Cztery ciała przeniesiono wprost z Krakowskiego Przedmieścia do Hotelu Europejskiego, o piątego, najmłodszego zabitego upomniała się rodzina. Nazajutrz ofiary zostały sfotografowane przez Karola Beyera (1818-1877), a samo wydarzenie opisał rosyjski dziennikarz Mikołaj Wasilijewicz Berg:
"Jenerał [Pauluzzi] udał się do Sali nr 64, gdzie odbywały się sądowo-lekarskie oględziny zabitych, dokonywane przez drugi oddział sądu warszawskiej policyi, który zjechał w komplecie, przez prawo przepisanym z rejentem i dwunastoma świadkami ze sfer obywatelskich. Do Sali tej natłoczyło się mnóstwo ciekawej różnolitej gawiedzi. Był także ze swym aparatem narodowy fotograf Beyer i zdjął wizerunki z zabitych w całej ich grozie i wspaniałości, z ziejącymi ranami. Kartki te w niezliczonych ilościach egzemplarzy rozleciały się po całej Polsce".
Zaproszony "fotograf narodowy" miał do spełnienia ważną funkcję. Po pierwsze, stworzyć dokument zaświadczający zbrodnię (bezpośrednio po masakrze organizujące manifestację stowarzyszenia akademickie obawiały się, że carska policja podejmie próbę wykradzenia zwłok w celu uniknięcia dalszych zamieszek anty-rosyjskich). Po drugie, Beyer w czterech z pięciu portretów składających się na patriotyczne tableau przekroczył konwencję przedstawiania zmarłych na fotografii.
Najmłodszy poległy - Michał Arcichiewicz - do pośmiertnej fotografii przygotowany został przez rodzinę zgodnie z panującą konwencją, tak jakby młody wiek ofiary nie licował z brutalnością dokumentowanych wydarzeń. Młody chłopak w uniformie Gimnazjum Realnego spoczywa w trumnie, a w tle widać fragment ozdobnego drzewka. Jednak pozostali czterej mężczyźni - czeladnik krawiecki Filip Adamkiewicz, robotnik fabryczny Karol Brendel i dwóch ziemian Zdzisław Rutkowski i Marceli Paweł Karczewski - przedstawieni są w ujęciu nietypowym, kojarzącym się nie tyle z fotografią mortuarną, co raczej z ikonografią męki Chrystusa: na ich twarzach maluje się cierpienie raczej niż spokój, złożone na całunie nagie torsy ujęte są tak, by uwidocznić śmiertelne rany.
Innymi słowy, "groza i wspaniałość" bijące z ran pomordowanych stały się metaforą męki narodu pod jarzmem caratu. Na ile nieoczywiste było ujęcie tematu przez Beyera widać dobrze, gdy zestawimy jego zdjęcie ze słynnym portretem pomordowanych komunardów przypisywanym fotografowi francuskiemu Disderiemu. Późniejsza o dekadę fotografia francuska przedstawia rewolucjonistów w sposób naturalistyczny - jako szereg ponumerowanych, okrutnie okaleczonych ciał bez życia, ale też bez godności.
Karol Beyer, wybitna osobowość epoki, kolekcjoner, wynalazca, przedsiębiorca i numizmatyk, stał się "fotografem narodowym" nie tylko z przekonań, ale również z powodu bliskiego sąsiedztwa z miejscem tragicznych wydarzeń. Otóż retuszernia popularnego w stolicy zakładu Beyera znajdowała się właśnie w Hotelu Europejskim. Antycarskie poglądy fotografa nie manifestowały się wyłącznie w stworzeniu i rozpropagowaniu zdjęcia "Pięciu Poległych", ikony oporu i poświęcenia, raczej niż romantycznego bohaterstwa. Swoje zaangażowanie w sprawy narodowe i aktywność polityczną Beyer przypłacił zsyłką na Syberię w latach 1862-1865.
Pięć fotografii w edycji oraz pojedyncze tableau zmontowane w całość przez zakład Beyera stały się narzędziem agitacji politycznej, anty-rosyjskiej propagandy narodowej.
Jak pisze o tym Berg, "kartki te w niezliczonych ilościach egzemplarzy rozleciały się po całej Polsce". Przy czym słowa Berga należy traktować nie tylko jako zgrabną metaforę, co raczej dokładny opis sytuacji. Zdjęcia Beyera krążyły bowiem po kraju w formie pocztówek i subskrybowanych przez szkoły średnie i wyższe edycji. A wszystko to na pohybel carskiemu aparatowi władzy.