowi książki, który wdał się przygodę poszukiwania dowodów na istnienia Jakuba Kluga, odnajdywane, wielce obiecujące wątki wciąż wymykają się z rąk. Dalsze nowo podejmowane tropy prowadzą do wielu miast Europy, jak i Ameryki. Wiodą także przez stulecia, wprzęgając w to śledztwo – równie naukowe, co detektywistyczne – historię malarstwa sprzed wieków.
Taki dobór materii literackiej stwarza nietypową sytuację, w której czytelnik staje się zakładnikiem autora. Daje się wciągnąć w dość absurdalną pułapkę obcowania z biografią autentycznego szachisty, choć może tylko z literacką mistyfikacją. Wrażenie nieautentyczności przedstawionych w książce faktów zaciera jednak bogaty sztafaż aparatu "naukowego": przypisów, not bibliograficznych, odnośników, cytatów, przytaczanych wypowiedzi sławnych, jak i całkiem nieznanych ludzi – a nawet rycin, fotografii, schematów, opisów czy przepisów, z kulinarnymi włącznie.
Słowem, książka Kaspra Bajona jest konglomeratem najrozmaitszych treści i form, które mają na celu nieustanne angażowanie (bombardowanie) uwagi czytelnika. Jest pojemnym, postmodernistycznym workiem, w którym – w zależności od nastawienia odbiorcy – znaleźć można prawie wszystko, albo zgoła nic. To, czy inne odczytanie bierze się z czysto ludzkiej potrzeby poznawczej: z głodu wiedzy, bądź też tylko z prostej chęci śledzenia pogmatwanych historii o sensacyjnym posmaku.
Autor ma przy tym dar wprost nienasyconego wyrzucania z siebie słów, których obrazowość idzie często w zawody z obrazoburczością – zgrabnie wystylizowaną na dziewiętnastowieczną. Oto opis jednej z publicznie rozgrywanych partii szachów, godnej doprawdy znaleźć się wśród wyszukanych atrakcji bułhakowowskiego "Balu u Szatana".
Zaiste musiało to być prawdziwie kuriozalne widowisko. Szesnaście półnagich Murzynek i tyle samo równie roznegliżowanych białych dziewczyn (wszystkie w wieku od piętnastu do dwudziestu dwóch lat), odgrywających dramat nieśmiertelnej partii szachowej, w rytm monotonnej, ale skocznej muzyki, w tle stojący na podeście, przebrany za sędziwego starca Laufenberg, komentujący na gorąco przebieg rozgrywki, śliniące się nad kilkunastoma stolikami gęby amerykańskich tajkunów [wpływowych ludzi interesu, mężów stanu – przyp. JRK], którym jędrne ciała tancerek przywodziły na myśl bezpowrotnie utracone niewinne czasy dojrzewania; rozrzedzona przez świece ciemność; w końcu wszechobecny nastrój tajemnicy, podkreślany przez dobiegające zewsząd poufałe szepty – wszystko to sprawiało na zdezorientowanym Jakubie Klugu wrażenie, jakby brał udział w jakimś zakazanym misterium, którego uczestnicy (wyłącznie mężczyźni) pożrą na sam koniec prężące się na olbrzymiej szachownicy (osiem na osiem metrów) dziewczyny, tak, jak pożerali zalegające na srebrnych talerzach przynoszone przez dwunastu Murzynów w sztruksowych liberiach wieprzowe szaszłyki.
Jak na podstawie tego fragmentu łatwo się zorientować, Kasper Bajon lubi obrazować – i zagęszczać sytuacje – zdaniami wielokrotnie złożonymi. Co charakterystyczne, w "Klugu" w ogóle nie posługuje się dialogami – rzecz zaskakująca, jak u człowieka zdobywającego ostrogi filmowca. Bawią go za to "didaskalia" rozbudowanych planów sytuacyjnych.
Gdy przedstawienie dobiegło końca i na szachownicy zostały już tylko frenetycznie oklaskiwane przez samców dwa długonogie konie (jakże apetyczne były te ich kopytka), siedzący samotnie przy wciśniętym w róg sali stoliku Jakub Klug, który dotąd uważnie śledził nader osobliwy spektakl Laufenberga, zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swojego przyjaciela Abomina.
Emocjonujące rozgrywki bohaterów – opisane zresztą w sposób przystępny nawet dla szachowego laika – niewiele jednak znaczą wobec najciekawszej partii, jaką czytelnikowi proponuje sam autor. W noweli "Cou-cou", opowiadającej o karierze i awanturniczym życiu wywodzącej się z naszego kraju aktorki, podbijającej swego czasu Hollywood, znowu dopuszcza do głosu tajemniczych aurumistów. Prężne metody ich działania – by nie rzec: promocji i marketingu – wydają się dziwnie znajome.
Toteż sekta przyznaje się do morderstwa i bierze za nie całą odpowiedzialność. Jednak i w tym wypadku śledztwo utknęło w martwym punkcie, albowiem poza wywiadem Goldhaariga policja nie miała żadnych dowodów, że to istotnie aurumiści zamordowali Cou-cou. Poza tym wiarygodność Jana Goldhaariga i jego sekty była co najmniej wątpliwa, bo morderstwo Cou-cou nie było jedynym, do którego się przyznawali. Lincoln, Napoleon, Aleksander III, Jakub Klug, Narutowicz, Houdini czy Adrienne Lecouvreur – to tylko fragment listy z ich rzekomymi ofiarami.
Wszechstronnie erudycyjną, jakkolwiek jawnie fikcyjną opowieść Kaspra Bajona trudno przypisać do jednego konkretnego gatunku literackiego (powieść? rozbudowany pseudoesej?). Księgarnie internetowe polecają tę książkę jako thriller bądź kryminał, co jednak zdaje się być sporym uproszczeniem. Z literaturą popularną, w której znajomość rozwiązań fabularnych skazuje ją na ogół na jednorazowy kontakt z czytelnikiem, "Klug" nie ma wiele wspólnego. Zbyt wiele gromadzi tajemnic, żeby się ich nie próbowało po raz kolejny zgłębić.