W języku graczy wideo kamper to leniwy cwaniura. Podczas gdy jego towarzysze narażają się, stając twarzą w twarz z wirtualnym wrogiem, on przyczaja się w kącie i czeka, aż przeciwnicy sami do niego podejdą i wystawią się na czysty strzał. Taka strategia nie przynosi chluby, ale daje wyniki.
Kamper, trzydziestolatek grany przez Piotra Żurawskiego, nosi tę ksywkę nieprzypadkowo. Nie dość, że w wirtualnym świecie skutecznie wykorzystuje taktykę przyczajania się, to i w prawdziwym życiu uważa ją za najlepszą gwarancję bezpieczeństwa. Ze swojego hobby uczynił pracę, a dziś jest szefem zespołu testującego gry dla największych producentów na świecie. Nigdy nie zderzył się z trudami życia, wszystko przyszło samo. Mieszka z żoną, Manią (znów świetna Marta Nieradkiewicz) w mieszkaniu kupionym przez jej rodziców. Żyje beztrosko aż do momentu, gdy nad jego małżeństwem zaczną gromadzić się czarne chmury… Nagle Kamper stanie się dla swojej żony "chłopcem w krótkich spodenkach", a z ust przyjaciół coraz częściej słyszy słowa: "ogarnij się".
"Kamper" trafia do polskich kin jako manifest pokolenia. Ale odczytywanie filmu Grzegorzka w tym właśnie kluczu nie ma wielkiego sensu. Jego bohaterowie z pewnością nie są reprezentatywni dla generacji współczesnych 30-latków. Nie pracują na śmieciówkach, a zamiast wynajmowanej kawalerki zamieszkują trzy pokoje nieobciążone kredytem. Mieszkają w stolicy, on pracuje w korporacji, a ona może sobie pozwolić na luksus samorealizacji bez konieczności płacenia za to ceny osobistych wyrzeczeń. Nie da się z nich uczynić typowych prekariuszy co dzień konfrontujących się z niepewnością. Ale może wcale nie ma takiej potrzeby? Może warto spojrzeć na nich nie jako emisariuszy pokolenia, ale jednostki zbudowane z krwi, kości, kompleksów i lęków?
Opowiadam o swoich rówieśnikach, bo znam ich świat najlepiej, ale moją ambicją było stworzenie obrazu uniwersalnego. – mówił Grzegorzek w rozmowie z Piotrem Czerkawskim z "Dziennika Gazety Prawnej".